Szukaj na tym blogu

czwartek, 28 sierpnia 2014

Joel Suss: W jednym z ostatnich artykułównapisałeś: „ekonomia jest zbyt ważna, żeby oddać ją w ręce zawodowych ekonomistów, nie wyłączając mnie samego”.


 Jest szereg specjalistycznych zagadnień, które mogą rozwikłać jedynie odpowiednio wykształcone osoby. Jeśli jednak zależy nam na sensownej demokracji, nie możemy zgodzić się na to, żeby ekspertyzy powstawały w oderwaniu od ogółu społeczeństwa. Dopóki obywatele nie będą mieli choćby podstawowej wiedzy z zakresu teorii ekonomii, dopóty decyzje podejmowane przez ekspertów będą niewłaściwe. Członkowie społeczeństwa mają wręcz obowiązek zdobywania wiedzy z zakresu ekonomii – przynajmniej w takim stopniu, który pozwoliłby im podejmować światłe decyzje. Zawodowi ekonomiści powinni zajmować się szczegółowymi problemami.

Zamiast tego wypracowaliśmy system, w którym samozwańczy eksperci odgrywają główną rolę. Demokratyczne społeczeństwa natomiast funkcjonują na zasadzie pieczątki – odbijają znak poparcia pod cudzymi decyzjami. Przez to ludzie nie wiedzą, co dzieje się w ekonomii i – nierzadko – nawet nie chcą się tego dowiedzieć.

Jednocześnie mają oni bardzo wyraziste poglądy na szereg innych spraw – małżeństwa gejów, Irak, aborcję, globalne ocieplenie. W tych wypadkach w niczym nie przeszkadza im brak specjalistycznych kwalifikacji, które pozwalałyby na wygłaszanie merytorycznych sądów. Nie mam dyplomu ze stosunków międzynarodowych, ale z pewnością mam opinię na temat Afganistanu. A w sprawach ekonomii? Wszyscy twierdzą, że to za bardzo skomplikowane, zbyt technicznie złożone. Jak to możliwe?

Przeci
My, ekonomiści, mamy niestety ogromne zasługi w przekonywaniu ludzi, że to, czym się zajmujemy, jest szalenie skomplikowane i praktycznie niemożliwe do pojęcia przez zwykłego człowieka – nawet gdyby ktoś próbował mu to wytłumaczyć. Nie możemy zapominać, że za utrzymywaniem ekonomii poza sferą demokratycznej debaty stoi polityczny interes. Wmawianie społeczeństwu, że kwestie ekonomiczne są za trudne do zrozumienia, prowadzi do tego, że nie mamy żadnej publicznej dyskusji – no, może poza tym, czy polityka monetarna powinna być prowadzona przez Bank Anglii czy Zarząd Rezerwy Federalnej oraz czy regulacje odnośnie usług komunalnych może wprowadzać specjalna komisja. Nie trzeba długo myśleć, żeby zorientować się, że nie ma w tym nic z demokracji. Wszystkie istotne decyzje zostały oddelegowane do tzw. grup eksperckich. To właśnie musi się zmienić.

Ale czy polityka monetarna nie powinna być zupełnie niezależna od innych gałęzi polityki? Czy może jednak wyborcy powinni mieć tutaj jakąś rolę do odegrania?

W Stanach prezes Zarządu Rezerwy Federalnej musi raz na sześć miesięcy stawić się przed odpowiednią komisją Kongresu i odpowiadać na pytania jej członków. Nie twierdzę, że to wybitnie efektywne, ale przynajmniej jest to jakaś forma kontroli.

szefowie banków centralnych nie mogą być jawnie zaangażowani politycznie – można zakazać im działania w szeregach partii politycznych – ale nie zabroni się nikomu posiadania poglądów. Zazwyczaj wywodzą się oni ze środowiska finansistów i przez to, nawet nie mając złych intencji, postrzegają świat w bardzo specyficzny sposób. Potrzeba jakiegoś rodzaju przeciwwagi dla tego zjawiska.

Czasem zdarza mi się porównywać zawodowych ekonomistów do katolickiego duchowieństwa z czasów średniowiecza. Papież zakazywał wówczas tłumaczenia Biblii na jakikolwiek lokalny język – nie mogłeś jej czytać, jeśli nie znałeś łaciny. W grę wchodziła nauka łaciny albo wiara w to, co mówili „znawcy Pisma”. Podobnie jest dzisiaj z ekonomią, która leży poza zasięgiem wielu ludzi.

Teorii ekonomicznych jest wiele i każda z nich ma coś interesującego do powiedzenia. Mają i mocne, i słabe strony. 
U podstaw każdej z nich leżą określone założenia 
na temat etyki czy polityki. 
W odmienny sposób wyjaśniają, jak rozwija się ekonomia i 
przedstawiają różne wizje społeczeństwa.
 Ludzie powinni mieć do czynienia z 
możliwie najszerszym spektrum teorii ekonomicznych, 
bo znajomość wielu teoretycznych rozstrzygnięć pozwala spojrzeć na świat w bardziej skomplikowanym ujęciu. 
Od zawsze 
chciałem uczyć swoich czytelników „jak”, a nie „co” 
mają myśleć. Wnioski, które z tego wyciągną, zależą już od nich.
Żeby wyjaśnić, o co mi chodzi, posłużę się przykładem Singapuru. Jeśli czytasz tylko „The Economist” albo „Wall Street Journal”, dowiesz się jedynie o wolnorynkowej polityce i otwartym nastawieniu wobec inwestorów. Nigdy nie powiedzą ci, że 90 procent ziemi w Singapurze należy do państwa, 85 procent mieszkań budują korporacje rządowe, a wprost zdumiewające 22 procent PKB jest produkowane przez przedsiębiorstwa państwowe (na świecie jest to przeciętnie zaledwie 9 procent). Singapur łączy cechy skrajnego kapitalizmu i skrajnego socjalizmu. W takim razie czym właściwie jest to miasto-państwo? Cóż, nie ma jednej teorii ekonomicznej, która byłaby w stanie wyjaśnić fenomen Singapuru.

Ha-Joon Chang

Brak komentarzy: