Szukaj na tym blogu

czwartek, 29 września 2011

-Nieraz takie dalekie odniesienie do rewolucji jest tolerowane przez system, bo neutralizuje możliwości nasuwania go na pożądne społecznie tory
-Niewykorzystywane  możliwości małych kroków tkwiących w istniejącym systemie, pozostawanie w kręgu filozofii: wszystko albo nic, usprawiedliwiają nic nie robienie w publicznej, a realnej sferze.

Wolno myśleć

Warte przeczytania.

Żarty wyborcze?!

Cezary o czym Ty mówisz!? -Ciągle o modernizacji.
To tak, jak byś namawiał:
"wejdźcie do tego eleganckiego samochodu
ale bez otwierania drzwi".
Można -ale tylko uszkodzić: siebie lub limuzynę.
Złożyłem żartem propozycje wyborczą do partii.
O co facetowi (kotu) chodzi? O czym on pieprzy?
O czymś co znajduje się poniżej horyzontu świadomości polskiej.
 Od maluczkich przekręciaży po premierów i prezydentów
wszyscy wręcz się chwalą,
że obeszli prawo, że  "postąpili na granicy prawa".
Gdy pytam się zagranicznych -co cie trzyma  w Polsce?
-odpowiedź brzmi: tu jest wolność  -tu nikt nie przestrzega prawa.
Tymczasem: USA, Brytania, Niemcy
-przenieś do nich polski ustrój prawny
-wówczas tylko patrzeć i czekać : jak szybko rozpadną się.
Areszty wydobywcze, wiele lat ciągnące się sprawy!
Korporacje w tym bezhołowiu załatwiły sobie procedury
natychmiastowej egzekucji
i możliwość bezkarnego robienia obywateli w bambuko
z naruszeniem zasady równości stron,
w Strasburgu najwięcej spraw ma stempel pocztowy -Polska.

wtorek, 27 września 2011

kot pali-kota

Palikot to niezwykle sprawny umysł i duże nic -bez umocowania. (Właściwie to  kolega po fachu T.P., bo specjalista od reklamy).
Z jednej strony chętnie bym go chciał w sejmie, bo potrafi ciekawie dialogować,często mówi -to o czym politycy boją się mówić. Ożywczy  na  tle masówy politycznej -z drugiej inteligentny supersprawny "facet  nic" to może być niebezpieczeństwo publiczne.
Viking zwrócił uwagę na związki Palikota
z ludźmi bliskimi Krytyce.
Ja zwróciłbym uwagę na obecność w jego ruchu M. Środy. Rozumiem zachwyt, który podzielam, Kazimierza Kutza, ale okazuje się,że dyscyplina filozoficzna Środy  nie jest wystarczająca, aby nie dać się uwieść.

Do 2030 roku Chiny mogą stać się największą gospodarką świata

"Rozwój Azja zawdzięcza raczej połączeniu nietypowych form interwencji państwa, publicznych inwestycji, subsydiowanych kredytów z elementami protekcjonizmu i manipulacji krajową walutą"
                                  "Business Standard"(Indie) cytuje profesora Daniego Rodrika z Harvardu
Kiedyś Japonia, potem Singapur, teraz Chiny to obraza 
dla pewnej ideologii ekonomicznej
odsyłającej  państwo  do narożnika, 
gdy tymczasem sukces gospodarczy
i społeczny to jak wykazuje praktyka: 
rynek +mądra, zrównoważona,  polityka.
Witoldowi Gadomskiemu do sztambucha.
Pomimo tego nie byłbym pewien sukcesu Chin 
w 2030 r. z uwagi na zachwianą
równowagę demograficzną.

Oferta wyborcza do partii

Michnik pisze o wspaniałym postępie jaki Polska dokonała w ciągu dwudziestu lat.
Polacy są najciężej pracującą nacją na ziemi. Stąd postęp.
I  jest dyskusyjne na ile rządzący przyczynili się do postępu,
a na ile go blokowali.
-Jeżeli Zapatero musiał się w ułożyć w  istniejący system- to czarno widzisz zmianę istotną w ciągu najbliższych czterech lat.
Te siły, które gdzie niegadzie dają o sobie znać są jeszcze  słabe.
Nie można zmienić systemu ale to nie znaczy,ze nie można nic zrobić.

Jako jednoosobowy elektorat jestem gotów oddać głos na  partię,
która rozwiąże jeden ze strukturalnych problemów ustrojowych,
nie pozwalający na prowadzenie modernizacji,
na miarę kraju nie peryferyjnego.
Coś co ma  zaletę nie byle jaką:
można ją przeprowadzić w istniejącym systemie.
Chodzi  o reanimacje prawa w Polsce.
 Istnieje partia, która wyczuła genialnie tę potrzebę
i zrobiła z tego karykaturę, kabaret i zbrodnię małpy z brzytwą .
Tak bywa, dewianci byli i będą w każdym społeczeństwie
i będą znajdować zwolenników.
Gorzej, że nie widać takich sił politycznych,
które byłyby zdolne do pozytywnego działania na tym polu.

poniedziałek, 26 września 2011

Pojęcie- reformy - wyeksploatowane

Nie wiele już znaczy, a jeśli już, to wprowadza w maliny.
Reforma  sugeruje wywracanie istniejącego stanu rzeczy do góry nogami.
Tu, należy wzorować się na  konserwatywnym podejściu stosowanym w fizyce
nową rzeczywistość tworzyć z tworzywa istniejącego.

Pojęcie kapitalizm zostało wyeksploatowane

Nie walczymy z kapitalizmem -zmieniajmy  systemem
-Znaczy  inaczej.

Docenić Merkel

Nasza rzeczywistość nie pozwala na dokonywanie  ruchów rewolucyjnych.
"Rzeczywitość " jest brzemienna. Delikatnie nierównoważona i kryzysogenna.
Rozumie to Merkel, która działa w tym kierunku, aby nie dopuścić do bankructwa Grecji,
wbrew opinii prominentnych  ekonomistów  i niezadowolonego elektoratu
-chce w kolejnych krokach zmienić system tak
aby nie dopuszczał do podobnych sytuacji.

Roszczeniowość i (razem) pańskość

Być jak  "pańszczyźniany chłop"- bez odpowiedzialności.
Można sobie ponarzekać, skoro nic ode mnie nie zależy,
bo jestem ciężko pracującym nieupodmiotowionym,
bo Ruscy, bo  Niemcy, bo Bruksela, bo oni.
-Ten neoliberalizm spadł nam z nieba: i dla rządzących wygodny,
bo to rynek rządzi -a nie rząd
i dla obywatela, kreatywnego w ramkach korporacji,
który  ma być  trybikiem, a nie kołem zamachowym.

sobota, 24 września 2011

Cel bez przywództwa

W rozproszeniu,
geograficznym,cywilizacyjnym, kulturowym;
 bez przywództwa, bez idei
-  jak  może zaistnieć wspólny  cel.
Żyjemy na przełomie cywilizacji:
telewizora i komputera
 (nawet w egipskiej lepiance jest telewizor)
 i wkroczyliśmy w cywilizację komputerową.
-W tej pierwszej wiele godzin, biernie,
oglądamy to co łatwe i przyjemne
i wchłaniamy przy okazji  co do nas mówią:
wszystko zależy wyłącznie od ciebie.
"jesteś tego warta"; będziesz kreatywny- będziesz panem świata.
Jeśli nie  będziesz! -Jesteś  leń, nieudacznik
Tymczasem gdy jesteś Egipcjaninem, Hiszpanem, Amerykaninem
widzisz, że twoja sytuacja życiowa  rozmija się
z przedstawianą rzeczywistością, nawet wtedy-gdy bardzo się starasz.
-Nie poprawia się - ale pogarsza (nie tylko wykluczonym).

W tym samym czasie rośnie góra bogactwa
coraz większa i tańsza produkcja i malejące zarobki.

Rośnie napięcie, cięciwa się napina
-miedzy oczekiwaniami, obietnicami,
a pogarszającą się sytuacją życiową.
Stąd  weźmie się międzynarodowa wspólnota  porozumienia i celu
Rozprzestrzeni z szybkością pożaru
-a komputer to umożliwi.


Jakbym zapomniał

że na lewicy nie dyskutuje się, bo już wszystko zostało powiedziane;
święci  lewicy patrzą na nas z obrazów.
Jeżeli jakieś polemiki -to tylko z prawicą.
Czas się -dla lewicy -zatrzymał!

piątek, 23 września 2011

W różnych częściach świata, w różnych kulturach
mają miejsce różne wystąpienia.
Ludzie zapragnęli wolności
jaką umożliwia współczesna cywilizacja.
Mianownik tych wystąpień jest jeden:
więcej wolności dla większej populacji.

Widmo demokracji krąży nad Europą i przyległościami

Na podstawie wypowiedzi: Juliana Garcii
 – aktywisty Ruchu 15 Maja, jednego z koordynatorów marszu „oburzonych” na Brukselę.
Władze Unii Europejskiej - nas nie reprezentują
– reprezentują kapitał."
-"pragniemy tworzenia nowych sposobów komunikacji
między mieszkańcami odległych miast."
-No proszę,  w Europie -demokracja zaczyna się od   miast.
To konkret!
-Na samych konkretach daleko nie zajedziesz,
a więc masz ideę celową:
-"Jesteśmy tu, bo nie chcemy już Europy budowanej na kapitale
i opartej na instytucjach, które nie dbają o obywateli.
Chcemy Europy, która będzie nas reprezentować."
I to: " Jesteśmy tak liczni, ponieważ różnice światopoglądowe
nie prowadzą do podziałów wśród nas.
Chcemy się wspiąć na szczyt,
a nie zadowolić się rozbiciem obozu na lewym stoku."
- "w Hiszpanii są pieniądze, ale ich redystrybucja jest nieuczciwa,
płace są bardzo niskie."
-Weźmy te dwa ostatnie zdania -niepokojące.
Jedno z nich jest jakby skierowane przeciwko lewicy,
drugie (zakwestionowanie  rynkowej redystrybucji płac)
 - skrajnie lewicowe  -Przelicytowana została   lewicowa ideologia!!
- "domagamy się osłabienia wpływu rynku[!!]
na kształt życia w Europie,
na rzecz wzmocnienia wpływu jej obywateli"
Bez lewicy!
-"Popiera nas ok. 80 procent hiszpańskiego społeczeństwa."
Jeśli poparcie jest tak powszechne 80%- towe
to  już nie lewica wykluczonych ale demokracja.
-" globalne problemy przekładają się na problemy lokalne."
-"Domagamy się .. globalnych rozwiązań."
-" dlatego Ruch rozwija się nie tylko w Hiszpanii,
ale również w Grecji, Portugalii, Włoszech,
 a nawet w Stanach Zjednoczonych."
(To już rzeczywistość, a nie tylko gadanie,)
-I w Polsce!
-I co Ty na to!?
                           przedruk swobodny z Forum Krytyki

czwartek, 22 września 2011

Rewolucja bez rewolucji

Po schodach lepiej wchodzić stopień po stopniu niż je burząc.
 Obama zrobił  rewolucyjny ruch:
-Bogaci powinni płacić taki sam procent podatku jak -nie bogaci.
-Jakby realizował postulat Thatcher o jednakowym procentowo podatku dla wszystkich.
A jakże przeciwny cel. I wytracenie przeciwnikowi broni z rąk.
Tego oczywiście lewica skostniała do pasa -nie zauważyła
-jak zwykle.

wtorek, 20 września 2011

Barack Obama

był i pozostał moim faworytem 
obok Luiza Inácio Lula da Silvy i  "Chińczyka".
Nie zawiodłem się. 


-Zapatero mimo,że autentycznie, świadomie lewicowy został skliczowany.
w Jakiś sposób podobnie ubezwłasnowolniony przez system jak Obama.
Co dalej?

niedziela, 18 września 2011

Konkretyzując konkretne

Lewica nie ma idei i lewica nie wie czego chce, lewica nie przedstawia konkretów.
A jeżeli już przedstawia to mamy:
 nieśmiertelni geje i feministki,  głos w sprawach świeckości.
Ale geje dają sobie radę bez lewicy
- bo postmodernizm, bo telewizja, bo przyzwolenie.
Feministki też  dają sobie  radę bez lewicy,
bo taki już się zrobił świat.
To samo w sprawie świeckości, gdy wzrasta zamożność.
 Kościół stał się sposobem na dyscyplinowanie społeczeństwa
ale to już nie jest żarliwa wiara-
tylko pospolita hipokryzja jakby nie patrzeć.
Czy w "te sprawy"  włączy się lewica, czy nie to,
i tak kierunek został wyznaczony.
Nic dziwnego,
że lewica jakby nie miała nic do roboty
-i traci rację bytu.
Ostatni jest najważniejszy zarzut, że
nie reprezentuje żadnej konkretnej grupy społecznej. Dlaczego?
Na to składa się splot przyczyn,
który wymagałby dłuższego omówienia.
Tymczasem jest wspaniałe pole do
zagospodarowania przez lewicę.
 Jego zaletą jest, że nie jest odkryciem,
i że, nikt nie może zabronić  dostępu.
Tym polem do zagospodarowania jest demokracja w ogóle,
demokracja lokalna w szczególności.
Demokracja praktykowana w Polsce
( nie wiele lepiej jest w " starych demokracjach")
sprowadza się do równości głosów wyborczych
przejawiająca się w okresowych głosowaniach.
Mamy równość w odstępach kilkuletnich,
ale co się dzieje między nimi -równości nie ma.
Wybrani reprezentanci
nie bardzo reprezentują interesy społeczeństwa,
 nawet nie bardzo wiadomo co i kogo reprezentują
-na pewno siebie; swoje i partyjne interesy.
Ich poglądy sprowadzają się do
prymitywnej propagandy wyborczej.
Tymczasem demokracja, wywodząca się z władztwa ludu,
powinna gwarantować równość szans.
Taka tezę powinna popierać nie tylko lewica,
także dla liberałów jest to akt założycielski.

Co to znaczy, że lewica bierze demokracje na sztandary?

-Za tym  słowem kryje się potęga dedukcji.
-Już, znikają ze sztandarów:
 wykluczeni,
ekonomicznie niedowartościowani,
 mniejszości, seksualne
i problemy sygnalizowane przez feministki.
-Jeżeli znikają ze sztandarów, to nie znaczy, że znikają
z pola widzenia, że lewica je porzuca.
 Te i inne tradycyjne, sztandarowe cele lewicy
 pozostają -ale inaczej.
Każdy bój o tradycyjne cele i powinności lewicy
będzie się zaczynał od stwierdzenia
-czy dana praktyka, procedura, polityka w ujęciu ogólnym,
polityka sektorowa,polityka miejska, gospodarcza...
-spełnia - lub nie spełnia -to pierwsze, najważniejsze
w politycznym działaniu kryterium
-kryterium demokracji.

Rozróżnienie między prawicą, a lewicą.

Prawica myśli o i reprezentuje  interesy część wspólnoty.
-Lewica myśli o wszystkich  do niej przynależnych.
I to jest, sensowne, brutalnie zdzierające maski
-kryterium rozróżnienia.

sobota, 17 września 2011

Marcin Gerwin -demokracja


Z nadzieją zajrzałem do kolejnego komentarza do Listu otwartego do partii Sławomira Sierakowskiego, który napisała  Kinga Dunin. Liczyłem na to, że pojawią się wreszcie propozycje rozwiązań, dzięki którym demokracja w Polsce będzie funkcjonować lepiej. Kinga Dunin wspomina co prawda, że „dałoby się zreformować prawo wyborcze, zmienić zasady finansowania partii politycznych, zabronić reklam politycznych”, niemniej jednak w tych wszystkich tekstach wciąż brakuje mi konkretów.
  
Jak zmienić ordynację, jak ma działać samorząd, kto ma decydować o wydatkach z budżetu miasta, jak ogłaszać referendum i wyłaniać rząd? Ta dyskusja nie powinna się toczyć jedynie na uniwersytetach czy w sejmowych komisjach. Kiedy kilka lat temu przygotowywano nową konstytucję w Ekwadorze, zwykli ludzie mogli przedstawiać własne propozycje. My też nie zostawiajmy zasad funkcjonowania demokracji tylko w rękach polityków, bo jest bardzo prawdopodobne, że kiedy zabiorą się na przykład za ordynację, to zmienią ją tak, aby była korzystna dla ich partii, a niekoniecznie dla nas, obywateli.
  
Mój sceptyczny stosunek do zapędów polityków nie bierze się znikąd. Zajrzyjmy choćby do projektu ustawy prezydenta Komorowskiego, który ma trafić do Sejmu po wyborach. Jej szczytnym celem jest wzmocnienie udziału mieszkańców w sprawach lokalnych. Jednym z proponowanych narzędzi jest prawo wnoszenia przez mieszkańców projektów uchwał po zebraniu odpowiedniej liczby podpisów (określa się to mianem obywatelskiej inicjatywy uchwałodawczej).  Bardzo ładnie, czyż nie? Ile jednak podpisów trzeba zebrać, by zaproponować nową nazwę dla skwerku lub ulicy? O ile rada gminy nie postanowi inaczej – 15% uprawnionych do głosowania. Ile to jest? We Wrocławiu ponad 74 tysiące podpisów. W jak długim czasie? W 60 dni. Dziś w Sopocie do złożenia projektu uchwały wystarczy 200 podpisów, bez limitu dni. Gdyby propozycje prezydenta weszły w życie, trzeba by było zbierać więcej. I to się nazywa „Ustawa o wzmocnieniu udziału mieszkańców w działaniach samorządu”.   
  
Obywatelska inicjatywa uchwałodawcza to jednak drobiazg, da się bez niej żyć. Z projektem uchwały można się przecież zwrócić do radnych. Ma to swoje minusy, ale jest możliwe. Poważniejszą sprawą jest to, że w tym samym projekcie ustawy znalazła się propozycja, by utrudnić mieszkańcom odwoływanie wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Dziś, aby referendum odwoławcze było wiążące, musi w nim wziąć udział nie mniej niż 3/5 głosujących w wyborach. Tymczasem, zgodnie z projektem prezydenta Komorowskiego, miałoby to być „nie mniej osób niż wzięło udział w wyborach”, co w wielu przypadkach może skutecznie zablokować możliwość odwoływania burmistrzów czy prezydentów, którzy stracili zaufanie mieszkańców.
Widać więc, że aby coś naprawdę się zmieniło, potrzebny jest ruch społeczny na rzecz usprawnienia demokracji, taki jak choćby w Hiszpanii. Tu w pełni zgadzam się z Kingą Dunin, że nadzieja leży w ruchach oddolnych.    
  
W ustawie prezydenta Komorowskiego są pewne rozwiązania pozytywne, jak zniesienie progu frekwencji w referendum lokalnym w sprawach innych niż odwoływanie organów gminy czy wprowadzenie dwuletniego okresu, w którym ani prezydent, ani rada miasta nie mogą zmienić decyzji mieszkańców. Są one jednak przemieszane z kompletnymi pomyłkami, takimi jak pomysł, by osłabić kompetencje rady miasta czy gminy na rzecz wzmocnienia pozycji wójta, burmistrza czy prezydenta. Jeżeli myślimy na serio o usprawnieniu demokracji w Polsce, to reforma samorządowa powinna pójść dokładnie w przeciwnym kierunku.

Demokracja miejska

Przed 2002 rokiem, czyli całkiem niedawno, wójtów, burmistrzów i prezydentów miast wybierała rada. Teraz wybieramy ich bezpośrednio. Może się wydawać, że to wspaniale, że mieszkańcy sami mogą zadecydować, kto zostanie prezydentem czy burmistrzem. Czy jest w tym coś niesłusznego? Otóż jest, i to sporo. Skutkiem bezpośrednich wyborów prezydenta miasta jest skoncentrowanie w jednym ręku znacznej władzy, co może prowadzić do sytuacji, w której prezydent, mając podporządkowaną sobie radę miasta, może podejmować decyzje właściwie jednoosobowo, wydając przy tym miliony złotych ku swojej chwale i nie licząc się z opiniami i potrzebami mieszkańców.
  
Cóż więc z tego, że możemy ich wybierać w sposób bezpośredni? Demokracja nie polega na tym, że raz na cztery lata wrzucamy kartkę do urny, wybierając pomiędzy jednym kacykiem a drugim. Za taką „demokrację” bardzo dziękuję. I nie ma dla mnie znaczenia, czy prezydent jest członkiem partii politycznej, czy też nie, czy jest tylko na jedną kadencje, na dwie czy dożywotnio. Demokracja to po prostu nie są rządy kacyków, którzy uważają, że skoro zostali wybrani w wolnych wyborach, to mogą podejmować decyzje wedle swego uznania, a głos mieszkańców nie ma znaczenia.
  
Jeżeli chcemy demokrację miejską naprawić, to prezydent lub burmistrz powinien być zatrudniany przez radę miasta, jego zakres kompetencji powinien zostać ograniczony, a za to pozycja rady miasta wzmocniona. A nade wszystko zaś powinniśmy wprowadzić budżet partycypacyjny i naprawić ustawę o referendum lokalnym, by mieszkańcy mogli podejmować decyzje w sposób bezpośredni i, jako suweren, sprawować realną funkcję kontrolną. Sens demokracji polega bowiem na tym, że władzę sprawują zwykli ludzie, w sposób bezpośredni lub poprzez swoich przedstawicieli.
Przez wzmocnienie rady miasta mam na myśli na przykład zatrudnianie radnych na pełen etat. Jest nie do przyjęcia, że radni częstokroć nie mają czasu, by zajmować się sprawami miasta, bo mają mnóstwo własnej pracy, i jedynie przyklepują to, co im burmistrz lub prezydent podsunie. To się po prostu odbija na jakości podejmowanych decyzji, a tym samym na jakości życia mieszkańców. A jeżeli radni mieliby być zatrudnieni na pełny etat, to można zmniejszyć ich liczbę – w małym mieście na przykład do 5 lub 7.
  
Taka rada mogłaby spotykać się codziennie i wspólnie z pracownikami urzędu miasta czy gminy przygotowywać projekty uchwał. Prezydent czy burmistrz nie musiałby wówczas mieć inicjatywy uchwałodawczej. Pełniłby jedynie rolę menadżera, który wprowadza w życie to, co ustaliła rada. Taka forma zarządzania miastami funkcjonuje obecnie w ponad 40% miast w USA, a także w miastach Kanady i Irlandii. Podstawowym plusem takiego rozwiązania jest to, że nie ma jednej osoby, swego rodzaju monarchy elekcyjnego, który ruchem małego palca decyduje o wszystkich sprawach w mieście. Decyzje podejmuje rada, która jest organem kolegialnym.

Ordynacja od nowa

Przydałoby się także wybierać radnych w sensowny sposób. Ordynacja proporcjonalna ma swoje zalety, ale ma także minusy. Jeden z głównych polega na tym, że nie można kandydować indywidualnie, lecz trzeba znaleźć się na liście kandydatów jakiegoś komitetu wyborczego. Głos oddaje się nie bezpośrednio na kandydata, lecz na listę ze wskazaniem kandydata. Konieczność znalezienia się na liście sprawia, że nawet przed 2002 r. prezydent mógł podporządkować sobie radę, pomimo że to ona go wybierała. Wystarczyło, że był liderem jakiegoś komitetu wyborczego i decydował o tym, kto znajdzie się na liście wyborczej. Jeżeli radni chcieli kandydować ponownie, musieli uważać z niezależnością w poglądach, bo w następnych wyborach prezydent mógł przestać patrzeć na nich przychylnym okiem przy układaniu list.
  
Obecnie można już kandydować indywidualnie – w okręgach jednomandatowych, które zostały wprowadzone w 2011 r. w mniejszych miastach i w gminach wiejskich (w miastach na prawach powiatu utrzymano ordynację proporcjonalną). Z okręgami jednomandatowymi wiąże się jednak długa lista problemów, jak brak odpowiedzialności radnego przed mieszkańcami całego miasta, a jedynie przed mieszkańcami jego okręgu wyborczego, zawężenie liczby kandydatów, na których można oddać głos, czy wybór rady, która ma poparcie mniejszości, a nie większości wyborców (więcej na ten temat można przeczytać tutaj). Skoro więc nie okręgi jednomandatowe, to co?  
  
Istnieje metoda wybierania naszych przedstawicieli, która pozwala zarówno na to, by liczba głosów oddanych na kandydatów przekładała się sprawiedliwie na zdobyte mandaty (co jest zaletą ordynacji proporcjonalnej), jak i na to, by można było kandydować indywidualnie (co z kolei jest plusem okręgów jednomandatowych). Metoda ta nazywa się w skrócie STV, czyli „pojedynczy głos przechodni” (od angielskiego Single Transferable Vote). W ordynacji STV nie stawia się jednego krzyżyka, lecz można uszeregować kandydatów w wybranej kolejności: 1, 2, 3 itd. Ordynację STV stosuje się m.in. w Irlandii, Szkocji, Nowej Zelandii i na Malcie ( prezentację, jak liczy się w niej głosy, można obejrzeć tutaj).

Budżet partycypacyjny
  
Ordynacja ordynacją, jednak sednem demokracji jest włączanie się mieszkańców w sprawy lokalne. Jak to zrobić? Podstawowym sposobem na ich aktywizację jest wprowadzenie budżetu partycypacyjnego. Daje on mieszkańcom możliwość decydowania o wydatkach z budżetu miasta, takich jak nowe inwestycje, parki, drogi czy projekty edukacyjne. Takie rozwiązanie może działać w Polsce już dziś, bez zmiany prawa, jednak zapisanie go w ustawie mogłoby bardzo pomóc w jego popularyzacji. Mówiąc wprost – to powinien być standard w polskich miastach i gminach wiejskich. Dziś niektórzy radni i prezydenci miast wpadają w panikę, gdy słyszą, że mieszkańcy mieliby sami decydować o nowych inwestycjach. O czyich jednak pieniądzach mówimy? Radnych i prezydenta czy mieszkańców? Budżet partycypacyjny sprawdza się na świecie i nawet Bank Światowy przyznaje, że pozwala on na efektywne wydawanie środków publicznych. Dlaczego? Po prostu dlatego, że mieszkańcy sami wiedzą, które inwestycje są im potrzebne, a które nie. I nie muszą wydawać milionów złotych na projekty wizerunkowe, jak przystań jachtowa czy przebudowa placu, który był w dobrym stanie, bo nie prowadzą kampanii wyborczej.

W dużych miastach budżet partycypacyjny mógłby funkcjonować w poszczególnych dzielnicach. By ułatwić powstawanie prawdziwych lokalnych społeczności, potrzebne jest przekazanie większych kompetencji radom dzielnic. Poznań, Gdańsk czy Kraków są zbyt duże, by pomiędzy ich wszystkimi mieszkańcami wytworzyły się realne więzi społeczne. Wprowadzenie mniejszej, ludzkiej skali bardzo by się tam przydało. Dzielnice Gdańska – Wrzeszcz Dolny i Wrzeszcz Górny – które razem mają 42 radnych i ponad 47 tys. mieszkańców, dysponują rocznym budżetem w wysokości zaledwie ok. 190 tysięcy zł. Tymczasem Sopot, który również jest częścią Trójmiasta, ma 37 tysięcy mieszkańców, 21 radnych i roczny budżet ponad 348 milionów zł. Sam ustala miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego, decyduje o sposobie wydawania pieniędzy z budżetu i stanowi lokalne prawo. Dlaczego nie mogłoby tak być również we Wrzeszczu, Oliwie i innych dzielnicach Gdańska?
  
Referenda nie tylko od święta
  
Prostym i praktycznym rozwiązaniem jest też obniżenie w dużych miastach liczby podpisów wymaganych do przeprowadzenia referendum lokalnego z inicjatywy mieszkańców. Dziś trzeba je zebrać od co najmniej 10% osób uprawnionych do głosowania. W małych miastach nie ma z tym problemu – w Krynicy Morskiej wystarczy mniej niż 140 podpisów. W dużych miastach jednak liczba ta idzie w dziesiątki tysięcy, a w Warszawie jest to ponad 100 tysięcy podpisów. W konsekwencji do ich zbierania trzeba zwykle angażować partie polityczne. Dobrze by było dostosować ten wymagany procent do wielkości miasta, tak by referendum mogła zrobić również niewielka grupa zwykłych, zaangażowanych w jakąś sprawę obywateli. Do referendów przydałaby się jeszcze jedna rzecz – debaty. Demokracja będzie kulawa, jeżeli decyzje będą podejmowane na ślepo, bez wcześniejszych spotkań mieszkańców i dyskusji o przedmiocie referendum. Nie chodzi bowiem tylko o to, żeby decydować bezpośrednio – lecz by decydować sensownie.

Demokracja ogólnokrajowa

To nie jest przypadek, że referenda w Polsce nie odbywają się tak często jak w Szwajcarii. Referendum ogólnokrajowe na wniosek obywateli nie odbyło się nigdy. Co jest tego przyczyną? Czyżby niska aktywność obywatelska? Apatia? A może zapis w ustawie, zgodnie z którym do przeprowadzenia referendum ogólnokrajowego trzeba zebrać aż pół miliona podpisów? Jakby tego było mało, kiedy ktoś nadludzkim wysiłkiem już zbierze te podpisy, to sejm może, lecz nie musi poddać danej sprawy pod referendum. A nawet jeżeli posłowie postanowią o zorganizowaniu referendum z inicjatywy obywateli, to mogą jeszcze zmienić treść pytania bez zgody wnioskodawcy.
  
Posłowie nie uznali także za stosowne, by zapisać w ustawie prawo obywateli do rozwiązania sejmu lub senatu w referendum odwoławczym, choć rozwiązanie to jest stosowane w innych państwach na świecie. Jak na dłoni widać więc, w czyim interesie posłowie stanowili w tej kwestii prawo. I my się na taki stan rzeczy zgadzamy? Co to za demokracja, w której posłowie zastrzegli sobie w ustawie, że naród nie może ich odwołać w referendum?
  
Sławomir Sierakowski pisze w Liście otwartym… o „kartelu czterech partii”, które od lat okupują miejsca w sejmie, nie dopuszczając na scenę polityczną innych ugrupowań. Co z tym fantem zrobić? Zmniejszyć próg, po przekroczeniu którego partie polityczne otrzymują subwencję na działalność z budżetu państwa? Można. Zamiast 3% głosów uzyskanych w wyborach, może być to na przykład 0,5%. Na pewno pozwoli to na funkcjonowanie w Polsce większej liczby partii politycznych. Czy jednak tylko o to nam chodzi? By małe partie miały więcej pieniędzy?   Można podejść do sprawy od innej strony. Niedawne zmiany w kodeksie wyborczym sprawiły, że do senatu można kandydować indywidualnie. Dlaczego nie do sejmu? Jednym ze sposobów na otwarcie sceny politycznej może być wprowadzenie także na poziomie ogólnokrajowym ordynacji STV, o której pisałem wcześniej. Kandydaci nie będą wówczas musieli się uginać przed liderami partii politycznych, by w ogóle dostać się na listę jakiegoś komitetu wyborczego. Będzie można po prostu kandydować do sejmu. 
Konsultacje w skali makro
  
Bardzo przydatne byłoby również wprowadzenie konsultacji społecznych w skali ogólnopolskiej. Chodzi o to, aby można było ustalić, czego w danej sprawie obywatele oczekują od swoich przedstawicieli. Sondaże, które zamawiają partie, i inne powierzchowne badania opinii publicznej tej kwestii nie rozwiązują. Pokazują jedynie, co ludzie uważają, jeżeli nie zapoznali się z danym tematem dogłębnie. Są to więc opinie wyjęte z kapelusza. Weźmy na przykład badanie opinii publicznej w sprawie tego, czy dopuścić w Polsce uprawy żywności modyfikowanej genetycznie.
  
Ankieter zaczepia przechodnia na ulicy lub dzwoni do kogoś i pyta, co sejm powinien w tej kwestii zrobić. Co wie na temat GMO przeciętny Kowalski? Może coś usłyszał w telewizji albo przeczytał w gazecie, w praktyce jednak niewiele. Coś jednak zwykle odpowiada, bo, jak wskazują wyniki badań, ludzie niechętnie przyznają się do niewiedzy i wolą powiedzieć, że są „za” lub „przeciw”, niż przyznać się, że tak właściwie to nie mają pojęcia, w czym rzecz.
  
Nie o takie ankiety mi chodzi. Mówiąc o konsultacjach społecznych, mam na myśli metodę, w której grupy mieszkańców spotykają się co najmniej przez kilka dni, by zapoznać się ze stanowiskami ekspertów i przedyskutować dany temat (na takiej zasadzie działają m.in. sondaże deliberatywne). Podczas konsultacji w sprawie żywności modyfikowanej genetycznie do głosu nie mogą być dopuszczeni jedynie przedstawiciele koncernów, które ją produkują. Uczestnicy konsultacji powinni móc usłyszeć opinie wszystkich zainteresowanych stron, zadawać pytania ekspertom, mieć czas na przemyślenie tematu. Wówczas moglibyśmy się dowiedzieć, co w tej kwestii tak naprawdę ludzie uważają za korzystne, a co nie.
Konsultacje w takiej formule mogłyby się odbywać we wszystkich 16 województwach, a w każdym z nich udział w obradach brałaby reprezentatywna grupa, powiedzmy 100 – 150 losowo wybranych osób. I byłoby to tańsze niż organizowanie referendów.
  
Zgromadzenia obywateli
  
Przykładem pogłębionych konsultacji jest Zgromadzenie Obywateli (ang. Citizens Assembly), które zostało zorganizowane w Kolumbii Brytyjskiej (prowincja Kanady), by ustalić, która ordynacja jest zdaniem mieszkańców najkorzystniejsza. Wzięło w nim udział 160 osób, które przez ponad pół roku zapoznawały się z różnymi systemami wyborczymi na świecie i słuchały opinii ekspertów. Potem był etap dyskusji, a następnie mieszkańcy wybrali najlepszy ich zdaniem rodzaj ordynacji – odmianę ordynacji STV. Zgromadzenia Obywateli można też organizować w kwestiach bardziej skomplikowanych, na przykład zamianie głosowania większościowego w sejmie (50% głosów + 1) na głosowanie preferencyjne, które wskazuje, gdzie możliwy jest konsensus. W głosowaniu tym przedstawia się do wyboru kilka opcji, a głosujący szereguje je od najlepszej do najgorszej. Sposób przeliczania głosów pozwala ustalić, na którą opcję jest skłonna się zgodzić największa liczba osób. Wygrać może wówczas opcja „środkowa” – kompromisowa.
Zgoda w polskim sejmie – brzmi nieprawdopodobnie. Gdyby jednak zmienić metodę głosowania i sposób pracy nad ustawami, to kto wie? Innym pomysłem na dążenie do budowania porozumienia w parlamencie jest wyłanianie rządu w taki sposób, że jego skład odzwierciedla skład sejmu (metoda ta nazywa sięmatrix vote).

Jak wprowadzić te wszystkie rozwiązania w życie? Wbrew pozorom może to być całkiem proste – wystarczy wybrać na posłów tych kandydatów, którzy chcą usprawnić demokrację, a na tych, którzy chcą utrzymywać stary, nieefektywny system, głosu nie oddawać. Aby jednak po wyborach posłowie się nie rozmyślili lub nie zapomnieli o swoich obietnicach, niezbędny jest ruch społeczny, który będzie im przypominał, do czego się zobowiązali. Skąd będziemy wiedzieli, którzy kandydaci chcą usprawnić demokrację, a którzy nie? Może się do tego przydać m.in. Miejski Skaner Wyborczy. Organizują go uczestnicy Kongresu Ruchów Miejskich w Warszawie, Poznaniu, Gdańsku i w innych miastach. Kandydaci na posłów i senatorów zostaną przepytani na tematy związane z demokracją miejską, rewitalizacją czy planowaniem przestrzennym. Demokrację warto usprawnić już teraz, abyśmy mogli zmienić kierunek naszego rozwoju na zrównoważony, przy akceptacji i wsparciu społeczeństwa. Jestem przekonany, że zdecydowana większość mieszkańców Polski chce mieć wpływ na to, co dzieje się w ich okolicy i w kraju. Trzeba im to jedynie umożliwić.

Zobacz więcej: Piotr Uziębło, Demokracja partycypacyjna  
  
                                         Źródło: "Krytyka"
  

piątek, 16 września 2011

Kościół Watykański to taki sam biznes jak każdy inny. Działa głownie wprzestrzeni emocji bo w przestrzeni rozumu brak mu dobrych argumentów. Trafia wokreślone ludzkie potrzeby i odpowiednio je zaspokajając zdobywa kasę, władzę iprzywileje. To jest cel podstawowy. Bóg to wyłącznie pretekst.
                                              źródło: z Krytyki

środa, 14 września 2011

.......................







Według    @duroka  "Krytykę" robią starcy, 
bo tylko od nich  spodziewa się nowej myśli.
 -A tekst "pana kota" z kolei 
to w jego przekonaniu głos jakiegoś  młodzieniaszka
1. To co napisał pan kot jest zrobione z materiału, który ukazuje się regularnie  w witrynie Krytyki.
Są to materiały dotyczące miejskich wspólnot, demokracji lokalnej i niedostatków demokracji w ogóle.
@ kot ujął temat w  teoretyczną ramę,
Wzięcie demokracji na sztandary- zorientuje lewicę w konkrecie rzeczywistości.
Odrodzenie lewicy  zacznie się od  ćwiczeń we  wspólnotach lokalnych.
Pod tym sztandarem lewica może i powinna odnieść  sukcesy,
a prawicy poplączą się nogi i trudno będzie zwalczać lewicę
idącą pod takim sztandarem.
 Nie da się ukryć, że  "Krytyka" przyczyniła się do tego
-co kot uogólnił.
2.@durok  nie odniósł się  do żadnego konkretu
i do żadnej abstrakcji zawartych w dziesięciu punktach postulatów kota.
Mimo że, mamy tu do czynienia z abstrakcją uogólnienia,
każdy z dziesięciu punktów jest do bólu konkretny
i trudno o mniej ezoteryczne podejście .
3. Przeprowadzona krytyka przez brak odniesienia do krytykowanego materiału
-mogłyby się znaleźć pod dowolnym krytykowanym tekstem.

sobota, 10 września 2011

Dlaczego idea demokratyczna otwiera lewicy drzwi

Z kilku powodów(wyliczenie niesekwencjonowane)
1.Świat przed którym coraz więcej zagrożeń, nierównowag
potrzebuje consensusu ideologicznego.
Idea demokratyczna nadaje się- jak znalazł.
2. Świat globalizuje się -jako przeciwwagę potrzebuje lokalności.
3. Budowanie lokalnych wspólnot to świetna szkoła
socjaldemokratycznego przygotowania  do wielkiej polityki
- doskonalenia umiejętności:
organizacyjnych, zawierania sojuszy, osiągania celów i
postrzegania świata jako wspólnoty.
4. Idea demokratyczna ma walor uniwersalny dla większości ideologii.
rzadko która z nich może sobie pozwolić na zanegowanie
demokracji.
5. Konkurencyjny wobec ideologii lewicowej liberalizm
prowadzi   konsekwentnie do socjaldemokracji.
6. Wyrastające z liberalizmu ideologie
(np. neoliberalizm) znajdujące  się
w ostrej opozycji do myśli socjaldemokratycznej,
opowiadające się za ideą demokratyczną
wpadają w pułapkę gdyż konsekwentna demokracja
jest w istocie myślą zarówno
wspólnotową jak indywidualistyczną.
7. Powrót do  demokracji lokalnej
-to powrót do najstarszej idei zrodzonej w Grecji
-demokracji uczestniczącej
8. Ważnym jest, że to już się dzieje:
są działacze ośrodki i teoretycy  demokracji lokalnych.
-Poznań i Sopot  "Zaraza" powinna się rozpowszechnić
na kolejne miasta.
9. Działacze  wspólnot lokalnych
będą wyselekcjonowani jako ludzie  godni zaufania,
z określonym dorobkiem,
w przeciwieństwie do znanych nam partyjnych
hochsztaplerów, którzy najczęściej
nie byli poddawani selekcji
ze swojej przydatności
do uprawiania polityki.
10. Całkiem niezłe podstawy teoretyczne
tego ruchu przedstawił Marcin Gerwin z Sopotu.

piątek, 9 września 2011

Ktoś   uważa, wzorem polityków, że  logika nie obowiązuje.
Coś w tym jest: jak się dom zawali -to wszystko jasne -jeżeli polityk narobi głupstw, bo jego obowiązuje tylko retoryka, a nie logika, to nic go nie obciąży. Gdy logika nie obowiązuje, to wszystko jest dozwolone. Wystarczy odpowiedzieć  byle co, byle gładko.
Kuriozum smoleńskie i związane z nim wielkie pranie mózgów, wyzwoliło wielu Polaków z resztek racjonalizmu. A politykom dało przyzwolenie na bezkarne powiedzenie każdej bzdury.
Ludzie nie staja się lepsi.  Byli i są -tacy sami.
Demokracja może być: 
dobra- zła , lepsza- gorsza; autentyczna i pozorna.
-Przypomnienie.

czwartek, 8 września 2011

Jedyne interesy reprezentowane w sferze politycznej to interesy prywatne lub partyjne.  
                                                                (M.) Król

Jak ująć rzeczywistość

Ciągle popełniamy ten sam błąd
traktując ją statycznie.
Rzeczywistość jest dynamicznie  cybernetyczna!
Co  to oznacza?
Ano to,  że jest rzeczywistością  mechanizmów
zwrotnych o zróżnicowanych szybkościach zmian.
Jeśli więc próbujemy ją przyłapać opisem
stanu istniejącego, to często popełniamy błąd, bo
niedługo będzie zupełnie  inna, w innym miejscu
w innym kształcie. Ale kierunki zmian dają się określić
diagnozą  mechanizmów.
Idiotyzmem polskim jest  powtarzanie sukcesów innych z
przeszłości i brak horyzontów
(jak:  energia z  'atomu' i eksploatacja gazu łupkowego) .
Europa miała  kapitalizmem
działający w ramach państwa opiekuńczego,
(który prowadził do  równowagi
zarówno społecznej jak gospodarczej)
 - jego(kapitalizmu) podstawowy mechanizm
-ciąć koszty, także koszty pracy,
musiał się zmieścić ograniczeniach:
militarnych i  politycznych i społecznych
Gdy te ograniczenia po upadku ZSRR znikły mechanizm
działający bez ograniczeń  musiał doprowadzić
do nierównowagi i w konsekwencji kryzysu.
Oto ten   mechanizm opisany przez
Leona Podkaminera:
"....aby wytwarzać dochody, potrzeba masowej produkcji, którą z kolei trzeba mieć komu sprzedać. Jeśli dochody świata pracy są obniżane, to spadają również możliwości konsumpcji. I wówczas w sukurs przychodzi kredytrynki finansowe i banki umożliwiają kontynuację konsumpcji i ratują masową produkcję. W latach 40., 50. i 60. kapitalizm mógł się rozwijać w sposób bardziej zbilansowany, bez nadmiernego zadłużenia prywatnego właśnie dlatego, żewraz z wydajnością produkcjidość proporcjonalnie rosły dochody świata pracy. Kiedy ten kanał wysechł, stworzono kanał zastępczy. Ale on ma oczywiście swoje granice, czego doświadczyliśmy w roku 2008....."


Dlaczego ten kryzys nie nadszedł wcześniej?
tylko dopiero po pół wieku.
Zadziałał mechanizm globalizmu.
Gdy ogólne koszty utrzymania stale rosną
koszty produktów elektronicznych i AGD maleją.
A więc mimo, że zarobki 
w stosunku do kosztów utrzymania maleją,
to  stać nas na kupowanie taniejących gadżetów 
 i ubrań produkowanych w Chinach,
to podbija nam bębenek. 
- Nie jest tak źle!
I to pozwala-do czasu
 podtrzymywać system, który pada.
Dla jasności.
Nie kapitalizm pada tylko system, w którym on funkcjonuje.



środa, 7 września 2011

Ostrzeżenie

Zamieszczane tutaj teksty autorów zewnętrznych,
mogą zostać  poddane dekonstrukcji
bez  uzyskania  autoryzacji.
-Nie zawsze jest możliwe  zaznaczenie,
gdzie została dokonana separacja tekstu oryginalnego.
W tej sprawie przyjmuję oczywiście wszelkie uwagi i zastrzeżenia.
Jednak robię to na co pozwala
wolność informacyjna  w internecie.
Wychodzę z założenia, że jeśli spotykam tekst
 merytorycznie opisujący rzeczywistość,
który uznaję za celny albo
trafne sformułowanie rzeczy znanych,
 to sferze  działającej non profit
powinnością uczestnictwa jest   ich  rozpowszechnienie.
Ze swojej strony nie robię   zastrzeżeń dotyczących
rozpowszechniania  moich oryginalnych tekstów
w dowolnej konfiguracji.
Jeśli chodzi o rozróżnienie tekstów
przeze mnie  w całości napisanych
od  innych
- to polecam się uwadze i wysokiej inteligencji czytających,
bo styl to człowiek.
Ktoś kto do takich rozróżnień nie jest zdolny
niech da sobie spokój.

Sutowski cytuje Niemców

"Państwo narodowe musi zrzec się swych kompetencji; pytanie tylko, na czyją rzecz - Unii czy rynków finansowych”.

orientacja

Żeby rzeczywistość zorientować trzeba:
-ją opisać
-określić czego chcemy
-uogólnić

"Spokojny" o własności - polemika


Po przemyśleniu uważam, że problem jest głębszy. Mieszkam na Pradze. Część w
której ja żyję jest własnościowa, naprzeciw mnie jest część komunalna. Wiek
budynków ten sam i to samo podwórko. Różnica jest widoczna na pierwszy rzut oka
i łatwo domyśleć się jak się ona przedstawia. Coś, co nie jest własnością
traktujemy tak samo, jak w czasach socjalizmu traktowaliśmy fabryki, środki
komunikacji, ziemię i dosłownie wszystko. Kończę palić papierosa więc rzucam
niedopałek na tory. Do dziś pamiętam widok torów tramwajowych w tamtych czasach.
Pomiędzy jedną a drugą szyną ocean tych niedopałków. Kiedy wszyscy już dość
napatrzyliśmy się na nie, wreszcie głośno przyznaliśmy się do egoizmu i wtedy
pojawił się inny ocean - ludzkich łbów na festynach z papieżem który miał nam
opowiedzieć, że jednak jesteśmy istotami na wskroś etycznymi. No i to działa.
Jak się patrzy w górę na papieża to tych niedopałków na szynach nie widać. Dziś
ta kamienica naprzeciw mnie wygląda jak ta przestrzeń pomiędzy torami. Tak
będzie, jeśli nie będzie własności, ponieważ jesteśmy egoistami. I chyba wszyscy
mamy dość rozumu by to bardziej lub mniej ale jednak wiedzieć i chyba to nas tak
frustruje. Przerzucamy tę frustrację na różnych Tusków, ale to co nas tak
naprawdę dołuje (przynajmniej mnie) to ludzie. Fakt, że nie można im (pewnie
także mnie) powierzyć niczego jeśli nie da się im tego jednocześnie na własność
by tego zazdrośnie strzegli płotami, kamerami i ochroniarzami za 3,50 na
godzinę. Co by tak naprawdę było potrzebne żeby socjalizm mógł działać? Jakiś
rodzaj socjalistycznej religii. Etyki kolektywistycznej. Dbaj o wspólne. Nie
masz prawa narzekać jeśli się nie przykładasz do pracy. Wspólne zadba o ciebie
jeśli ty włożysz we wspólne swoją energię. Nie rywalizuj, tylko wnoś. Nie jest
ważne ile masz, ważne jak wartościowe jest to co tworzysz. Bez takiej etycznej
podstawy całe gadanie o wspólnej własności czegokolwiek jest jedynie wylewaniem
frustracji wywołanej własną jałowością. Póki co wszyscy jesteśmy egoistami. Ale
chcemy żeby było inaczej i dlatego kościół ma taki poklask. Bo opowiada nam
bajeczke o czymś mniej więcej podobnym. Znieczula nas na konfrontację z tym
egoizmem, na którym stoi ten system.
                                   Źródło "Krytyka"
-Polemika
Opisałeś jedną stronę naszej natury.
Jest  druga, 

i wcale nie trzeba tworzyć jakiejś przyszłościowej
socjalistycznej moralności, której nie udało się
i nie uda stworzyć,
bez okupienia tego zabiegu jeszcze 
czymś gorszym.
Podążając Twoim realistycznym tropem opiszę tę drugą stronę naszej natury,
a może raczej, inne -jej strony.
Później na blogu! bo  jest kilka innych tematów
oczekujących.
Może mnie ktoś w międzyczasie wyręczy.

Już we fragmencie wyręczył mnie Lord S.
Gdy uściślił: własność osiągnięta 
na drodze darowizny nie działa.
Tu mamy do czynienia z efektem obrazowania. 
Człowiek nie widzi rzeczywistości bezpośrednio
 (chyba,że jest Spokojnym)
nosi ją w głowie. 
I ta fizyczna upodabnia się do tej, którą ma w głowie.
Zobacz jak  pogorzelcy domów zadbanych  
wracają do swoich poprzednich stanów posiadania.
-Zobacz jak Niemcy szybko, po wojnie, 
odtworzyli z nawiązką swój stan posiadania.
A więc najpierw "obrazowanie" musi powstać w głowie, 
a rzeczywistość się do niej dostosowuje!


No dobrze -kontynuacja, na gorąco,
 wcześniejsze myśli mogą dalej czekać.


Jako egoiści bywamy leniwi gdy mamy 
do czynienia z dobrem wspólnym.
Tenże egoizm pcha nas   
 -do zagarniania i  posiadania,
lecz jest  w nas inna strona egoizmu
- dążenie do samorealizacji.
Jest   u mniej licznych  ale to silny bodziec
- dominujący nad innymi : 
lenistwem i interesem ekonomicznym.
Aktor, pisarz, uczony  reprezentują  typy samorealizacji 
mocniejsze -niż gromadzenie dóbr. 
Dyrektor szpitala publicznego, 
który ma ambicje aby jego szpital był najlepszy,
najbardziej przyjazny dla pacjenta.
Nie ma takich?  Mogę dać kilka przykładów!
Czy w imię doktryny należy ich skreślać.
pracujących nie dla zysku 
ale dla pacjenta i własnej satysfakcji.
Jeżeli przypatrzylibyśmy się biurokracjom 
angielskiej, szwedzkiej, kanadyjskiej, niemieckiej
To ile tam mamy nawarstwionych
"pokoleniami"kolejnych kierownictw 
dokonań obrośniętych już tradycją i procedurami. 
Weź Szwecję -rządzą konserwatyści, ale prowadzą politykę  
-socjaldemokratyczną, zasadzającą się na państwowym
-ledwie uszczkniętą neoliberalną modą.





Dom jako artefakt ideologiczny

Rządzący przez 30 lat Wielką Brytanią konserwatyści wymyślili, że ich kraj stanie się w przyszłości 


„demokracją posiadaczy domów”. 


Tymczasem szacuje się, że odsetek Brytyjczyków, którzy będą właścicielami mieszkań czy domów w 2021 r. będzie niższy niż w roku 1988
– pisze Deborah Orr w „Guardianie”. 


W USA  polityka - własny dom dla każdego stała się zaczynem kryzysu.
Nie takie numery ze mną Bruner.
Każdemu dom ale nie w państwie neoliberalnym.
W państwie rządzonym przez tą ideologię, 
na dom będzie pracowało kilka pokoleń
- jak w Szwajcarii.
Brała się(ta polityka) z konieczności złagodzenia bólu,
jakim było przechodzenie od państwa opiekuńczego do państwa neoliberalnego,
które obiecywało nie tylko wolność jednostki 
ponad wszystko i od wszystkiego (opisaną przez Spokojnego)
ale także jeszcze większy dobrobyt.
Świadectwem wzrostu dobrobytu (wbrew temu co każdy widział
lub odczuł na własnej skórze)
miał być  własny dom.
I co?.....
Wróć do  cytowanego akapitu.

wtorek, 6 września 2011

Lokalność w fizyce

i w społeczeństwie


Fizyka nie byłaby możliwa gdyby nie działała zasada lokalności.
Gdyby wszystko wpływało na wszystko nie byłoby nic.
Istniejemy lokalnie -to znaczy istniejemy w izolacji.
Pęcherzyk lipidowy,
który wytworzył barierę lokalności -życiu dał początek.
Przejście od wspólnoty plemienia do wspólnoty państwa,
do wspólnoty europejskiej;
od wspólnoty europejskiej   do  globalnej
-wiąże się
z dolegliwościami, które teraz nas  dotykają.
Większa wspólnota jest lepsza od mniejszej,
dając więcej możliwości i bezpieczeństwa.
Tworzenie takiej wspólnoty ze składników
różnych kulturowo i cywilizacyjnie wymaga długiego okresu
-trudu dostosowawczego.

Opisując Polskę- według Macieja Nowaka

Kilka dni temu w malowniczym Wleniu pod Jelenią Górą aktorzy pod wodzą reżysera Roberta Jarosza zagrali ostatni spektakl oraz poprowadzili zamykające warsztaty artystyczne w ramach letniego projektu Instytutu Teatralnego i Narodowego Centrum Kultury Gdzie jest Pinokio? Przez półtora miesiąca z wielkim namiotem cyrkowym odwiedzili kilkanaście małych miejscowości, do których od dawna nie zawitali żadni artyści. Poznali Polskę z dala od wielkich miast, Polskę Biedronki i kostki Bauma, Polskę zamierającą po godz. 16, w której nie da się kupić żadnej z codziennych, ogólnopolskich gazet, Polskę sklepów wielobranżowych, skupiających lokalne życie towarzyskie, Polskę pizzerii i kebabów. Zazdroszczę im tego doświadczenia, choć sam ze względu na inne obowiązki nie byłem w stanie ruszyć w trasę.

Pojechałem jednak na finał. Pojechałem luksusowo, odebrany, a następnie odwieziony do Wrocławia przez młodego kierowcę z gminnego ośrodka kultury. Te 120 kilometrów dzielących Wleń od Wrocławia było dla niego wyprawą za siódmą rzekę, za siódmą górę. Wjazd do wielkiego miasta, opasanego magistralami szybkiego ruchu, wiaduktami i zjazdami stał się poważnym wyzwaniem. Mimo włączonego GPS-u oraz asystującego kolegi gubił się pośród drogowskazów i setek aut. Nie dawał po sobie poznać stresu, ale przez całą drogę opowiadał, jak bardzo nie chciałby mieszkać w wielkim mieście, gdzie wszystko toczy się za szybko i gdzie brakuje powietrza.

Po spektaklu zebraliśmy się na pożegnalnym ognisku, by grillować, pić, śpiewać i muzykować. A ja z dyrektorką ośrodka kultury wdałem się w rozmowę o lichym budżecie, festynowych oczekiwaniach władz i publiczności, a przede wszystkimo samotności i oddaleniu. O fatalnych objazdowych chałturach w wykonaniu znanych z telewizora gwiazd, o tym, co będzie, gdy skończą się unijne fundusze strukturalne i o tym, ile osób wyjechało stąd na zawsze. I nagle uświadomiłem sobie, że właśnie biorą w łeb ideały, w które wierzyłem na przestrzeni ostatnich trzech dekad. Jeszcze w połowie lat 80. pisałem teksty dla miesięcznika „Teatr”, gdzie z młodzieńczą energią przekonywałem, że prowincja to pojęcie anachroniczne, odnoszące się do stosunków społecznych i geograficznych w XIX-wiecznej Rosji, gdzie ukaz cara tygodniami jechał do zapadłych dziur imperium. Chwilę później, na początku lat 90. przeniosłem się do Trójmiasta napędzany skrzydlatą frazą „Myśl globalnie, działaj lokalnie”. I ze śmiechem przyjmowałem głupkowate mądrości stołecznych ciotek: - Panie Maćku, z Warszawy się nie wyjeżdża. A teraz odkrywam, jak przewrotnie urzeczywistniają się ich przepowiednie.

Tak, z Warszawy się nie wyjeżdża, bo można mieć poważne kłopoty z powrotem, skoro jedynym w miarę skutecznym sposobem podróżowania po Polsce jest transport lotniczy. Ale po pierwsze dociera tylko do kilku wielkich miast, po drugiejest dostępny dla ludzi dobrze zarabiających. Gdy przez 15 lat mieszkałem i pracowałem równolegle w Warszawie i Gdańsku pociąg pokonywał trasę między nimi w 3,5 godziny. Dzisiaj trwa to ponad dwa razy dłużej i stałe funkcjonowanie w obu miastach jest praktycznie niemożliwe. Do innych zresztą dostać się już w ogóle nie można. Jeszcze 3 lata temu na festiwal do Zamościa jechałem pociągiem pospiesznym. Dziś bezpośredniego połączenia ze stolicą nie ma już stąd żadnego. Na festiwal teatrów ulicznych do Jeleniej Góry w pierwszej połowie lat 80. mknęliśmy z Warszawy pospiesznym, który docierał na miejsce w 7 godzin. I było ich każdego dnia kilka. Dziś jedyne bezpośrednie połączenie z Jelonką trwa 10 nocnych godzin i 45 porannych minut. Rozwiązaniem jest oczywiście przejazd samochodem, ale czy człowiek zyskuje pełne prawa obywatelskie wyłącznie na mocy prawa jazdy? I tylko ze sprawnością harcerską nieprzetartego szlaku?

O zapaści systemu komunikacji pisze się dużo, gwałtownie i kompetentnie. To nie moja działka. Sytuacja ta przynosi jednak bardzo konkretne konsekwencje również dla systemu kultury, którym zajmuję się zawodowo. Z jednej strony wszyscy siedzimy w tej samej sieci, oglądamy te same filmy i słuchamy tej samej muzyki, z drugiejrosną odległości między miejscami, które jeszcze niedawno były blisko. Dla ogromnej ilości osób, które spotykam w Warszawie i poza nią, wyprawa nieco dalej poza widziany z okna horyzont przekracza możliwości techniczne, finansowe i coraz bardziej - psychiczne. Ci, którzy mieli jeszcze siływyjechali na stałe. Ci, którzy zostali - gnuśnieją. Polska nieruchomieje. Polska prowincjonalnieje. Pisząc te zdania, czuję, że zdradzam własną młodość.
                                                                                Źródło"Krytyka"