Szukaj na tym blogu

wtorek, 31 stycznia 2012

Rosja w polityce amerykańskiej

Dwóch ekspertów, którzy przez lata pracowali w administracji Billa Clintona oraz George'a W. Busha, przekonuje w tekście opublikowanym na łamach serwisu politico.com, że wbrew niektórym opiniom Rosja w ogromnym stopniu wpływa na to, jak Stany Zjednoczone realizują swoje plany. Ich zdaniem warto o tym pamiętać. Zwłaszcza w obliczu rychłego powrotu Władimira Putina na Kreml. Eksperci przekonują m.in., że Rosja jest jedynym krajem, który może "wymazać USA z mapy w ciągu 30 minut".

Graham Allison z Belfer Center for Science and International Affairs oraz Robert D. Blackwill - były ambasador USA w Indiach podkreślają, że Rosja jest trudnym, a nierzadko i groźnym partnerem. To gracz, który w istotny sposób wpływa choćby na nuklearne bezpieczeństwo Stanów Zjednoczonych czy prowadzoną przez USA operację wojskową w Afganistanie.
Czy współpraca USA z Rosją jest korzystna dla świata? Podyskutuj na forum!
Specjaliści, którzy od lat śledzą i analizują poczynania Moskwy, przedstawili na łamach serwisu politico.com listę najważniejszych czynników, które - ich zdaniem - powinny wpłynąć na przywódców USA i przekonać ich do ściślejszej współpracy z Rosją.
Po pierwsze, Rosja pozostaje obecnie jedynym krajem, który mógłby de facto wymazać Stany Zjednoczone ze światowych map w ciągu zaledwie 30 minut. Każdy prezydent od czasów Johna Kennedy'ego ma świadomość tego zagrożenia i wie, że współpraca z Moskwą jest niezbędna, jeżeli chce się uniknąć konfliktu nuklearnego.
Rosja jest również krajem, który coraz silniej angażuje się w zapobieganie niekontrolowanemu rozprzestrzenianiu się broni jądrowej. Takie zachowanie sprawia, że terroryści, którzy chcieliby przygotować taki zamach nie mogą liczyć na to, że pozyskają tę broń właśnie z Rosji. Warto przypomnieć, że po 20 latach od upadku "imperium zła" nie odnotowano ani jednego przypadku "zagubienia się" rosyjskich ładunków nuklearnych.
W chwili gdy Stany Zjednoczone starają się zatrzymać program nuklearny Iranu, współpraca z Rosją wydaje się być, w opinii ekspertów, sprawą kluczową. Przypominają oni, że sukces bądź porażka tej polityki może zależeć od tego, czy Moskwa sprzeda odpowiednie technologie Teheranowi czy nie.
Niezwykle istotną pomocą dla walki sił USA z Al-Kaidą jest również współpraca wywiadowcza ze służbami rosyjskimi. Nie mniej ważny jest także szlak zaopatrzeniowy dla amerykańskich żołnierzy, który wiedzie przez Rosję oraz kraje byłego ZSRR.
Allison i Blackwill przypominają, że tą drogą trafia blisko połowa dziennych dostaw dla 100 tysięcy amerykańskich żołnierzy walczących w Afganistanie. Korytarz ten jest szczególnie istotny w sytuacji, gdy stosunki na linii USA-Pakistan uległy w ostatnim czasie znaczącemu pogorszeniu.
Nie można też zapominać, że to właśnie kraj rządzony przez duet Putin-Miedwiediew jest największym producentem ropy naftowej na świecie. Także w przypadku innego paliwa kopalnego, gazu ziemnego Rosja jest prawdziwą potęgą. Także większość rurociągów w Eurazji przechodzi przez jej terytorium. USA, kraj w którym dwie trzecie dziennego zużycia ropy pochodzi z importu, musi pamiętać o roli Moskwy w tej dziedzinie.
Rosja, mimo wielu problemów, wciąż pozostaje krajem silnym pod względem politycznym. Nie można zapominać, że dysponuje ona wetem w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i jest członkiem elitarnych klubów - G8 oraz G20. Bliższa współpraca Moskwy i Waszyngtonu mogłaby skutecznie oprzeć się rosnącej presji ze strony dynamicznie rozwijających się Chin, które wkrótce mogą wyrosnąć na prawdziwe globalne mocarstwo - czytamy w serwisie politico.com.
Kraj ten jest także największym państwem na globie. Jego terytorium rozciąga się od granicy z Polską na zachodzie, poprzez granicę z Chinami na wschodzie aż po Arktykę na północy, gdzie sąsiaduje z USA. Na tym rozległym terytorium znajduje się wiele szlaków handlowych, których stabilność jest kluczowa także dla amerykańskiej gospodarki.
Nie można także zapominać o sile umysłów naukowców pracujących w Rosji. Otrzymali oni więcej nagród Nobla niż wszyscy laureaci z Azji razem wzięci i zwyciężają w wielu światowych konkursach, choćby matematycznych. Nie bez znaczenia jest także to, że obecnie amerykańscy astronauci mogą dostać się do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej tylko dzięki rosyjskim rakietom.
Wreszcie, na koniec, potencjał Rosji jako kraju, który mógłby skutecznie pokrzyżować plany USA jest trudny do przecenienia. Moskwa może przecież zablokować dostawy dla żołnierzy w Afganistanie, wysłać nowoczesne zestawy rakietowe S-300 do Iranu albo wraz z Chinami blokować rozstrzygnięcia w Radzie Bezpieczeństwa.
Amerykańscy eksperci podkreślają, że jeżeli najważniejsi amerykańscy politycy kolejny raz postawią pytanie "kto się obecnie przejmuje Rosją?" powinni równocześnie odpowiedzieć na inne pytanie - czy jest inny kraj na świecie, który w równie dużym stopniu decyduje o sukcesie bądź porażce prowadzonej przez USA polityki.
                                                z Onetu

Nos dla tabakiery, czy tabakiera dla nosa

Informatyka, jak wszystko, ma dwa końce:
-jeden to otwarcie nieuświadomionych jeszcze
(ostatni dowiadują się ci z rządu)
możliwości rozwoju  i wolności,
jakie w demokracji każdemu daje internet
- drugi -równie wielkie  możliwości kontroli
 i sprawowania władzy nad nami.
(Żeby nie użyć wielkich słów)
odbywa się przeciąganie liny.
Wygrana może być tylko jedna strona,
druga będzie się musiała podporządkować.
-Odwieczny problem nos dla tabakiery czy tabakiera dla nosa.

Eksperyment myślowy

Do Hermesa  (na blogu Piotra Kuczyńskiego)

Więc velocity odgrywa pierwszorzędną role w gospodarce.
Przesłanka  została przez Ciebie zweryfikowana.
Kolejna przesłanka
-statystyczna ( za "Wyborczą"):
"Polskie firmy jeszcze nigdy w historii nie miały tyle na kontach.
Według danych NBP na koniec października było to 183 mld zł.
(Dla porównania dochody budżetu
w tym roku mają wynieść 273 mld zł).
Obrosły w gotówkę,  bo nie inwestowały.
Zdaniem ekonomistów szykują się na kryzys."

Tyle pieniędzy leżących  bezczynnie(!!)
bo nie są inwestowane w kraju
- nie pracują  na rzecz  konsumpcji,
która zachęca  do inwestowania!
Koło się zamyka.
I teraz
czysta spekulacja, ale dobrze ukierunkowana
(jak sądzę i poddaję się osądowi)
Logika nakazywałaby  wprzęgnięcie do pracy
tej góry pieniędzy,
aby uruchomić koło zamachowe gospodarki.
Jednak w funkcjonującym  systemie  finansowym
nie jest to możliwe.
-Jak uruchomić leżące na kontach pieniądze
aby zaczęły pracować,
nie tylko na rzecz  ich posiadaczy
ale także  dla gospodarki?
W czasie stagnacji gospodarczej
nie dopuszczać do zatoru powodującego
spowolnienie/wstrzymywanie obiegu  pieniądza.
Np. (bez obaw! to tylko eksperyment myślowy)

-Wprowadzić zmienne opodatkowanie.
Gdy mamy zastój w gospodarce automatycznie
rosłyby podatki od kapitału  niezainwestowanego.
( nierealne - wiadomo -ucieczka kapitału
ale tu nie chodzi  o konkretne rozwiązanie,
nad tym powinni pomyśleć inni,
chodzi  o pokazanie zarówno
absurdu gospodarczego jak i kierunku....)

  1. Wpis kota na blogu Piotra Kuczyśkiego
    Do
    @paco, reprezentującego profesurę i oficjalna ekonomię, i
    @adama (uznanie za literacki język),
    dla którego obecnie funkcjonujący system
    jest najlepszym z możliwych,
    -żeby mnie ustawili do pionu, wytknęli błędy i nieścisłości.
    1. Polska na tle Europy ma niezłe PKB,
    podobno zawdzięcza to niezłej konsumpcji.
    2. Z obserwacji uczestniczącej widać,że jednak
    konsumpcja znacznie spadła i dalej spada.
    3. Rząd, a za nim samorządy,
    zgodnie obowiązująca w Europie
    doktryną -na sposób wychodzenia z kryzysu
    -tną wydatki.
    4. -to powoduje kurczenie się popytu.
    5. W sytuacji braku popytu prywatni inwestorzy
    nie inwestują; nie będą zwiększać produkcji
    nie mając nadziei na zbyt.
    6. Skąd więc bierze się ten polski
    4-procentowy PKB
    dlaczego konsumpcja spadając nie spadła
    na tyle żeby zdusić jej dodatni wpływ.
    7. bo polityka realizowana rożni się diametralnie
    od tej głoszonej przez rząd.
    8. Fundusze europejskie i wchłanianie ich przez
    inwestycje infrastrukturalne w całej Polsce
    oraz wymuszone dopłaty korzystających z tych funduszy
    realizują przeciwna politykę od oficjalnej.
    Wnioski:
    Rozwijamy się dzięki inwestycjom
    generującym dochody konsumpcyjne.
    Obowiązująca doktryna polityki antykryzysowej
    jest idiotyczna, przeciw skuteczna.
    Ale za adamem,
    w tym systemie - jedynie możliwa

    1. Jest jeszcze inny czynnik wpływający
      na spowolnienie spadku konsumpcji w Polsce:
      podwyżki dla nauczycieli, lekarzy, wojska, policji.
      A więc nie jest aż tak źle nie dla tego, że
      rząd mądrze rządzi ale dlatego, że
      nie jest w stanie prowadzić polityki, którą głosi.

poniedziałek, 30 stycznia 2012

Konflikt klasowy

"Klasy ludowe"   pozbawiane dostępu
(bez dostępu) do przywilejów.

Kuba Majmurek  opisał
jak w strukturze klasowej powojennej Anglii
nastąpiło otwarcie ścieżek awansu społecznego
(w atmosferze powszechnych
wówczas idei socjalistycznych).
Wobec braku możliwości
dokonania głębokiej  zmiany,
postawy młodych - zbuntowanych, świadomych
braku dostępu - ewoluowały:
od gniewu -do wtopienia  w strukturę.
Struktura otworzyła się
na awans pokolenia powojennego,
wchłonęła je i zamknęła się.
Nowoczesna struktura klasowa
otwiera ścieżkę umożliwiającą kooptacje
(dopływ świeżej krwi) do klas uprzywilejowanych
bez zmiany samej  struktury.
Popkultura tę ścieżkę pozornie poszerza.
Dopiero internet -umożliwiający powszechny dostęp
do dóbr dotychczas  reglamentowanych,
zarezerwowanych dla klas wyższych,
-zmienia radykalnie rzeczywistość.

-Ciekawym jest porównanie
tamtej sytuacji do obecnej.
Powstały nieoczekiwane  możliwości dostępu
(do  kultury najwyższej, nauki i biznesu)
za sprawą publicznej przestrzeni internetu.
I mamy klasyczny konflikt klas uprzywilejowanych
i tych, które maja siedzieć cicho.
Jednak ten kto pokosztował wolności  dostępu -do dóbr
zarezerwowanych dla  uprzywilejowanych
ten  wyszedł na ulice.
Klasy uprzywilejowane chcą zaprowadzić porządek:
przywileje mają powrócić do  uprzywilejowanych.
A tu masz, już zdążyła się narodzić świadomość klasowa
Będzie się działo!

niedziela, 29 stycznia 2012

Nowe pojęcia -stare pojecia

Klasy ludowe, czyli te, które nie partycypują w hegemonicznej kulturze:
proletariat, część drobnomieszczaństwa, chłopi itd. 

Ja tu, nie wiem jak,
Agata, trochę bez określenia tego myślę o klasach bardziej w kategoriach
Bourdieu (klasa jako grupa osób mających podobne zasoby różnych kapitałów:
społecznego, kulturowego, ekonomicznego itd.), niż Marksa (stosunek do środków
produkcji).



- Nonsens! Klasa społeczna określana poprzez partycypacje w hegemonicznej kulturze! Toż to powrót nie tylko do przed marksowskiego ale do średniowiecznego, ujęcia rzeczywistości.
Teraz żyjemy w innym świecie.
Proletariat, drobnomieszczaństwo, chłopi
cóż to z kategorie?!- Pojęcia -żeby tak żartem-"zdeklasowane".
Żyjemy w świecie telewizyjno -internetowym. A więc dostępnym dla każdego w mieście i na wsi; już teraz i coraz bardziej, zdolni do uczestnictwa w kulturze na każdym poziomie. Kultura się deklasuje,jeśli jest hegemoniczna to w rozproszeniu, a nie w uwarstwieniu klasowym. Zamieszanie wokół ACTA jest echem i pokłosiem  tego stanu rzeczy. Do tego nowego świata musimy dorobić nowe pojęcia. J.Majmurek lepiej je czuje i używa niż umie zdefiniować.
-xyz. Mnie nie przeszkadza pozycja obserwatora  rozmowy jeśli jest ciekawa
(ta miedzy M-M jest).
-Żeby nie było nieporozumień: Jakub Majmurek jest znakomity w tym co robi,
ale nie w tym czego nie umie robić.
I nie obrażę się jeżeli zignoruje to co
powiedziałem, gdyż przypuszczam,że nie jest potencjalnym  partnerem w rozmowie
dotyczącej klas społecznych.

sobota, 28 stycznia 2012

Demokratyczna rewolucja w Islandii

obik: "..weźmy przykład z niewielkiego aczkolwiek mądrego narodu Islandzkiego. Otóż Islandczycy sprawili, że rząd, który aprobował pod dyktando światowej finansjery zubożyć islandzki naród zgodnie ze scenariuszem aktualnie przerabianym przez Grecję, podał się w komplecie do dymisji! Główne banki w Islandii zostały znacjonalizowane i mieszkańcy zdecydowali jednogłośnie zadeklarować niewypłacalność długu, który został zaciągnięty przez prywatne banki w Wielkiej Brytanii i Holandii. Doprowadzono też do powołania Zgromadzenia Narodowego w celu ponownego spisania konstytucji. I to wszystko w pokojowy sposób. To prawdziwa rewolucja przeciw władzy, która doprowadziła Islandię do aktualnego załamania. Na pewno zastanawiacie się, dlaczego te wydarzenia nie zostały szeroko nagłośnione? Odpowiedź na to pytanie prowadzi do kolejnego pytania: Co by się stało, gdyby reszta europejskich narodów wzięła przykład z Islandii? Oto krótka chronologia faktów: Wrzesień 2008 roku: nacjonalizacja najważniejszego banku w Islandii, Glitnir Banku, w wyniku czego giełda zawiesza swoje działanie i zostaje ogłoszone bankructwo kraju. Styczeń 2009 roku: protesty mieszkańców przed parlamentem powodują dymisję premiera Geira Haarde oraz całego socjaldemokratycznego rządu, a następnie przedterminowe wybory. Sytuacja ekonomiczna wciąż jest zła i parlament przedstawia ustawę, która ma prywatnym długiem prywatnych banków (wobec brytyjskich i holenderskich banków) wynoszącym 3,5 miliarda euro obarczyć islandzkie rodziny na 15 lat ze stopą procentową 5,5 procent. W odpowiedzi na to następuje drugi etap pokojowej rewolucji. Początek 2010 roku: mieszkańcy zajmują ponownie place i ulice, żądając ogłoszenia referendum w powyższej sprawie. Luty 2010 roku: prezydent Olafur Grimsson wetuje proponowaną przez parlament ustawę i ogłasza ogólnonarodowe referendum, w którym 93 procent głosujących opowiada się za niespłacaniem tego długu. W międzyczasie rząd zarządził sądowe dochodzenia mające ustalić winnych doprowadzenia do zaistniałego kryzysu. Zostają wydane pierwsze nakazy aresztowania bankierów, którzy przezornie uciekli z Islandii. W tym kryzysowym momencie zostaje powołane zgromadzenie mające spisać nową konstytucję uwzględniającą nauki z dopiero co przerobionej lekcji . W tym celu zostaje wybranych 25 obywateli wolnych od przynależności partyjnej spośród 522, którzy stawili się na głosowanie (kryterium wyboru tej 25 poza nieposiadaniem żadnej książeczki partyjnej była pełnoletniość oraz przedstawienie 30 podpisów popierających ich osób). Ta nowa rada konstytucyjna rozpoczęła w lutym pracę, która ma się zakończyć przedstawieniem i poddaniem pod głosowanie w najbliższych wyborach przygotowanej przez nią Magna Carty . Czy ktoś słyszał o tym wszystkim w europejskich środkach przekazu? Czy widzieliśmy, choćby jedno zdjęcie z tych wydarzeń w którymkolwiek programie telewizyjnym? Oczywiście NIE! W ten oto sposób Islandczycy dali lekcję bezpośredniej demokracji oraz niezależności narodowej i monetarnej całej Europie pokojowo sprzeciwiając się Systemowi. Minimum tego, co możemy zrobić, to mieć świadomość tego, co się stało, i uczynić z tego legendę przekazywaną z ust do ust. Póki co, wciąż mamy możliwość obejścia manipulacji medialno informacyjnej służącej interesom ekonomicznym banków i wielkich ponadnarodowych korporacji. Nie straćmy tej szansy i informujmy o tym innych, aby w przyszłości móc podjąć podobne działania, jeśli zajdzie taka potrzeba zwiń"


[Komentarze  z Onetu coraz lepsze,
już nie mógłbym powiedzieć "daras z onetu",
nie obrażając komentujących w Onecie]

Macie okazje do rozmowy

w internecie
wszyscy ze wszystkimi i z każdego z każdym,
jeśli potrafisz  kogoś zainteresować.
Takiego luksusu nie mieli nasi ojcowie i dziadowie.
-Bardzo dobrze, że
(M)rozek i (M)ajmurek  rozmawiają publicznie.
-Dopiero
przeniesienie  rozmowy z arbitralnego kontaktu
z papieru i sali wykładowej do
interaktywnej przestrzeni internetu,
doprowadzi do
lepszego zorientowania, zrozumienia
i upolitycznienia rzeczywistości.

-Internet daje nieograniczone możliwości
eliminowania treści bezwartościowych.
-Zaśmiecenie  treściami
badziewnymi
-to jego dziecięca przypadłość,
która minie.
Na dłuższa metę będzie ewoluował
kumulując  najwartościowszą wiedzę.

Klasa społeczna

- istota pojęcia.
-Oczywiście pojęcie klasy społecznej w Anglii i we Francji ma nieco inne znaczenie. Tam podziały klasowe są zarysowane, u nas te linie nie są zaznaczone. Jednak nie zmienia to istoty podziału klasowego, który jest równie naturalny jak interes jednostkowy i grupowy. Przez więcej niż pierwsza dekadę "transformacji" pojęcie klasy społecznej nie funkcjonowało. Reanimował je i wprowadzał do przestrzeni publicznej w Polsce ponownie profesor amerykański  Dawid Ost. Redefiniował @kot w Krytyce i używał je "od zawsze" jak w brudnopisie wyżej. Teraz jest w użyciu powszechnym i właśnie w tym jak sadzę nowym ujęciu.

Interes grupowy i klasowy

Interes grupowy
jest równie
uprzedmiotowiony/upodmiotowiony
jak interes jednostkowy.

Interes klasowy a interes grupowy.
Różnica
między interesem  grupowym/klasowym
jest różnicą  wpływu.
Skali wpływu na  społeczeństwo.

Granica między interesem grupowym
a interesem klasowym jest  płynna
nie  ostra jak kiedyś.

piątek, 27 stycznia 2012

Przynależność klasowa

"....czym we współczesnej Polsce
jest klasa społeczna? Co ją charakteryzuje? Chwilowo uprawiany zawód? Zawody rodziców? Miejsce zamieszkania? Pochodzenie? Majątek? Pomieszanie z poplątaniem. Może na moim przykładzie wytłumaczycie mi do jakiej klasy ja należę,.."

-Pytanie uprawnione, bo pojecie klasy
"teraz"  jest inne niż "wtedy", a jednocześnie jego istota się nie zmieniła. Brawo dla anonimowego,że problem podjął.
Zmieniła się ruchliwość społeczna, (jednak)nastąpiło  poszerzenie obszaru demokracji.W Polsce -w wyniku transformacji -wyłoniły się nowe, możliwe, ścieżki zmiany pozycji społecznej.
Nie zmieniły się i nie zmienią interesy zbiorowości, które koncentrują się wokół jakiegoś wyróżniającego przywileju (przywilejów).
W  ciągu swojego życia możesz przemieszczać się do różnych klas społecznych o różnych interesach. Przynależność do klasy społecznej jest teraz płynna, przypisana w sposób mniej trwały niż to miało miejsce kiedyś.
Klasę społeczną określają dwa pojęcia:
dostępność i przywilej.
Tam gdzie masz zbiorowość o uprzywilejowanym  dostępie do pożądanych dóbr tam zaznacza się podział klasowy.
Krytycy pojęcia klasy społecznej powiedzą, że nic takiego nie ma. Jest natomiast podział na leniów i tych którzy "własną pracą".
Odpowiem przykładem: popatrz na posłów w naszym parlamencie, którzy oczywiście
"własna pracą", jak co roku w najgorszym kryzysie podnoszą sobie pensje wtedy, gdy tym których reprezentują "stopa" obniża się. Bankierzy zachowują się podobnie mimo,że ponoszą nie małą odpowiedzialność za kryzys
-zarobili teraz jeszcze więcej: "własną pracą".
Jednymi i drugimi kieruje ten sam motyw
mają możliwość wynikającą z ich pozycji w społeczeństwie
-to ją wykorzystują, uznają za należną i bronią.
Można podejść do pojęcia klasy od drugiej strony
-uprzedmiotowienia losu.
Braku możliwości, wpływu na swój los.
Znasz ludzi, którym się nie udało wyjść z
 poPGRowskiej nędzy, mimo,że nie byli leniami,
a dzieci tych, którzy się lenili
jakie maja szanse?
-Teraz  możesz sam określić swoją przynależność klasową.

czwartek, 26 stycznia 2012

Trochę sprostowań

Michał Sutowski: Czy Chiny dążą do globalnej hegemonii? Tezę taką stawiają Antoine Brunet i Jean-Paul Guichard, autorzy głośnej ostatnio książki, której podtytuł brzmi Imperializm ekonomiczny. Temu ma właśnie służyć rozwój Chinekspansji na cały świat?

Barbara Liberska: Nie podzielam aż tak katastroficznych wizji. Powinniśmy przede wszystkim pamiętać, że polityka rozwoju kraju opierająca się na maksymalizacji eksportu i finansowaniu dzięki niemu zadań modernizacyjnych to w Azji naprawdę nic nowego. Bardzo podobną strategię stosowały niegdyś azjatyckie „tygrysy”
od Singapuru po Koreę Południową, nie wspominając już o Japonii. Zarazem trudno myśleć o skokowym rozwoju przemysłu nastawionego na eksport, jeśli nie wiąże się on z wejściem na rynki globalne. Tym, co jakościowo różni sukces Chin od ich wschodnioazjatyckich poprzedników, jest skalaale ona wynika w dużej mierze z czynników zewnętrznych.

Jakich?

Wstąpienie Chin do WTO w roku 2001, ogólna liberalizacja handlu, przepływów towarowych i kapitałowych na świecie
to wszystko stworzyło Chińczykom niesłychane możliwości. Tansnarodowe korporacje inwestowały w ich kraju w produkcję eksportową, którą pochłaniał następnie globalny popyt konsumpcyjny, kreowany głównie przez żyjących na kredyt Amerykanów. A obecność Chin w WTO z oczywistych względów nie pozwalała tego strumienia towarów i kapitału zablokować. Trudno czynić z tego zarzut Chinom i oskarżać je z tego powodu o ambicje hegemonistyczne. Ewentualne pretensje należałoby raczej zgłaszać do USA. 

Krytycy modelu chińskiego na lewicy wskazują, że wzrost chińskiej wydajności odbywa się kosztem ogromnego wyzysku pracowników.

Na wydajność składa się wiele czynników. Po pierwsze, i tu zgoda z krytykami z lewicy, często wynika ona z niskich płac, ale z racji konkurencji na rynku pracy stawki godzinowe bywają bardzo niskie
na miejsce każdego zatrudnionego robotnika czeka wielu chętnych. Ta sytuacja się jednak zmienia, w regionach, gdzie jest duża koncentracja pracowników, zaczynają się procesy samoorganizacji społecznej: robotnicy zaczynają stawiać opór. Chiny stopniowo odchodzą od modelu brutalnego wyzyskumiędzy innymi dlatego, że konkurowanie na tanią siłą roboczą nie zawsze już daje przewagę. Przecież Wietnamczycy czy Kambodżanie są dziś gotowi pracować za jeszcze mniej. Obok niskich płac dochodzi jeszcze jeden czynnikniskie koszty pracy. Mało kto zdaje sobie sprawę, że w tym z nazwy komunistycznym kraju usługi publiczne, jak służba zdrowia, są w większości płatne, a systemem emerytur objęto bardzo wąskie grupy społeczne, głównie urzędników państwowych. To jednak również się zmieniazgodnie z najbliższym planem gospodarczym ubezpieczeniem objętych zostanie kolejne 50 milionów osób.

Te zmiany to właśnie efekt oporu społecznego?

Nie tylko. Ostatni kryzys skłonił chińskie władze do przemyślenia proeksportowego modelu rozwoju. W niektórych miesiącach lat 2008 i 2009 mieliśmy do czynienia ze spadkiem eksportu rzędu nawet 20
30 procent. Spadek koniunktury na świecie okazał się źródłem problemów także dla Chin. To między innymi dlatego w coraz większym stopniu przestawia się zwrotnicę z dotychczasowej maksymalizacji eksportu na stymulację popytu wewnętrznego. W Chinach jest już kilkaset milionów potencjalnie zamożnych konsumentówwzrost płac i zapewnienie podstawowych świadczeń ma służyć wzmocnieniu i poszerzeniu tej grupy. Wzrost krajowej konsumpcji zabezpieczyłby gospodarkę przed turbulencjami globalnymi. Chińczycy zaczynają, mówiąc krótko, produkować również dla siebie.

Ale czym, jeśli nie tanią pracą, zamierzają konkurować? Europejski stereotyp mówi przecież, że ich konkurencyjność to właśnie efekt wyzysku, graniczącego nieraz z niewolnictwem.

I jak każdy stereotyp zniekształca rzeczywistość. Chiny już dawno nie są producentem nieskomplikowanej tandety. W niesłychanym tempie rozwijają wysokie technologie: zaczynają produkować coraz lepsze samochody, własne samoloty, tworzą odnawialne źródła energii, a ich elektronika bywa dziś lepsza od japońskiej. Do roku 2020 planują dogonić USA pod względem wysokich technologii w wielu dziedzinach.

Kto odpowiada za ten boom? Państwo czy biznes prywatny?

Jedno i drugie, przy czym aktywność państwa w tym obszarze jest faktycznie niebywała. Ze środków publicznych finansowanych jest mnóstwo instytutów naukowych, które pracują na rzecz gospodarki; inwestują w nie także przedsiębiorstwa prywatne. Do tego Chiny prowadzą bardzo inteligentną politykę przyciągania inwestycji, kładą wielki nacisk na import nowoczesnych technologii. Logika rządu i firm zbiega się tu zresztą
przecież transnarodowe korporacje, które planują inwestycje w produkcję w Chinach, wiedzą doskonale, że na nisko przetworzonych produktach nie zarobią, bo nie kupi ich ani rynek globalny, ani bogacący się Chińczycy. Z kolei rząd promuje określone branże w zgodzie z ustalonymi wcześniej priorytetami rozwojowymi.

A kto je ustala? Komitet Centralny? 

Na ostatnim etapie
tak. Ale stoi za nim ogromna struktura ekspercka, z Chińską Akademią Nauk na czele. Priorytety określane są w ramach planów pięcioletnich, a także bardziej długofalowych strategii rozwojowych; wszystko na podstawie badań gigantycznych sztabów eksperckich, złożonych z ekonomistów, socjologów, analityków koniunktury, a także samych przedsiębiorców, które analizują zarówno bieżący stan przemysłu, jak i tendencje globalne. Decyzje końcowe na poziomie makro mają oczywiście charakter polityczny, ale nie ma to nic wspólnego z doktryną ideologiczną.
  
Stawiane są dość pragmatyczne cele, które potem realizują biurokraci, czy raczej technokraci. Inaczej niż w krajach dawnego bloku socjalistycznego, zaangażowanie ideologiczne tego aparatu ma niewielkie znaczenie: mierny, ale wierny urzędnik czy dyrektor państwowej firmy nie przetrwa, jeśli nie będzie kompetentnie realizował wyznaczonych mu zadań. A wymiana elit następuje oczywiście przez kooptację, jest zachowana ciągłośćtzw. „góra” nie musi co cztery lata startować w demokratycznym konkursie piękności.

A jaki jest ten długofalowy cel, skoro pani zdaniem nie chodzi o hegemonię na świecie?

W moim przekonaniu od czasów reform Deng Xiaopinga cel jest ten sam. Modernizacja zacofanego cywilizacyjnie, niemal feudalnego kraju i wyciągnięcie setek milionów jego mieszkańców z nędzy. To jest projekt ogólnonarodowy, a nie na przykład klasowy, i przez większość społeczeństwa odbierany jest jako uzasadniony i udany. Co więcej, traktowany jest jak wyzwanie o patriotycznym charakterze
tam takie pojęcia wciąż mają znaczenie. Panowanie reżimu nie opiera się wyłącznie na sile, a na pewno opiera się na niej w coraz mniejszym stopniu. Źródłem jego legitymizacji jest przede wszystkim sukces gospodarczy i społeczne uznanie dla skutecznej realizacji tego wielkiego projektu. Stąd też ewentualne protesty bywają tłumione, ale raczej punktowo, na niewielką skalę. Władza nie może sobie dziś pozwolić na drugi Tiananmen.

Sukces gospodarczy Chin jest niewątpliwy
ale czy faktycznie trwały? Czy pani zdaniem istnieją jakieś wewnętrzne sprzeczności, ewentualne ograniczenia tego modelu rozwoju? Co może mu przeszkodzić?

Oczywiście tak wielki projekt modernizacyjny napotyka wiele problemów. Cztery z nich są najważniejsze. Pierwszy to duże zanieczyszczenie środowiska, drugi to rosnące nierówności społeczne, trzeci to sytuacja demograficzna wynikająca z polityki jednego dziecka i szybko starzejącego się społeczeństwa, czwarty to regionalne różnice w rozwoju i poziomie życia. Problemy te stanowią zagrożenie dla dalszego dynamicznego rozwoju gospodarczego i zachowania spokoju społecznego. Władze zdają sobie z nich sprawę i podejmują różne działania, aby je rozwiązać. Na przykład zapowiedziana w najbliższym planie pięcioletnim zmiana modelu rozwoju na bardziej zrównoważony zakłada przejście od wzrostu ekstensywnego do intensywnego oraz rozwój przemysłu przyjaznego środowisku z wykorzystaniem nowoczesnych technologii.

Ale czy brak demokratycznej weryfikacji nie ogranicza jednak elastyczności, jeśli chodzi o stosowane środki? Rządy biurokracji kojarzą się zazwyczaj ze skostnieniem i spowolnioną reakcją na bodźce.

Praktyka chińska ostatnich dekad tego nie potwierdza. Konkretne rozwiązania gospodarcze są weryfikowane eksperymentalnie
na przykład poprzez ich wprowadzanie w specjalnych strefach gospodarczych albo stopniowe, kontrolowane dopuszczanie inwestycji zagranicznych danego typu. Oni bardzo szybko uczą się na błędach i starają się minimalizować straty, jeśli jakaś koncepcja okaże się chybiona.

Dobrym przykładem są niedawne działania na rzecz strategii prokonsumpcyjnej. Jej kluczowym instrumentem, dającym się najszybciej zastosować, był system bankowy, właściwie w całości kontrolowany przez państwo, co dotyczy również niewielkiego sektora banków zagranicznych (mniej niż 2 procent). Tu mała dygresja: większość chińskich banków to instytucje ogólnokrajowe, które bez trudu udzielają kredytów wielkim przedsiębiorstwom państwowym. Brakuje za to wciąż instytucji na poziomie regionalnym i lokalnym, które wspierałyby kredytem mały i średni biznes
a nie zapominajmy, że w Chinach jest 45 milionów małych i średnich przedsiębiorstw.

Reakcją na kryzys roku 2008 było uruchomienie największego na świecie pakietu stymulacyjnego wynoszącego niemal 585 miliardów dolarów, przeznaczonych na rozwój nowych technologii, ale także budowę klasycznej infrastruktury, dróg, kolei itp. To ostatnie szczególnie pozwoliło na oddech małym i średnim podwykonawcom tego typu inwestycji i odzyskanie utraconych miejsc pracy
zanim wprowadzono pakiet, w efekcie spadku globalnej koniunktury straciło pracę aż 20 milionów robotników!

A co z konsumpcją indywidualną?

No właśnie
rząd Chin pozwolił bankowo czasowo obniżyć rezerwy kapitałowe, tzn. zachęcił je de facto do udzielania większej liczby kredytów: na samochody, sprzęt AGD, mieszkania.

To akurat nie brzmi dobrze
nadmiar kredytów mieszkaniowych w USA był jedną z przyczyn kryzysu.

To prawda. Chińczycy są szczególnie wyczuleni na bańki spekulacyjne. I dlatego gdy po kilku miesiącach luźnej polityki kredytowej ceny nieruchomości zaczęły nadmiernie rosnąć, gdy kredytowana konsumpcja zaczęła się wymykać spod kontroli, na powrót przykręcono śrubę, tzn. nakazano bankom zwiększenie rezerw kapitałowych. A ostatnio, po sygnałach stagnacyjnych w produkcji, znów zezwolono na nieco bardziej szczodre udzielanie pożyczek, choć bardziej na rozwój produkcji.

Chinom zarzuca się, że rozmyślnie zaniżają kurs swojej waluty, żeby stymulować swój eksport.

Tak, mówi się wiele o konieczności urealnienia kursu juana, który obecnie pozostaje na poziomie około 6,3 w stosunku do dolara. Amerykanie twierdzą, że to o trzydzieści, a niektórzy, że nawet o czterdzieści procent za dużo, że przy realnym kursie jeden dolar powinien kosztować maksymalnie 3,5 juana. Tym sobie tłumaczą gigantyczny deficyt obrotów handlowych z Chinami
Amerykanie eksportują tam cztery razy mniej, niż importują.

A co na to sami Chińczycy?

Zdaniem strony chińskiej na rewaluacji juana Stany Zjednoczone wiele nie skorzystają, bo przecież w roku 2005 nastąpiła już częściowa aprecjacja tej waluty, i to aż o dwadzieścia procent, a eksport USA do Chin nie wzrósł. Poza tym dyskutowanie o „chińskim” eksporcie jest o tyle kontrowersyjne, że za sporą część produkcji na eksport do USA odpowiadają korporacje międzynarodowe, w tym również amerykańskie, inwestujące w Chinach. Jako receptę na zniwelowanie nadwyżki handlowej Chiny proponują, aby Amerykanie znieśli ograniczenie wobec eksportu wysokich technologii. Część amerykańskiego biznesu skłania się zresztą ku takim rozwiązaniom
Chiny i tak zdobędą potrzebne technologie, nawet w sposób nielegalny, więc dlaczego im ich nie sprzedać. 

Czy ten nierówny bilans handlowy to największy ból głowy Stanach Zjednoczonych?

Oczywiście nie. Amerykanie boją się Chin przede wszystkim jako potęgi finansowej, a nie handlowej; rezerwy walutowe Chin szacuje się obecnie na ponad 3,2 biliona dolarów, i to z nich w znacznym stopniu finansowane są amerykańskie obligacje. Oczywiście Chińczycy dążą do dywersyfikacji oszczędności, stąd ich zainteresowanie euro, ale nie mogą sobie pozwolić na nagłą wyprzedaż dolarów. Amerykanie próbują wywrzeć na Chiny presję, ale głównie propagandowo. Do tego bowiem sprowadza się niedawne przegłosowanie przez amerykański Senat ustawy o jednostronnym nakładaniu opłat wyrównawczych na wszystkie te kraje, które w sztuczny sposób zaniżają wartość własnej waluty. Słowo „Chiny” nie padło, ale wszyscy wiedzą, o kogo chodzi.

Nie ma to znaczenia politycznego?

Praktycznie? Nie, bo takie jednostronne sankcje, wprowadzenie opłat importowych, byłyby niezgodne z regułami WTO, których gorącym orędownikiem są w końcu Stany Zjednoczone. Chiny zwróciłyby się do WTO ze skargą na dyskryminację własnych towarów
i wygrałyby. To zatem tylko prężenie muskułów. Amerykańskim elitom politycznym rynki finansowe wymknęły się zupełnie spod kontroli; rosnącego zadłużenia nikt nie potrafił opanować. I nagle Amerykanie obudzili się z przeświadczeniem, że są od kogoś zależni. Przez lata żyli na karcie kredytowej, kupowali tani chiński towar za chiński kredyt, mają horrendalny dług publicznyi teraz martwią się, czy lepiej, żeby ich finansowali Chińczycy, czy może Arabowie. Ale nie przewiduję wojny walutowej między USA a Chinaminikomu by się ona nie opłaciła.

Chiny dalej będą utrzymywać zaniżony kurs waluty?

Obecnie mają ogromne oszczędności, ponad 50 procent PKB; dla porównania stopa oszczędności w USA wynosi 12 procent PKB. Mogą część z tych środków przeznaczyć na konsumpcję. Sądzę, że będą dopuszczać stopniową rewaluację juana, dostosowującą kurs do globalnego otoczenia.

Świat finansowy w ostatnim trzydziestoleciu zdominował globalny kapitalizm. Jak Chiny radzą sobie w tej sytuacji?

Podstawowym priorytetem Chin w sektorze finansowym zawsze była stabilizacja i powstrzymywanie ewentualnych baniek spekulacyjnych. Stąd też juan nie jest walutą wymienialną, a wszelkie przepływy kapitału są ściśle kontrolowane przez państwo. Słuszność tej polityki potwierdziło doświadczenie kryzysu azjatyckiego z końca lat 90., kiedy to Korea Południowa, Malezja czy Tajwan niesłychanie ucierpiały na skutek szybkich fluktuacji kapitału. Co istotne, Chiny boją się nie tylko gwałtownego odpływu środków
jak w roku 1998 u ich sąsiadówale także ich nadmiaru.

O ile kapitał spekulacyjny nie ma właściwie w Chinach czego szukać, o tyle długotrwała stabilizacja w czasach powszechnych turbulencji ściąga ogromne ilości kapitału długoterminowego. To wszystko sprawia, że w Chinach nie ma liberalnego obrotu finansowego, swobodnej wymiany walut ani nawet swobodnego wwozu i wywozu dewiz. Eksporterzy zarabiający w dolarach muszą je wymieniać na juany! Pewną furtkę stanowi Hongkong, o wiele bardziej liberalny, który w razie czego pozwala na szybsze transfery kapitału do centrum. Liberalizacja systemu finansowego następuje bardzo powoli
dopiero na rok 2020 planowane jest wprowadzenie wymienialności juana.

W Chinach nie ma zatem dominacji sektora finansowego? Jak zatem państwo definiuje jego rolę?

Dość tradycyjnie
system finansowy ma służyć rozwojowi „realnej gospodarki”, tzn. udzielać kredytu producentom i konsumentom. Wiele banków skoncentrowanych jest na obsłudze konkretnych sektorów: China Development Bank finansuje przedsięwzięcia infrastrukturalne, China Agricultural Bank wspiera produkcję rolną itd. Decydujący udział w świecie chińskich finansów ma rodzimy kapitał chiński, a także pieniądze od ogromnej chińskiej diaspory. Kapitał spekulacyjny jest marginalny.

Mówiła pani o chęci dywersyfikacji rezerw walutowych Chin
czy możliwe jest, że Chińczycy przestawią się z dolarów na euro?

Na pewno nie w sposób gwałtowny. Osłabiliby w ten sposób dolara, w którym regulują większość swoich zobowiązań. Ale faktem jest, że nabyli w ostatnim czasie obligacje krajów strefy euro za ponad 600 miliardów; do tego kupują upadające, ale zaawansowane technologicznie firmy europejskie, jak Saab czy Volvo.

Co mają na celu?

Przede wszystkim zależy im na wyjściu strefy euro z kryzysu, i to z kilku powodów. Po pierwsze, nie chcą, aby dolar zyskał w świecie pozycję hegemonicznej waluty rezerwowej, co nastąpiłoby po ewentualnym upadku euro. Po drugie, Europa to główny
większy nawet od USAkonsument ich towarów. Po trzecie, to kluczowy inwestor, zwłaszcza w obszarze wysokich technologii; warto przypomnieć, że eksport Niemiec do Chin przekroczył ostatnio ich eksport do USAa mówimy tu przecież o technologicznym supermocarstwie. Wreszcie, po czwarte, zakup obligacji i inwestycje w Europie są o tyle naturalne, że priorytetem Chińczyków była zawsze stabilizacja zasobów, a tej nie da się pomyśleć bez dywersyfikacji.

Wspominała pani o stopniowym przekształcaniu juana w walutę wymienialną. A czy możliwe jest przekształcenie juana w światową walutę rezerwową, obok euro, dolara i jena? Czy Chinom na tym zależy i jaki mógłby być efekt takiego posunięcia dla reszty świata?

W przyszłości zapewne tak się stanie. Trudno sobie wyobrazić, aby obecnie druga, a pod koniec dekady
pierwsza gospodarka świata nie miała waluty, która liczy się w międzynarodowym systemie walutowym. Ale raczej nie stanie się to w ciągu najbliższych dziesięciu lat. Zapewne Chińczycy będą się do tego starannie przygotowywali, licząc korzyści i zagrożenia z tym związane. Już dzisiaj w różnych transakcjach handlowych wprowadzają rozliczenia we własnej walucie, na przykład z Brazylią. Niektórzy eksperci przewidują, że za dwadzieścia lat udział juana w transakcjach międzynarodowych może stanowić około 30 procent.

Czy sytuacja, w której wszyscy są w kryzysie, a Chiny i tak
nie tylko relatywnierosną w siłę, nie stwarza zagrożeń?

Moim zdaniem Chinom nie zależy na hegemonii, ale na bezpiecznych, partnerskich stosunkach ze światem. Są pod wieloma względami uzależnieni od otoczenia
wciąż w dużym stopniu od rynków zbytu, od transferów technologii, wreszcie od surowców. Podstawową zasadą ich politycznej i społecznej filozofii jest harmoniato zasada dość konserwatywna, ale oznacza także i to, że Chiny nie chcą zrewolucjonizować świata, tylko zabezpieczyć w nim swoje interesy. Histeria wokół rzekomej chińskiej dominacji mnie dziwi. Trzydzieści lat temu trzeba się było nad tym zastanawiać!
  
Zachód się nagle obudził: że oto Chiny są potęgą handlową, finansową, a zaraz będą technologiczną. Może zamiast obrażać się na rzeczywistość, należałoby się zastanowić, jak wyglądałby teraz świat, w którym wszyscy mieliby długi, a nikt nie miałby nadwyżek? Udział Chin w globalnym handlu to przeszło 2,6 biliona dolarów, z czego bilion przypada na import, głównie z Zachodu. Gdzie mielibyśmy znaleźć drugi tak wielki rynek zbytu? Próbujmy zrozumieć, że świat się zmienia, zamiast panikować.
  
*prof. Barbara Liberska - kierowniczka Katedry Globalizacji i Integracji Ekonomicznej UJ, członkini PAN

Wywiad ukazał się w „Krytyce Politycznej” nr 30 - „Chiny blisko”. 
Zapraszamy na premierę!
  
  

Chiny współczesne -dziwadełko

są  ustrojem
oświeconej monarchii absolutnej,
określanej przez Komunistyczną Partię Chin,
wspartej o nowoczesne zaplecze eksperckie,
kapitalizm dziewiętnastowieczny
z jego akumulacją pierwotną
i brakiem zabezpieczeń socjalnych.

-O specyficznej skali i demografii,
globalizacji ( i może),
rewolucji kulturalnej.
Nie  bez  znaczenia są
tysiące lat -ciągłość kultury
i Konfucjanizm z jego sposobem
ujmowania rzeczywistości.

-Nie od macochy -autonomiczny
chiński  system finansowy.
Spora diaspora chińska
i jej spore kapitały na początek.
Eksportowe nadwyżki umożliwiające
niezależność.
Czy coś ważnego pominąłem?

Ekonomiści  głównego nurtu
od kilku lat, rok po roku
oczekują w Chinach
kryzysu gospodarczego
wynikającego ze zbyt
szybkiego tempa rozwoju, który
ich zdaniem musi doprowadzić
do nierównowagi
i kryzysowego tąpnięcia.
Upatrują oznak kryzysu w
zadłużonych bankach
i kryzysie hipotecznym
I znowu, jak co roku:
dziewięć procent PKB.
Kpiny  z ekonomii
podręcznikowej.

Dlaczego ekonomiści się mylą?
Dlaczego chińska
rzeczywistość gospodarcza
jest im nieposłuszna.

Jeżeli ekonomię klasyczną określa
zależność podaży i popytu,
to trzecim elementem (jak nazywa)
Piotr Kuczyński)  jest
regulacja pieniądzem sprawowana
poprzez państwowe banki
i centralną kontrolę wymiany pieniądza.
I polityczna wola zmierzająca do tworzenia
nowoczesnego społeczeństwa,
która świetnie koreluje z przesterowaniem
masy towarowej z rynku zewnętrznego
na potrzeby wewnętrzne

Zbiurokratyzowane konsultacje



Dialog społeczny jest fikcją nie tylko na stopniu władzy centralnej, ale teżprzede wszystkimw samorządach. Przyplanowanych bądź już dokonanychlikwidacjach tysiąca polskich szkół konsultacje mają jedynie charakter rytuału, który należy zgodnie z prawem odbyć, a który władzy do niczego nie zobowiązuje, ani prawnie, ani moralnie. W Warszawie, Łodzi czy Bytomiu radni partii rządzącej procedują najbardziej kontrowersyjne uchwały w porach uniemożliwiających udział obywateli w posiedzeniu.

Z kolei kancelaria Bronisława Komorowskiego przygotowała projekt ustawy pod dowcipną nazwą „o zwiększeniu udziału mieszkańców w działaniach samorządu terytorialnego”, którajeśli przejdziewzmocni uprawnienia prezydentów miast i uczyni ich praktycznie nieodwoływalnymi, w zamian oferując… jeszcze więcej rytualnych konsultacji społecznych i niewiążących referendów. Konsultacje i referendatak. Ale decyzje zostawcie rządzącym.


Sprawa ACTA dobitnie powiedziała nam o polskiej polityce coś jeszcze. Platforma nie ma żadnego „cywilizowanego”, „otwartego” czy - broń Boże - „lewego” skrzydła. Uśmiechnięta twarz Arłukowicza czy modernizacyjny patos Ministerstwa Cyfryzacji to pocieszycielskie fantomy, pluszowe obicia, które mają nas chronić przed zbyt bolesnym kontaktem z twardą rzeczywistością nagiej siły władzy. Siły tym groźniejszej, że będącej w rękach ludzi, którzy ewidentnie nie radzą sobie z niesionymi przez współczesność wyzwaniami. Nie można już udawać, że się tego nie widzi. Dziś analogowy i katolicki Niesiołowski oraz cyfrowy-postępowy Boni mówią w gruncie to samomożecie myśleć, co chcecie, apelować i protestować sobie aż do rana. My zrobimy swoje. 


                            Witold Mrozek  z   Krytyki

Społeczeństwo -to przedmiot, czy podmiot

-W takiej, jak ta, dyskusji
będzie się przewijał artefakt pytania:
kiedy mamy/nie-mamy do czynienia z kradzieżą?
Odpowiedź będzie zależała od przyjętego założenia:
czy, jak u Thatcher, społeczeństwa nie ma,
tylko zbiór jednostek;
czy, społeczeństwo,
to podmiot porównywalny jednostce.

-Nie deklaracje zatem
jestem/nie-jestem lewicowy
świadczą o  tym kim jest.

-Rozstrzygający  jest
sposób traktowania  społeczeństwa
jako podmiotu/przedmiotu.

Za tym idą konsekwencje
-takie jak-
stosunek do przestrzeni wspólnej.

Społeczeństwo  z definicji
nikogo nie wyklucza,
-jak w rodzinie -ogarnia
wszystkich swoich członków,

Mówiąc o nardzie prawica
dzieli społeczeństwo na:
prawdziwych Polaków,
prawdziwych Żydów, prawdziwych Niemców
i na tych, których wyklucza.

Nie chcę, przez to, co powiedziane  powyżej,
dezawuować pojęcia narodu.
Oba doskonale mogą koegzystować,
ale nie w kształcie jakie im nadaje prawica.


środa, 25 stycznia 2012

Własność jako kategoria filozoficzna

"Święta własność"
to pojecie nowożytne
związane z kapitalizmem.
A więc jego moc nie jest ponadczasowa.

W kapitalizmie charakterystyczne jest
nie równe traktowanie
prywatnej i wspólnej własności

Ta druga, w tym ujęciu, jest
gorszą własnością (już nie uniwersalną)
-jej świętość jest dezawuowana.


Jeżeli przyjmiemy, że własność
jest kategorią podstawową i niepodważalną

to własność wspólna powinna być równie
dobrze, a może nawet lepiej, chroniona,
niż własność prywatna, gdyż z definicji
nie ma naturalnego obrońcy.

Globalizacja wymaga nowego zdefiniowania
rozgraniczeń miedzy
własnością wspólną  - prywatną  i wolnością,
i odniesienia tych pojęć do sytuacji kryzysowej.

Jednym z obszarów, w którym
pojęcie własności powinno zostać wzięte pod lupę
i  odniesione do kontekstu jest
obszar obiegu pieniądza.

Aktualnie Internet  jest obszarem,
w którym palące jest
uaktywnienie pojęcia własności:
prywatnej i wspólnej
w kontekście wolności!
Relacje tych pojęć
trzeba  uczynnić.

Nie oszczędziłeś nawet "moich"-"Królewskich Łazienek".

Wyliczajmy dalej:Jan Sebastian Bach,
Wolfgang Amadeusz Mozart byli utrzymywani przez panujących, którzy ściągali (jak teraz państwo) podatki i łożyli na niedorajdów (pal sześć,że genialni), którzy nie byliby w stanie sami się   utrzymać z tego co robili.
-A niejaki Sir Isaac Newton i rodząca się w europejskim Oświeceniu nauka. Nie powstałaby gdyby miała działać dla zysku. Ten Twój świat austriak  robi się przeraźliwie ubogi. W tym twoim świecie nie byłoby miejsca dla Einsteina, który nie dla zysku zapoczątkował XX wiek  w nauce. Ba, nie pisałbyś tu, bo internet powstał ze złodziejskich  podatków,non profit -nie zaś z myślą o przedsięwzięciu mającym  przynosić zyski.
-Sztuka nie powstaje dla zysku,
kultura pop jak najbardziej.
-Nauka od niedawna i to w sposób ograniczony jest finansowana jako działanie dla zysku.
Istnieje sfera nauki, która nigdy nie zostanie skomercjalizowana.
Taki to wyłania się  niemal księżycowy świat według przepisu austiaka.

Święte prawo własności

To jest żart Piątka najlepszy i trafiający w samo sedno problemu.
-Pan Tusk, którego skądinąd cenię nie tylko jako "mniejsze zło", powołał się na wyznawane pierwsze przykazanie: "prawo własności jest święte". Te prawo w cytowanym ujęciu jest poddane ostremu ograniczeniu: dotyczy wyłacznie własności prywatnej. Tak jakby żadne wielkie obszary własności wspólnej nie istniały. Np. ulica w mieście dotąd nie sprywatyzowana  jest niczyją własnością  (a jeżeli już jest, to prywatną własnością Pani Prezydent -mieszkańcom nic do niej-ulicy).  Woda w Afryce jest własnością prywatną, kogo na nią nie stać umiera. Powietrze, ciągle jest niczyje, dlatego pewnie tak zasmrodzone,
warto by to naprawić i...sprywatyzować.
Pieniądze są prywatne, te nie prywatne,
publiczne-to pieniądze  ukradzione.  Kryzysy gospodarcze są solidnie sprywatyzowane. Obieg pieniądza, od którego zależy rozwój gospodarczy reguluje i ogranicza zasada świętej własności prywatnej. 


Biurokratyzacja, formalizacja - konsultacji społecznych

-rządu z partnerami od niego
zależnymi.

-Mówi:
Prof. Ewa Łętowska:

"...ACTA bezpośrednio nic nie zmienia.
[-] jest to argument ..prostacki 
z prawnego punktu widzenia,
...
Czy można-aż tak -nie widzieć problemów,
które stworzy?
ACTA jako 
akt prawa międzynarodowego zobowiązuje
państwa do zapewnienia konkretnych warunków dochodzenia
ochrony praw I poziomu ich ochrony.
 Te warunki są niepokojące.
Gdy umowa ACTA będzie podpisana,
to sygnatariusze będą pytać Polskę,
jak ją realizuje.
Będzie presja,
że umowa została zawarta i trzeba ją implementować.
I to tak, 
jak ten naciskający to rozumie."
                 ... z Wyborczej

niedziela, 22 stycznia 2012

Ładne

Kto walczy, 
może przegrać.
        Kto nie walczy, 
już przegrał.
Bertolt Brecht

Stan dwóch konieczności

Stan Wojenny
stanem dwóch konieczności,
a jak  z logiki wiadomo jedna wystarczy.

W 1981-ym  nie było
ani warunków wewnętrznych,
ani zewnętrznych na dokonanie zmian.

W tym czasie
był Breżniew
i nikt nie słyszał o pierestrojce.

Zachód był gotów
jedynie na udzielenie słów wsparcia,
za którymi kryła się
nieciekawa rzeczywistość:
"bujajcie się sami"

W tym czasie w Polsce
były siły

(które dysponowały
administracją
i resortami siłowymi)

-zainteresowane
w zachowaniu status quo.

Wówczas
próba dokonania zmiany
spotkałaby się z reakcją., jaką?

Dziesięć lat później
(podobno zmarnowanych)
sytuacja zewnętrzna
i wewnętrzna
(w dużej mierze za sprawą Kiszczaka)
uległa radykalnej zmianie.

sobota, 21 stycznia 2012

Krótka historia PRL-u według "Spokojnego"

[przekopiowane z blogu Spokojnego]



Słowo dekomunizacja ma w sobie jakiś szczególny koloryt. Coś między eugeniką a deratyzacją. W dzisiejszej dobie, ponad dwadzieścia lat po upadku ZSRR wielu młodych ludzi może dziwić się, że w Polsce, odmiennie niż na przykład w Czechosłowacji i Niemczech, owej „dekomunizacji” nie przeprowadzono. Rumuni swojego dyktatora zabili – zauważa komentator – dlaczego więc w Polsce nic takiego nie zaszło? Czy nie stąd wszystkie nasze dzisiejsze problemy?
Wiele myśli nasuwa się w sprawie. Pierwsza, że dzisiejsze problemy Polski wcale nie wydają się większe od tych z którymi borykać się muszą Rumuni czy Czesi. Niemcy to rzecz jasna całkiem inna historia, ale jeśli o Rumunach czy Czechach tu mowa to trudno byłoby dowieść, że po pierwsze sytuacja dzisiejszej Polski jest jakoś znacząco odmienna na minus, a po drugie, że jeśli jest taki minus to akurat z „nieprzeprowadzeniem dekomunizacji” ma ten minus bezpośredni związek.
Ale jest i inna kwestia. Samo wprowadzenie słowa „dekomunizacja” do publicznego bezrefleksyjnego obrotu jest poważnym zwycięstwem prawicy i to tej skrajnej. Zrównuje w jakimś sensie fakt wyznawania określonej ideologii z przestępstwem. Analizując słówko od strony znaczenia nie chodzi rzecz jasna o wyznawanie ideologii. Chodzi o uczestnictwo w strukturach dawnej władzy. Brzmienie słów ma jednak znaczenie. Co innego tacierzyństwo, co innego ojcostwo. Co innego pożyczka na procent, co innego lichwa. Co innego zapalić jointa, co innego zażywać narkotyki. Co innego matka dziecka nienarodzonego, co innego kobieta w niepożądanej ciąży. Słowa mają znaczenie, bo niosą w sobie dużo więcej niż widać na pierwszy rzut oka. Ich konstrukcja wprowadza nie wprost pewne ważne sugestie. Zwykle dla słuchacza nie do końca świadome. Ujmując to od strony leksykalnej „dekomunizacja” oznacza ni mniej ni więcej tylko jakieś „usunięcie komunistów” czy nawet komunizmu, które miałoby mieć charakter higienicznego zabiegu na „zdrowym ciele społeczeństwa”. Zdrowym czyli jakim? Neoliberalnym? Katolickim? Libertariańskim? Nie wiadomo. Ale nie „komunistycznym” cokolwiek by przez to rozumieć. I nie „roszczeniowym” rzecz jasna.
Skąd należałoby ich usunąć? Z życia publicznego? Z piastowania stanowisk? Ze świata na wolności? Z życia biologicznego? I kto jest komunistą tak w ogóle? Czy człowiek należący kiedyś do PZPR to komunista? Kiedy ktoś bez namysłu powtarza nonsens o „upadku komunizmu w Polsce w roku 1989” może rzecz jasna nie wiedzieć o czym mówi, bo mając lat dwadzieścia pięć lub trzydzieści wcale o taką niewiedzę nietrudno, ale powtarzając to raz po raz wprowadza do obiegu ważną sugestię. Głosi mianowicie, że w Polsce przed 89 rokiem ów „komunizm” istniał. Co jest nieprawdą. Nigdy nie istniał i nigdy nikt nie usiłował tu niczego takiego wprowadzić. Komunizm to wspólna własność. W Polsce nigdy takowej nie było.
Przyjrzyjmy się liczbom. Za Wikipedią, PZPR powstała z połączenia PPR i PPS. W momencie powstania liczebność PZPR wynosiła 1 mln 537 tys. członków (1 mln 6 tys. z PPR i 531 tys. z PPS).
W następnych latach podlegała ona wahaniom – w 1959 (po weryfikacji i usunięciu 200 tys. członków), wynosiła 1 mln 18 tys., w 1965 – 1 mln 775 tys., w 1970 – 2 mln 320 tys., a w 1980 (w apogeum swojego rozwoju) osiągnęła 3 mln 092 tys. osób. Po zalegalizowaniu pierwszego niezależnego od władz związku zawodowego NSZZ "Solidarność" oraz wprowadzeniu stanu wojennego w 1981, z PZPR wystąpiło 850 tys. Członków, w tym ok. 33% wchodzących w jej skład robotników. Czyli 67% robotników należących do PZPR nie wystąpiło z niej w momencie wprowadzenia stanu wojennego. W tamtym  czasie, w czasie za który Kiszczak dostał dziś „dwa lata jak dla brata” za uczestnictwo w nielegalnym związku zbrojnym przy członkostwie w PZPR zdecydowało się pozostać dwa miliony dwieście pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Ilu z nich trzeba by było „zdekomunizować”? To przecież tylu Polaków, ilu po wprowadzeniu takiej możliwości pojechało pracować do Anglii. Do tego dochodzi jeszcze 300 tysięcy członków ZSL, czyli Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego – satelickiej wobec PZPR partii chłopskiej, która do końca w Polsce była za utrzymaniem ustroju socjalistycznego i kolektywizacją wsi. Do tego jeszcze członkowie SD, istniejącego do dziś Stronnictwa Demokratycznego. Dziś liczebności nie podają, chwaląc się tym, że w czasach PRL „bronili interesów prywatnych przedsiębiorców” (prywatni przedsiębiorcy w komunizmie? Jak to..?), a pomijając fakt współpracy z Socjaldemokratyczną Partią Koreańskiej Republiki Ludowo Demokratycznej. Członkowie tej partii po wprowadzeniu stanu wojennego przyłączyli się do PRON, możemy więc przyjąć, że w ich osobach należałoby „zdekomunizować” jakieś kolejne dziesięć tysięcy osób. Doliczmy do tego jeszcze ZSMP do którego w chwili utworzenia przeszło z ZMS milion dwieście tysięcy osób. Możemy więc założyć, że w roku 1980 kiedy w PZPR było trzy miliony, dwa kolejne było w ZSMP. To razem pięć milionów. Doliczmy jeszcze kilkadziesiąt tysięcy członków HSPS – Harcerskiej Służby Polsce Socjalistycznej, która działała do samego końca i tak samo jak wszystkie pozostałe organizacje absolutnie nie była obowiązkowa. Można było być drużynowym i wcale tam nie należeć, tak samo jak można było naprawdę nieźle żyć i nie mieć nic wspólnego z żadnym PZPRem. Czyli mamy pięć i pół miliona ludzi, którzy w trzydziestomilionowym kraju uczestniczyli mniej lub bardziej intensywnie w „nielegalnym związku zbrojnym” i ponoszą przynajmniej część „winy za komunizm” cokolwiek by pod tym słowem „komunizm” rozumieć, odniesionym do polskiej rzeczywistości pełnej jednorodzinnych domków z przylepionymi mozaikami z lusterek.
Czy ci wszyscy ludzie to komuniści? Ile osób w Polsce kiedykolwiek rzeczywiście było zwolennikami uwspólnienia własności? Ilu przestało być zwolennikami takich rozwiązań i kiedy zmienili zdanie? Nikt tego nie wie, bo nikt tego nigdy nie zbadał. A gdyby faktycznie ktoś był komunistą, to czy też powinien mieć zakaz? A czy czytanie Marksa, lub w ogóle wydawanie Marksa powinno być w Polsce legalne? A czytanie Proudhona? A Fouriera? A Proudhona? A Kapuściński piszący o Afryce która wchodziła w alians z ZSRR by walczyć z kolonializmem? Wolno go dziś czytać? A czy Hermaszewski, pierwszy polski kosmonauta, o którym jednocześnie i złośliwe kawały opowiadano (niczego nie dotykać, słuchać małpy) i wymieniano się jego zdjęciem z oryginalnym autografem (u mnie w szkole trzy Klossy takie zdjęcie kosztowało, co równało się jednemu komiksowi z Rahanem. Ja wziąłem Rahana, którego później wymieniłem na niemieckie porki) to czy Hermaszewski ten, były człowiek PRON, członek władz Towarzystwa Przyjaźni Polsko Radzieckiej do którego swego czasu trzy miliony ludzi w Polsce należało to czy on nie powinien też dziś dostać czapy za zbrodniczy system? Trzy miliony ludzi. Rzeczywiście zapisywano tam młodzież masowo do tego TPPRu, nikogo jednak o ile wiem nie zapisano tam nieświadomie i nie było tak, by nie można się było wypisać. TPPR organizował regularnie Festiwal Piosenki Radzieckiej w Jeleniej Górze. Amatorski, dobrowolny, za biletami, na który dobrowolnie zgłaszali się śpiewający na konkurs i na który dobrowolnie przyjeżdżała publiczność. Nie wierzycie, że istniała ta publiczność i ci wykonawcy to sami popatrzcie. Są tutaj. Może rozpoznacie kogoś ze swoich znajomych..?

 Kochani, no przecież ktoś tam występował dobrowolnie, ktoś się zgłaszał na ten konkurs, robił dekoracje, grał, pisał muzykę, sprzedawał bilety, przychodził na to.. Wszystko pod pistoletem było?
A tu kolejny festiwal, tym razem Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu. Wykonawcy różnie, częściowo jednak całkiem dobrowolni, nie żołnierze, natomiast publiczność całkowicie dobrowolna.
Popatrzmy:

Często rodziny wojskowych, choć nie tylko. Wiele osób przyjeżdżało na ten festiwal tak po prostu. Czemu jeździli na Sopot? Kto dziś kupuje płyty Maryli Rodowicz, też nie wiem. Ale parę ma fajnych piosenek. Urban pisze o niej tak:
W czasach, gdy była pierwszym gardłem RWPG, to jest wtedy, kiedy popijaliśmy w Bułgarii, akurat świeżo rzucił ją był samochodowy Jaroszewicz jr (syn premiera z lat 1970-1980). Na widok każdego rozebranego mężczyzny zrywała się biedulka, bladła i mówiła drżącym głosem: To chyba Andrzej. A wówczas na plażach bułgarskich rozebrane były miliony budowniczych socjalizmu.
Kto dziś kupuje jej płyty to nie wiem, ale niektóre kawałki są fajne.
Z wielu pieców się jadło chleb
Bo od lat przyglądam się światu
Nieraz rano zabolał łeb
I mówili zmiana klimatu

Czasem trafił się wielki raut
Albo feta proletariatu
Czasem podróż w najlepszym z aut
Częściej szare drogi powiatu

To jest niezłe. Prawie tak dobre jak teksty Osieckiej które ona śpiewała, a o której Urban pisze tak:
Ostatnie mocne picie z nią też pamiętam: wczesne lata osiemdziesiąte, u eks-wicepremiera Tadeusza Wrzaszczyka
Czemu obu pań nie „zdekomunizowano”? Pewnie dlatego, że gdyby chcieć to robić konsekwentnie, to ze „zdrowego ciała społeczeństwa” mogłoby wiele nie zostać.
Czy dobrowolne sypianie z członkiem PZPR, z kimś z jego rodziny lub co gorsza z oficerem LWP a w niektórych przypadkach nawet wzięcie z nim ślubu i posiadanie z nim dzieci nie powinno być objęte dziś sankcjami? Czyż to nie jest współpraca z nielegalnym związkiem zbrojnym najbardziej karygodna ze wszystkich? A zbiorowy ochlaj? A zagranie w filmie Życie na gorąco? Zrobienie gazetki ściennej? Dajcie spokój..
Pod rozwagę to polecam podczas oglądania tych uśmiechniętych buziaków:



Może ktoś kogoś rozpozna kto się tam uśmiechał do kamery i będzie dziś go można ukarać przykładnie. Bo to 73 rok, więc Janek Wiśniewski już padł.
Czemu w Czechach, dawnej Czechosłowacji i w Niemczech, dawnym NRD zrobiono „dekomunizację” inaczej niż w Polsce? Czemu w Rumunii jeszcze inaczej? Czemu są takie różnice?
Odpowiedź jest tak oczywista, że aż wstyd jej udzielać ludziom skądinąd tak mądrym. Są różnice „po” bo istniały analogiczne różnice „przed” i jedne różnice dość dokładnie pasują do drugich. Po prostu.
Te różnice odpowiadają siłą różnicom w samych systemach tych krajów. Sytuacja w nich była bardzo odmienna. W Rumunii panował do końca krwawy terror. Za każdym razem kiedy stamtąd wracałem do Polski za czasów Ceaucescu (a jeździłem tam regularnie i mieszkałem z Rumunami w ich mieszkaniach, oglądałem ich telewizję, rozmawiałem z nimi itd.) to za każdym razem wracałem stamtąd z wielką ulgą i widząc Rumunię byłem przerażony. To był straszny kraj.
Niemcy i Czechosłowacja też bardzo różniły się od Polski. Nie była to Rumunia, ale po pierwsze absolutnie nie istniała tam działająca opozycja, bo by nikt do czegoś takiego nie dopuścił, żadne kabaretowe prześmiewanie się z władzy, żadna Solidarność, żadne filmy w typie Misia, nic takiego absolutnie nie mogłoby nigdy tam powstać. Czy to robi różnicę po zmianie? Chyba trochę robi. Jednoznaczne postępowanie przed zmianą odpowiada jednoznacznemu traktowaniu po niej. To rzecz oczywista.
Ale jest i inna różnica, przez dzisiejszych prawicowych publicystów omawiana bardziej nawet niż niechętnie. Inna była też mentalność ludności i co ważne a dziś całkiem pomijane miało to konkretne przełożenie na ekonomiczną sprawność poszczególnych państwowych, pozornie tylko identycznych bo „komunistycznych” systemów. Bez porównania silniejszy był poziom identyfikacji z samą socjalistyczną ideą w krajach w których „przeprowadzono dekomunizację”, co przejawiało się na przykład w tym, że w Czechosłowacji i Niemczech praktycznie do samego końca okradanie swojego zakładu pracy było rozumiane społecznie jako okradanie wspólnej własności. Dla Polaka wzięcie ze sklepu wszystkich pięciu dostępnych lodówek i sprzedanie ich dwukrotnie drożej na czarnym rynku było taką samą oczywistością, jak wyniesienie z fabryki tych lodówek całego transportu miedzianych rurek, sprzedanie ich na tym samym czarnym rynku i zaprotokołowanie zniszczenia. Tymczasem dla Czechów czy Niemców byłoby to do samego końca okradaniem grupy przez jednostkę. W Polsce praktycznie nigdy tak tego nie odbierano.
Dzisiejsi pracownicy IPN-u uwielbiają pokazywać polskie kartki. Na cukier, na mięso, na proszek, wódkę, benzynę.. Dosłownie na wszystko. Nie odpowiadają jednak na intrygujące pytanie, czemu w tym samym czasie u naszych sąsiadów żadnych takich kartek nie było. Niemcy ani Czesi żadnych problemów z mięsem i cukrem nie mieli, co dziwi tym mocniej (kolejna olbrzymia różnica) że to przecież u nich nie u nas wprowadzono na wsi kolektywizację. Polscy rolnicy mieli własne gospodarstwa od początku aż do końca. Inni mieszkańcy wsi mogli pracować w PGR-ach, ale u naszych bezkartkowych sąsiadów nic prócz PGR-ów, żadnej prywatnej produkcji rolnej nie było. Czy z punktu widzenia pojęć takich jak „komunizm” i „dekomunizacja” może to stanowić jakąś różnicę? Czy to w ogóle możliwe, by efektywność ekonomiczna socjalistycznego systemu miała jakiś związek z tym, jak ten system traktują żywi ludzie – sami tego systemu uczestnicy? Czy pracownicy PGRów odpowiadają w jakiś sposób za to, czy one dostarczają mięsa, czy też odpowiadać za to może tylko Kiszczak?
Polscy robotnicy z FSO byli dość solidarni z górnikami, by wspólnie strajkować. Nie byli jednak dość solidarni z nabywcami samochodów, by porządnie dokręcać w nich koła kiedy pracowali. Czy mentalność ludzi w różnych socjalizmach może się różnić? Czy to będzie mieć wpływ na skuteczność samej koncepcji? Czy istnieje coś takiego, jak odpowiedzialność samych obywateli za skuteczność ich socjalistycznej ekonomii? To kłopotliwe pytania, fakt faktem jednak, że Skoda na giełdzie zawsze wyższe miała ceny niż Fiat czy Polonez (pewnie po cząści z uwagi na podokręcane śruby. U nas Kiszczak nie dokręcał, nie chciało mu się) a kolejki w polskich sklepach jakoś nie miały analogicznych odpowiedników u sąsiadów. I oni przeprowadzili dekomunizację a my nie.
Być może to coś w tym stylu: robiliśmy wszystko najlepiej jak potrafiliśmy, dokładaliśmy wszelkich starań, byliśmy w porządku a wy nie. Nie mogliśmy protestować bo od razu szło się do kicia, ale pracowaliśmy, nie mieliśmy nic prywatnego, nie wynosiliśmy ze wspólnej fabryki niczego na prywatny rynek i mimo to mieliśmy mniej niż nasi koledzy z zachodu. No więc mamy prawo wam teraz za to dokopać. Bo jesteśmy czyści, a wy nie.
Czesi i Niemcy nie mieli też takich możliwości wyjazdów jak Polacy, nie było jeżdżenia na zarobek na zachód, później stawiania sobie za to prywatnych domów, żadnych prywatnych przedsiębiorców których interesów mieliby rzekomo bronić przodkowie dzisiejszego Stronnictwa Demokratycznego, żadnego jeżdżenia między krajami na handel, z którego słynęli Polacy w całych demoludach.. To olbrzymia różnica.
Większość ludzi nie naciska na „dekomunizację” bo wie, że z życia w dawnym systemie uzyskiwali mnóstwo korzyści. Prywatne gospodarstwa rolne świetnie się miały mając PGRy za konkurencję. Tak zwani „prywaciarze” – dziwnie to brzmi w połączeniu z tezą o upadku komunizmu, ale prywatnych firm było całkiem sporo - żyli bezpiecznie nie niepokojeni przez marketową, multikorporacyjną i inną chińską konkurencję. Musieli uważać by nie pokazywać bogactwa zbyt nachalnie, ponieważ ujawnienie wszystkich dochodów wiązałoby się z bolesnym podatkowym domiarem, więc ich po prostu nie ujawniali. Starali się nie zmieniać samochodu zbyt często a kiedy się budowali, to nie zbyt wystawnie. Pieniądze lokowali głównie w dolarach, ale z jednego ulicznego warzywniaka można było utrzymać rodzinę mającą parę samochodów i sobie i dzieciakom spore domy pobudować. Z materiałów bez rachunku, wynoszonych z budowy rzecz jasna. Benzyna na kartki też nie była problemem, póki ciężarówki państwowych firm jeździły na ropę. Przywiązanie do niemieckich samochodów ma w Polsce długą tradycję, na którą pan Diesel dobrze zapracował. Moi kumple na działkach mieli pozakopywane beczki po 500 i więcej litrów. Nigdy później nie jeździło się Mercem tak tanio jak wtedy. Praca w państwowych firmach była może nie najlepiej płatna, ale stosunkowo lekka, całkowicie pewna, do dostania w dziesięć minut i prawie zawsze dawała jakieś możliwości kradzieży czy słynnego „załatwiania” którego koszty dla funkcjonowania systemu były olbrzymie. Miś pokazuje absurd komuny, powiedziałby ktoś. Ale Miś pokazuje coś jeszcze. Pokazuje ludzi, którzy ustawiają się w życiu kosztem gospodarczej wspólnoty bez najmniejszych wątpliwości etycznych w tym zakresie, całą winą za swoje postępowanie obciążając zły system. Czym doprowadzają ten system do kompletnej ruiny. Miś pokazuje po prostu, że egoizm zwycięża.
I idea egoizmu zwyciężyła. Kapitalizm jest przecież tym właśnie. Jest pogodzeniem się z tym, że jesteśmy egoistami i próbą uczynienia z egoizmu cnoty, która nie tylko, że normalna to jeszcze może być źródłem bogactwa, a w konsekwencji także przyjemności. Byliśmy egoistami przed zmianą, to doprowadziło stary system do upadku, dzięki czemu egoizm jest dziś cnotą oficjalną i teraz jesteśmy egoistami w pełnym świetle dnia. I to jest w porządku bo szczere. Pytanie tylko, jak w takim razie możemy sądzić tych, którzy przed zmianą też byli egoistami tylko nieco inaczej. Czy odrzucenie etyczności na korzyść idei rywalizacji może być podstawą do osądzania kogokolwiek?
Dlatego jedyni, którzy dziś pragną „dekomunizacji” najgłośniej to ci, którzy sami dziś mają niewiele. Nie potrafili po tej zmianie być egoistami dość skutecznymi i domagają się etyki w świecie dziś programowo ich własnymi rękami całkowicie tej etyki pozbawionym. Kochani, już po ptakach. Solidarność obaliła komunizm. Nie mamy już wspólnoty, a więc i nic wspólnego prócz interesu. Skończyła się "solidarność". Już jej nie ma. Ani ściągania na lekcjach, ani ostrzegania się światłami przed radarem, ani wspólnych zabaw dzieci z różnych domów na wspólnym podwórku. Można to wspominać w oparach wiary we wspólną niewinność i solidarnie dzieloną krzywdę. 
Ale to już było.
Znikło gdzieś za nami.
Choć w papierach lat przybyło,
to naprawdę wciąż jesteśmy tacy sami.