Szukaj na tym blogu

niedziela, 1 stycznia 2012

Jan Hartman o demokracji rodzącej ekstremizm


Nasza partia kocha cię bardziej!
Kto chce przetrwać w demokracji, 
ten musi szczerzyć zęby do wszystkich i wszystkim schlebiać.

Bo dziś wszyscy mają prawo być sobą, 
pozostać takimi, jakimi są, 
a jednocześnie mają prawo oczekiwać,
 że robiąc to, co robią, i żyjąc tak, jak żyją,
 ...........wciąż więcej i więcej. 


I to  stanowi  uniwersalne przesłanie demokratycznej polityki. 


Żadne tam dziejowe procesy, historyczna odpowiedzialność i troska o przyszłe pokolenia. O takich sprawach nie mówi się na serio, bo masy na serio o nich nie myślą. 


Partyjna polityka naszych czasów koncentruje się na jednym 
- na przekonywaniu obywatela, że 
partia kocha go takim, jakim jest, 
i to znacznie bardziej niż konkurenci, 
a jej rządy pozwolą wszystkim zarabiać lepiej niż dotąd. 


....
 przeciętny obywatel 
rozwalony na kanapie przed telewizorem 
dokonuje wyboru 
pomiędzy paroma wdzięczącymi się do niego partiami, 
by w którąś niedzielę zwlec się z niej 
i z najwyższym obrzydzeniem,  lecz i zadowoleniem 
z dobrze spełnionego tzw. obywatelskiego obowiązku, 
wrzucić głos na tę partię, 
która budzi w nim najmniejszy wstręt. 


Nic dziwnego, że ci, 
którzy ten głos otrzymują, doświadczają frustracji, 
naturalną koleją rzeczy przechodzącej w cyniczne zblazowanie.


 W rezultacie obłuda i zniechęcenie 
stają się nastrojem życia publicznego,
wobec czego każdy, kto występuje z bardziej ideowym przesłaniem 
i zdaje się w tym autentyczny,
 bez trudu uzyskuje zwolenników, 
nawet jeśli jego polityczne uduchowienie 
niewysokiej jest próby albo trąci szowinizmem.


Na wszelki wypadek więc populistyczną wrzawę
pod pretekstem troski o sprawy wyższe 
podnosi każda partia i każda robi sobie z gęby cholewę,
 klepiąc ideowe frazesy, tak aby nikt już nie mógł się rozeznać,
 kto w tym wszystkim jest prawdziwy
a kto letni albo cyniczny. 
Tak jest w Polsce i w większości krajów, w których 
tradycje liberalne, a wraz z tym i demokracja, 
nie są silne i utrwalone.


Źle się dzieje u nas, i nie tylko u nas,
 z polityką demokratyczną opartą na idei partyjności.
Co gorsza, 
nie ma żadnego pomysłu na demokrację bez partii. 
Bo co mogłoby je zastąpić? Samorządy? Stowarzyszenia? 


 Na razie więc musimy sobie radzić z tym, co mamy. 
Zadanie tym trudniejsze, że partyjność jako taka 
jest ideą na demokrację zupełnie obojętną, 
doskonale realizując się zarówno w wybujałej demokracji, 
jak i w systemach totalitarnych.


 Ze wstydem trzeba wręcz przyznać,
 że głębsza, teoretyczna świadomość partyjności, 
jest dokonaniem raczej 
ideologów państwa totalnego niż demokratów. 


Czym jest partia, uczył nas Lenin. Owszem, uczył nas i Max Weber, wielki socjolog, opisujący partię jako system biurokratyczny sprzęgnięty z biurokracją państwową, lecz przecież nie socjologią inspirują się politycy. Dlatego, chcąc nie chcąc, gdy mówimy "partia", wciąż trochę myślimy "Lenin".
 Może zresztą to i tak nie najgorzej. 
Wszak po wojnie partie mogłyby się nam kojarzyć również 
z Hitlerem i NSDAP.


Lewica, prawica - wszystko jedno
.... skojarzenia tego rodzaju dla partii współczesnych 
politycznie niemal obojętne. 
...wyborca nie wie, 
co to była partia bolszewicka, faszystowska, 
co to są torysi, chadecy, a co liberałowie. 
Nie ma pojęcia, co znaczą słowa "lewica" czy "prawica" 
albo "radykałowie" i "liberałowie" 
- dlatego że w ogóle tych kategorii nie potrzebuje. 


Wyobcowanie klasy politycznej, 
usiłującej jeszcze od czasu do czasu truchtać za
 wielkimi sporami politycznymi XIX wieku, 
w których rodziły się formalnie zachowujące aktualność do dziś 
podziały polityczne i ideowe.
 Nic dziwnego, że przywódcy partyjni  
coraz rzadziej zgrywają się na 
polityków reprezentujących 
jakiś określony pogląd i stanowisko polityczne.  


....XIX-wieczna nomenklatura obumiera 
wraz z ukształtowaną w czasach wielkich rewolucji 
wyobraźnią polityczną, ...



.... ignorancja polityczna mas pozwala na
 odrastanie kolejnych łbów faszystowskiej hydrze. 
Hasło "Nasz naród, nasza wiara, nasze państwo" jest
 emocjonalnie chwytliwe i politycznie atrakcyjne,


nacjonaliści wszelkich nacji, 
wyznający swoje święte wiary,
 długo jeszcze będą golić głowy, strugać pałki i palić pochodnie. 


Przez tysiące lat żyliśmy plemiennie 
i plemienne pojmowanie narodu i prawa 
nie wywietrzeje nam z głów 
w ciągu marnych kilku stuleci.


W egzaltacji i mitologii narodowej 
żyje archaiczny duch społeczny,
 do którego technokraci, biurokraci i polityczni pokerzyści 
co pewien czas nadal będą się odwoływać. 


Nic nie poradzimy na to, że sama idea państwa 
terytorialnego i władzy centralnej, 
wyposażonej w symbole władztwa, 
to głęboki archaizm, 


tkwiący w strukturze symbolicznej każdego państwa, 
bez względu na jego konkretny kształt ustrojowy. 


Polityka bezideowa 
zwiększa zapotrzebowanie na autentyczność, 
podnosząc ryzyko odrodzenia się politycznego ekstremizmu. 



*(ur. 1967) filozof, kieruje Zakładem Filozofii i Bioetyki w Collegium Medicum na UJ. Zajmuje się m.in. etyką, bioetyką, filozofią polityki, redaguje czasopismo filozoficzne UJ ''Principia''
Dekonstrukcja kot.



Brak komentarzy: