Szukaj na tym blogu

sobota, 30 czerwca 2012

Związek między pieniądzem i zatrudnieniem

Keynes nie ma, w tym trzydziestoleciu, dobrej  marki.
Wcześniejsze  trzy dekady  dominował.
Wszyscy  byli keynesistami,
teraz mało kto się do niego przyznaje.

A przecież w ekonomi  nie ma
równie dobrze naukowo  opracowanego
związku podstawowych   parametrów,
jak, keynesowska współzależność:
pieniądza, zatrudnienia i kredytu.
Współczesna ekonomia dążąc do
zanegowania dorobku Keynesa,
nie będąc w stanie podważyć
tej współzależności,
po prostu  ją (zależność) zignorowała.
Wyrzucając poza nawias swoich zainteresowań-zatrudnienie.
Konieczny związek pieniądza i  zatrudnienia.
spada  z półki: związek podstawowy
na półkę efekty.
To co jest współzależnym związkiem
jest przedstawiane jako  recepta
na  zarządzanie  kryzysem.
(Nawet bez próby odniesienia się
do poddanego krytyce przez K.
absurdalnego twierdzenia, że bezrobocie
nie ma prawa istnieć).

Jednak czym innym są zalecenia  K.
dla gospodarki w kryzysie,
czym innym  współzależność: pieniądz zatrudnienie, kredyt.
O ile zalecenia można poddawać osądom krytycznym
i dalej  je rozwijać o tyle  teoria
wydaje się być nie do ruszenia.

-Zaciągnięto zasłonę milczenia  nad
przyczynami, w miarę łagodnej, recesji Polski na tle Europy.
-Przez ostatnie lata
chwalona i samo-chwalona
 "zielona wyspa"  zarządzana była
ideologią neoliberalną.
W istocie,
w Polsce praktycznie mieliśmy do czynienia
z klasycznymi  receptami keynesowskimi.
Mimo całej otoczki neoliberalnej
(bez świadomości tego faktu).
Ich skuteczność w warunkach polskich zadziałała.
Teraz następuje, także, praktyczne odejście od
zaleceń K.(w ślad za resztą Europy).
Recepta Keynesa  jest jak lekarstwo,
które działa ale którego w
pewnym momencie może zabraknąć
i choroba powróci.
Rzecz w tym aby lekarstwa wystarczyło
dopóki pacjent nie dojdzie do zdrowia.

Ideologia oderwana od nauki

Media, politycy, forumowicze dostali
skuteczne narzędzia wyrażania
-co im w duszy gra -tzw. poglądów.

Telewizja, tabloidy, politycy wmawiają
człowiekowi współczesnemu, że świat  jest
łatwy, zrozumiały, jednoznaczny,
i że dysponujemy dostępnymi sposobami
aby go  zmieniać.
Za wszystkim ma stać zdrowy rozsądek,
tyle że, różnie rozumiany.

-W fizyce w latach dwudziestych
nastąpił ostateczny rozbrat między 
poznaniem zdroworozsądkowym,
a naukowym; 
w ekonomii mamy podobnie:
nasze zdroworozsądkowe poglądy
płynące z doświadczeń gospodarstwa domowego
nie przekładają się na gospodarkę w wielkiej skali.


Zdrowy rozsądek jest utożsamiany z logiką. 
Jednak to co lokalnie
niekoniecznie musi przekładać się
na wilka skalę
Do tego dochodzi
podział nauki na wyodrębnione  dyscypliny,
Nie wszystko  da się rozwiązać w ich ramach.
Wielkie problemy wymagają
rozwiązań całościowych.
Dlatego kłopoty ze zrozumieniem rzeczywistości ma
nie tylko przeciętny człowiek
ale także wyspecjalizowani  fachowcy.
Na to wszystko nakłada się siatka sprzecznych
i mniej lub bardziej wpływowych lecz zawsze
skrzętnie ukrywających
swoje rzeczywiste zamiary  interesów.

-Każdy ma prawo do własnych poglądów,
ale skoro rzeczywistości  i tak się nie da zrozumieć
-to diabła nie ma! hulaj dusza !

Można tworzyć ideologie z czegokolwiek
bez  naukowego uzasadnienia.

Tylko, że przy takim podejściu
będziemy rozwijać się od kryzysu do kryzysu.
Nie  znaleziono  lepszego sposobu zapobiegania
kryzysom,   jak,  stosowanie metody naukowej.

Która też może zawieść
z dwóch ważnych powodów,
z uwagi na
wplątane w nią interesy,
i zbyt wąskie, specjalistyczne,
ujęcie rzeczywistości,
jednak ludzkość nie dysponuje niczym co
mogłoby skuteczniej naukę zastąpić.
Ideologia,  opierająca się o  wiarę
w swoją rację  w dalszej perspektywie
prowadzi donikąd.
Niedostatkiem ( ale i siłą)
współczesnej nauki jest
brak ujęcia całości.
Nauka w końcu -jest jednością.
-Konstrukcją
wzajemnych współzależności,
na każdym poziomie rozwoju.

piątek, 29 czerwca 2012

Z blogu Kuczyńskiego, @Amino pisze:

Niestety banksterzy już ukradli $7bln 
i nikt tych zmarnowanych pieniędzy nie odzyska.
To jest równocześnie Dobra i Zła wiadomość. 
Chciałem napisać, że nie ma czegoś takiego jak zmarnowany pieniądz, 
ale to by była jednak nieprawda, choć raczej w INNYM sensie niż myślisz…
Bliższe prawdy byłoby zdanie :

 „Nie ma czegoś takiego jak zmarnowany przez „banksterów” pieniądz.
Czemu wiadomość Dobra i Zła ? Zła – Bo 



jeżeli gdzieś leży $7 bln to te pieniądze NIE pracują 
(nie generują strumieni pracy), co tłumaczy hordy bezrobotnych w Unii…


Dobra – bo każdy pieniądz kiedyś w końcu zaczyna realnie pracować 
(jak w pokerze – zawsze Ktoś w końcu powie „sprawdzam” ;-) ), 
więc impuls wzrostowy będzie duży.
 Pytanie co najwyżej – W KTÓREJ części Świata ???
Eksperci wyliczają, że
najdroższą reprezentację posiada Hiszpania, 
a drugą w kolejności Niemcy. 
Mistrzem Europy zostanie więc…

czwartek, 28 czerwca 2012

Politeizm i monoteizm

Jeszcze na początku lat 90. 
Finlandia była w głębokim kryzysie bankowym.  
Przez trzy lata z rzędu gospodarka Finlandii kurczyła się
-w sumie o blisko 10 proc. 
(Z powodu rozpadu  Związku Radzieckiego, 
który był jej ważnym partnerem handlowym.} 


Mimo to kraj utrzymał wydatki 
na edukację oraz badania i rozwój 
(obecnie drugie miejsce w OECD za Izraelem)
Finlandia kształci dobrych inżynierów, 
którzy przyczynili się do rozwoju branży wysokich technologii 


Polska bezmyślnie naśladowcza inteligencja, 
która przeprowadzała transformacje
nie ustanowiła żadnej strefy ochronnej;
ani nad nauką, ani nad kulturą, ani nad zdrowiem,
ani nad tymi gałęziami gospodarki, 
które miały szansę przetrwania
Decydowała wiara w  monoteizm rynkowy.
Ideologia, jak zwykle, miesza się z interesami, a perspektywa wieloletnia z sytuacją doraźną:       
                                                 Sutowski
Korekta, 
dotycząca użytego terminu:
zamiast "czepiać się",
właściwym jest słowo "drążyć"
Wyjaśnienie 
Mergiel zachwyciło mnie to,że wypowiedziałeś się ściśle
na temat/w temacie.
(Mówienie obok tematu to powszechna przypadłość.)
-Wypowiedź Reicha nie jest sprzeczna z tym co napisałem.
Reich nie napisał, że Ameryka wzbogaciła się podczas wojny,
ale że wojna napełniła klasie średniej  kieszenie pieniędzmi.
I dopiero te  pieniądze, w rekach klasy średniej
rozpędziły gospodarkę amerykańską  na okres trzech dekad.

Tematem, który mnie nurtuje jest próba
odpowiedzi na pytanie: co stymuluje gospodarkę?
Odpowiedzią  jest twierdzenie,
(zgodne z tym co pisze Reich
-ni zakwestionowane -słowo bzdura to nie argument),
że gospodarkę napędza pieniądz 
wtedy,gdy znajdzie się w rękach klasy średniej
Problem polega na znalezieniu dobrego  sposobu
aby pieniądz ( na razie nie towar!) znalazł się w kieszeniach K.Ś.
Gdy to ma miejsce
wtedy wszystko zaczyna się kręcić prawidłowo
i gospodarka i wzrost bogactwa.
Amerykanie po zakończeniu wojny mieli pieniądze w kieszeni
ale nie mili co  za nie kupić
(masz rację,że Ameryka podczas wojny zbiedniała,
a nie wzbogaciła się-"szyby rozbite").
Stworzyło to takie ciśnienie na gospodarkę,
że ta w krótkim czasie zaczęła rozwijać się w tempie,
o którym po rewolucji neoliberalnej
Europa i Ameryka mogą sobie tylko pomarzyć.

środa, 27 czerwca 2012

dobry kapitalizm?!

Z kapitalizmem jest jak z energią jądrową,
która w reaktorze elektrowni i w bombie jest identyczna
ale skutki jej działania odmienne.
Nie ma tak, że
e.jądrowa raz jest dobra -raz zła.
Równym nonsensem jest mówienie
o odmianach kapitalizmu (dziki, cywilizowany..)
Niedawno Reich zwracał uwagę na to aby
nie personifikować narzędzi.

wtorek, 26 czerwca 2012

Realia na giełdzie

Na giełdzie nadzieje i oczekiwania często są najważniejsze.
 Realia też mają znaczenie,
 ale gra pod jakieś wydarzenie pozwala na osiągnięcie bardzo dobrych wyników.
                           Kuczyński

Mówią Hiszpanie

Ruch 15M
nie osiągnął nic namacalnego, materialnego. 
Zresztą takie myślenie, w kategoriach
zadań i celów, 

jest myśleniem bardzo korporacyjnym. 
Przyniósł za to wiele rzeczy niematerialnych, 
przede wszystkim połączył ludzi.


Zrozumieliśmy też, że rewolucja, 
w klasycznym rozumieniu tego słowa,
 nie ma już sensu. 
Nasza rewolucja nie polega na gwałtownym 
przejęciu władzy, 
ale na szerokiej współpracy
świadomych społecznie obywateli 
na rzecz powolnych, ale głębokich zmian.


W ciągu tego roku przekonaliśmy się, 
że nie ma najmniejszej różnicy, 
kto rządzi Hiszpanią
– socjaliści czy prawica.


.... wyjechać też jest zresztą trudno: 
hipoteka przywiązuje cię do konkretnego miejsca, 
nie możesz zostawić domu i długu.


-Bardzo odczułem 
wszystkie cięcia budżetowe z poprzedniego roku 
– droższy transport publiczny, trudniejszy dostęp do lekarzy, 
biblioteki zamknięte przez całe lato, 
żeby zaoszczędzić na klimatyzacji.







poniedziałek, 25 czerwca 2012

Nieudana próba rozmowy.
wybacz ale
p.1 jest nie na temat
p.2 też
Tematem jest zbieżność trzech sytuacji.
Wp.3cim
Piszesz:
 "Mylisz kredyt inwestycyjny, biznesowy ze stymulacją keynesowską."
-To tak jakbyś odkrył,że nóż i widelec to nie jest to samo,
ale w jednym i w drugim wypadku i nóż i widelec
pomagają jeść sznycel.
-Nie mówiłem nic o keynsowskiej stymulacji.
Przykład z butelkami
nie jest równoznaczny z keynsowską stymulacją.
Nie pisałem, że Ameryka bogaciła się wskutek wojen!
Napisałem,że gospodarka wojenna stymuluje gospodarkę!
To nie znaczy,że Ameryka na skutek wojen wzbogaciła się!
Tłumaczenie,że bogactwo daje realna gospodarka,
a nie pociski i ranni żołnierze (jak zbita szyba) to banał i oczywistość,
i nie dałem żadnego  powodu aby mnie o to podejrzewać.
Jeżeli będziesz odnosić się do nie związanych z tematem spraw, to nigdy nie
dojdziesz do żadnego rozstrzygnięcia.
Widzę, ku mojemu rozczarowaniu,
że umiejętność czytania i rozmawiania na temat ścisłe określony
jest sztuką nieznaną.

sobota, 23 czerwca 2012

[Thatcheryzm państwowy uznaje tylko jeden rodzaj kompetencji]

Mówi Krystian  Lupa.
- Nasze cele i wektory działań 
w strukturach państwa stają się nieczytelne. 
Zanika nawet pozór, 
że dialog państwa z obywatelem wytycza jakieś kierunki. 
Rozrasta się 
nieobliczalnie pornograficzny spektakl polityczny 
wciągający obywateli w jakieś poplątanie. 
W  transie wzajemnych kompromitacji 
rozpuszcza się widzialność ważnych problemów -
znika pasja wspólnego dążenia, 
radość budowania, 
która jest 
niezbędnym czynnikiem zdrowia społecznego 
i wspólnotowego poczucia sensu. 
W tym pornograficznym spektaklu politycznym 
rośnie chorobliwa żądza władzy polityków, 
którzy z kolei pod ciśnieniem zbłaźnienia 
coraz bardziej infantylnie ją kamuflują.


- Politycy tylko udają, że realizują jakąś misję. 

Dotyczy to wszystkich uczestników życia politycznego. 
Platforma Obywatelska ukrywa potrzebę władzy 
pod ideą modernizacji,
 z kolei prawicowa opozycja 
kamufluje ją miłością do Polski. 
PiS chce władzy nie dla władzy, 
ale dlatego, że ich miłość do Polski jest już tak nieutulona,
 że muszą mieć tę władzę, aby uratować kraj przed apokalipsą.
Nikt się nie zająknie, że władzę ma w głębi swojej natury.

Co złego jest we władzy?

- Nic, pragnienie władzy jest naturalne, 

im jednak dalej idziemy z naszą cywilizacją i kulturą, 
tym bardziej potrzeba władzy jest zakłamywana i ukrywana.


 Od człowieka, który podejmuje się służby dla państwa, 
wymaga się dojrzałości, 
to znaczy z jednej strony powściągnięcia pokus 
egzotyczno-infantylnych, 
z drugiej świadomości, 
że sprawy społeczeństwa naprawdę go obchodzą, 
że modernizacja czy patriotyzm są naprawdę jego ideami. 


To powinno być długotrwałe, prawdziwe 
obcowanie z jakimś wyzwaniem, 
które pozwala zdobyć kompetencje. 
A nie pozorne, jak dzieje się obecnie w Polsce.

Robert Musil pisał w "Człowieku bez właściwości", że

 im bardziej rozwija się społeczeństwo i cywilizacja, 
tym bardziej jego wyzwania przerastają indywiduum. 
Dzisiaj nie tylko ludziom, ale instytucjom władzy
jest coraz trudniej sprostać współczesnemu światu. 
Zalewa nas ogrom wymagań, 
a my zamiast stawić im czoło, 


ukrywamy niekompetencję 
i stosujemy anachroniczne techniki sprawowania władzy.
 Aparat władzy jest zawsze o dzień do tyłu, 
nie jest w stanie nadążyć nawet za tym, co człowiek wytwarza.

Władza jest anachronizmem?

- Anachroniczne są postawy ludzi,

którzy są do niej przypięci. I to jest najgorsze. 
Odkąd politycy stali się profesjonalni,
 zamiast naprawić technikę władzy, zmieniają ją na gorszą. 
Na przełomie XIX i XX wieku problemem sprawowania władzy 
zajmowali się humaniści, 
którzy aby stawić czoło światu, 
pracowali nad swoim rozwojem wewnętrznym. 
Dzisiaj zawodowy polityk w żadnym wypadku 
nie podejmie takiego wyzwania.
Jak się ten proces przejawia w kulturze? 

- Od dawna rośnie moja frustracja 

i poczucie całkowitego nieporozumienia. 
Trzeba by zacząć od banałów, że 
władza nie zadaje sobie istotnych pytań, 
jak w tej szczególnej sytuacji partnerować rozwojowi kultury. 
Kultura to jednak inne wyzwanie, 
niż kolejnictwo czy gospodarka. 
Kultura, a zwłaszcza sztuka, która jest awangardą kultury, 
wyprzedza rozwój rzeczywistości. 
Sprawia, że człowiek nie zostaje z tyłu, 
nie jest outsiderem wobec zaskakujących go przemian, 
pozwala te przemiany tropić i wyprzedzać. 
20 lat temu, kiedy rozpoczęła się w Polsce wielka przemiana, 
kiedy zachłysnęliśmy się wolnością, 
wielkie wrażenie zrobiła na mnie wypowiedź Tadeusza Kantora
 o nowych ekipach rządzących. 
Kantor mówił, że z zapartym tchem słuchał tego,
co mówią politycy tej wolnej Polski, 
od których tyle oczekiwaliśmy. 
A wtedy premierem został Tadeusz Mazowiecki, 
więc nie byle kto, elita. 
"Słuchałem uważnie - mówił Kantor - 
ale żaden z tych polityków nie wypowiedział słowa sztuka. 
Oni pożałują tego, oni przez to przegrają".


- Można wziąć poprawkę na artystyczny egotyzm Kantora, ale w tym zdaniu jest coś profetycznego i tego zdania nie można zlekceważyć. Kantor zwrócił uwagę, że możemy coś bezpowrotnie stracić, zepsuć w impecie przemiany. Tak było na początku XX wieku, kiedy powstawały buńczuczne nowe ustroje, wtedy zagrożeniem dla kultury była pycha władzy. Dzisiaj równie groźny jest moment paniki, kiedy ma się poczucie tonącego statku i wyrzuca się niepotrzebny balast. Chodzi o postrzeganie kultury wyłącznie jako problemu podrzędnego, poddanego imperatywom finansowym.
- Oczywiście, świat się zmienia, warto zadać pytanie, czy struktury wyhodowane w czasach komunizmu funkcjonują prawidłowo, czy nie są formułami martwymi, można pomyśleć o ich lepszym działaniu. Ale tej dyskusji nie można prowadzić, stosując wyłącznie jako kryterium sprawy ekonomiczne. A tak jest dzisiaj w Polsce. Wyobraźnia polityków i urzędników odpowiedzialnych za kulturę kieruje się tylko w jedną stronę. Ci ludzie nie uczestniczą w ważnych dyskusjach o sztuce, nie dorastają do problemu zmian kulturowych.

Przykładem może być dyskusja na temat Teatru Dramatycznego w Warszawie. Wiceprezydent miasta zarzucał niedawno twórcom, w tym także i mnie, że źle wykorzystujemy dużą salę teatru, która ma tyle i tyle miejsc, jest architektonicznie stworzona do takich a takich przedstawień, tymczasem my ją przebudowujemy, zmniejszamy widownię, budujemy nad nią nową, co powoduje straty finansowe, na które teatr nie może sobie pozwolić. 

Urzędnik nie bierze pod uwagę, że język sztuki się zmienia,
że tzw. scena włoska - czyli płaska widownia z podniesionym podestem okna scenicznego - jest anachroniczna. W Paryżu, gdzie rzekomo obowiązuje wściekły, kapitalistyczny mechanizm, trzy wielkie teatry: La Colline, Théâtre de la Ville i Odéon przeszły przebudowę i na miejsce widowni włoskiej zbudowały amfiteatralną. Kosztem utraty pewnej liczby miejsc stały się współczesnymi teatrami, w których może powstać nowa relacja z widzem. Przy czym nie chodzi o żadne sceny eksperymentujące, ale teatr środka! Zmiana przestrzeni teatru to nie jest wymysł artystów, ale proces kulturowy i urzędnik odpowiadający za kulturę w stolicy powinien o tym wiedzieć. Nasze teatry nie mogą "ostać się po dawnemu", bo zaczynają się w nich zjawiska, które nie mieszczą się w epoce Gustawa Holoubka. To nie są żadne fanaberie.


Czego pan jako twórca teatralny oczekuje od polityków?

- Aby byli bardziej wychyleni w stronę kultury. Kultura i sprawy zagraniczne to dwa niezwykle delikatne obszary działania władzy, które są rodzajem papierka lakmusowego wskazującego na jakość danej ekipy. Wymagają awangardowych umiejętności. 

Jesteśmy w stanie przeboleć, że jest mało pieniędzy, 
ale nie można przeboleć, że  partnerzy z rządu 
podejmują powierzchowne i nonszalanckie decyzje,
bez prawdziwego wejścia w dyskurs. 
W niedawnym wywiadzie minister kultury Bogdan Zdrojewski oznajmił, że jest konserwatystą. To oczywiście jego sprawa, ale pomyślałem sobie, czy minister kultury (a więc również sztuki) ma prawo być konserwatystą. Czy można być konserwatystą, nawigując mechanizmami sztuki, która z natury swej jest progresywna, wyprzedzająca czas, awangardowa?

Oprócz kultury minister odpowiada także za dziedzictwo narodowe, które wymaga konserwatywnego podejścia.

- Czy jednak obecna formuła 

"Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego" nie jest absurdalna? 
Łączenie w jedną strategię, w jedno myślenie 
przechowywania czegoś, co było 
i animowania czegoś, co się rozwija 
wydaje mi się fatalnym pomysłem. 
Postawy osobiste naszych szefów, 
a co za tym idzie również decyzje wobec 
zjawisk i problemów kulturowej awangardy 
wydają mi się prowincjonalne. 
Nie są oni zorientowani ani nie biorą udziału 
w kulturowym i artystycznym światowym dyskursie, 
a sądząc po rezultatach i decyzjach, 
kręgi ich konsultantów 
to raczej kulturowa konserwa 
bardziej myśląca o własnych zagrożonych interesach 
niż o rozwoju czegokolwiek.

Trudno chyba zarzucić tej władzy, że nie dyskutuje o kulturze, w końcu zorganizowała dwa poważne kongresy kultury w Krakowie i we Wrocławiu. Premier Tusk rok temu podpisał pakt dla kultury gwarantujący m.in. wzrost środków na kulturę z budżetu państwa.

- Oczekiwałem z nadzieją skutków tych kongresów, 

jednak ich przebieg i rezultat mnie rozczarowały, 
zwłaszcza jeśli chodzi o głos władzy w tej debacie. 
Cały czas dźwięczała w nim chęć uchylenia się,
 zmniejszenie sobie kłopotu. 
W związku z czym władza promowała 
mechanizmy i instytucje kultury, 
które mają komercyjny charakter. 
Kongresy nie rozwiązały wielu podstawowych problemów. 
Toczą się kongresowe dyskusje, 
jak u Musila gada się o ważności kultury, 
a praktycznie nic z tego nie wynika. 
Przez Polskę toczy się fala decyzji władz różnych szczebli 
lekką ręką przemeblowujących na własną modłę teatry. 
Takim aktualnym problemem jest na przykład zarządzanie Starym Teatrem i czekająca nas zmiana dyrekcji.

Minister chce ogłosić zamknięty konkurs na dyrektora, to złe rozwiązanie?

- Złe, ponieważ zignorowano radę artystyczną teatru, która chciała przedstawić swoich kandydatów. Rada nie jest tworem iluzorycznym, w jej skład wchodzą twórcy o dużym dorobku, m.in. Jerzy Trela, Jan Peszek, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Krzysztof Globisz. 

Do tej pory kolejni ministrowie kultury liczyli się z jej głosem, 
ale ostatnią decyzję podjęto bez żadnej konsultacji z nami, 
nie dostaliśmy także odpowiedzi na nasz list.

- Rada ma dwóch kandydatów, ale nie zdołaliśmy ich przedstawić ministrowi, bo nie miał czasu się z nami spotkać. Chciałbym podkreślić, że nie jesteśmy przeciw zmianom. Dyrektorzy chętnie trwaliby dożywotnio na stanowisku, ale w Starym Teatrze tak się nie dzieje właśnie dzięki radzie artystycznej, która dba o rozwój artystyczny tej sceny. 

Konkurs nie gwarantuje rozwoju teatru?

- Ideą konkursu jest zabezpieczenie przed zbyt zastarzałymi, nieobiektywnymi kryteriami. Ale w praktyce dzieje się odwrotnie, 

konkursy rozstrzygane są często według kryteriów politycznych, 
a nie artystycznych, i promują ludzi spoza dyskursu o sztuce. 
Można podać wiele przykładów teatrów, 
w których rok po konkursie mieliśmy katastrofę. 
Konkurs w dzisiejszych warunkach 
to umycie rąk przez władzę albo kryptomanipulacja.

Co będzie, jeśli dyrektorem Starego Teatru zostanie ktoś nieakceptowany przez radę?

- Zawsze jest tak, że ludzie, którzy muszą zostać w teatrze, zostają, a ci, którzy nie muszą, odchodzą.

- Chciałbym, aby dyrektorem był ktoś, kto będzie walczył o rozwój Starego Teatru, oczekuję tego od każdego nowego dyrektora. Jako świadek następujących tu po sobie i współtworzących trzech pokoleń czuję się w większym stopniu odpowiedzialny za ten teatr. Odczuwam niepokój, że może stać się z nim coś złego.

dzieje się bardzo dużo, relacja teatru ze społecznością, z młodym pokoleniem jest fantastyczna, podobnie jest ze sztukami plastycznymi. Cokolwiek się stanie, 
jakiekolwiek błędy władza popełni, nie zabije sztuki. 
Ale może zaprzepaścić potencjalną szansę jej erupcji, 
zniekształcić lub sparaliżować impet jej rozwoju.

W polskich miastach rosną nowe muzea, sale koncertowe, teatry. Poza wpadką władz Warszawy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej wszystko się udaje. Inwestycje nas nie ratują?

- Mimo inwestycji nasze życie duchowe funkcjonuje w tej chwili biednie. Kultura działa w postindustrialnych przestrzeniach, na obrzeżach miejskich molochów. 
Na przełomie XIX i XX wieku, kiedy rodziły się utopijne projekty,
 było inaczej.
 Takie twory, jak Wyspa Muzeów w Berlinie 
albo MuseumsQuartier w Wiedniu 
powstawały zbiorowym wysiłkiem wielu ludzi, 
którzy chcieli zmienić wizerunek europejskich miast, 
tak aby obok kościoła i rynku pojawiły się w ich centrum 
publiczne kompleksy kultury. 
Budowa zaniedbanej wyspy kultury odbywała się wtedy 
o wiele prężniej niż dziś, 
bo była ideą fixe w wielu głowach. 
Nie widzę dzisiaj polityków,
 dla których kultura byłaby duchową potrzebą. 
Realizują najczęściej cudze pomysły dla pokazania, 
że to nie jest im obce. Ale 
pomiędzy "to nie jest mi obce" 
i prawdziwą, żyjącą w duszy ideą jest duża różnica.
Zawsze pojawia się argument, że jesteśmy na dorobku, odrabiamy zaległości, a społeczeństwo jest biedne i nie stać nas na taką kulturę, jaką mają Francuzi czy Niemcy.

- Oszczędzanie na kulturze się nie opłaca. Wiemy dzisiaj, że miasta, które są żywymi ośrodkami kultury, o wiele szybciej się rozwijają gospodarczo, są na ten temat dobrze udokumentowane prace naukowe. Pilnowanie i siedzenie na tradycji nie rozbudza nowego życia.

- Ha, ha... Czemu nie? 
Mam przemożne poczucie, 
że w społeczeństwie istnieje osobliwa siatka powiązań, 
coś w rodzaju układu krwionośnego, 
w którym kultura pełni rolę krwi 
przenoszącej niezbędny do życia tlen. 
Kiedy ten system zostaje zredukowany 
lub choćby tylko lekceważony, 
organizm zaczyna źle funkcjonować. 
Postawmy pytanie, dlaczego nieustannie w Polsce ujawniają się jakieś obstrukcje? Dlaczego ciągle odkrywamy jakieś dziury? Ledwo załata się jedną dziurę, zostaje odkryta kolejna. 

Nie ma rozwoju, nawigacji państwem, tylko łatanie.

To wszystko z powodu zaniedbania sfery kultury?

- Oczywiście nie tylko. Zbyt długo nasza sytuacja bazowała na chwiejnej stabilności pomiędzy dwiema siłami politycznymi. Dzisiejsze spolaryzowanie sceny politycznej i zdemonizowanie opozycji przykryło wszystkie inne problemy, wszędzie jest w tej chwili traumatyczna nienawiść, zarówno w makromechanizmach, jak i w duszach ludzkich, i nie jest to dobre dla sprawowania władzy.

- To dziwne, jak daleko możemy na tym zajechać. Ciągle buntujemy się przeciw tym absurdom, aby je na nowo łykać. Wszyscy jesteśmy pornografami,
 karmimy się pornografią zboczeń naszej władzy. 
Nie zgadzam się z tezą, 
że ten absurd napędzają media, 
jesteśmy w końcu ich odbiorcami, 
to od nas zależy, jaki obraz świata nam sprzedają. 
Nastąpiło szalenie niebezpieczne sprzężenie zwrotne, 
jesteśmy świadkami 
jakieś przedziwnej psychopatycznej apokalipsy 
i dlatego mam wrażenie, że ta Kubinowska perspektywa miasta snu w jakiś sposób dziwnie przylega do naszej rzeczywistości.

- Problem w tym, że z tego snu nie można się obudzić, bo on wymusza ciągi dalsze, jakbyśmy stracili wpływ na przyszłość. 
Również obecna walka z kryzysem i oszczędzanie są jak epidemia. 
W normalnej sytuacji potrafimy odróżnić
rzeczy nienaruszalne od tych, które można ruszyć. 
Kiedy wybucha epidemia, 
w poczuciu przymusu zaczynamy naruszać rzeczy nienaruszalne. 
Mało tego, w zdrowej sytuacji istnieje hierarchia ludzi, 
którzy mają prawo naruszyć granice i ludzi, 
którzy tego prawa nie mają. 
W momencie epidemii następuje 
pospolite ruszenie niekompetentnych. 
Coś takiego już nastąpiło. 
I to jest oczywiście samobój dla Platformy Obywatelskiej. 
Zdziwimy się, ale oni naprawdę przegrają.

Na kogo będzie pan głosował?

- Nie wiem, od dawna nie głosowałem na żadną bliską mi opcję polityczną, za każdym razem patrzę na sytuację strategicznie. 

Nie rozumiem miałkości i słabości polskiej lewicy, 
nie rozumiem niskiego politycznego potencjału 
ludzi myślących w Polsce nowocześnie. 

                                                                 Źródło: Gazeta Wyborcza


Jeżeli polityka została zredukowana do  ślepego popierania rynku
bez uwzględniania  kontekstu: społecznego, ekologicznego,  także gospodarczego 
i jednej recepty: więcej rynku - mniej państwa,
to  profesjonalizm i kompetencje  sprowadzają się 
do jednego typu zachowań. 
Wszystko co 
wykracza poza  jest ignorowane,  
lub spychane na niższy szczebel  kompetencji,
bez idących za tym   pieniędzmi. 
Niższy szczebel, 
który teoretycznie powinien być  bardziej społeczny, 
bliższy potrzebom obywatela, 
postawiony pod ścianą niedomykającego się budżetu, jest
jeszcze bardziej restrykcyjnie -rynkowy antyspołeczny, 
bardziej niż na szczeblu centralnym.
W tej sytuacje gdy liczy się tylko wynik finansowy 
wszelkie inne kompetencje schodzą na drugi plan. 

Mechanizm

Stymulacja inwestycjami
Zatrudnieni w cyklu inwestycyjnym:
dobrze płatni specjaliści
 i kwalifikowani robotnicy
dostają do łapy  -pieniądze -które
wprowadzają
do obiegu gospodarczego.
Zostają uruchomione rezerwy (mocy produkcyjnych).
Przedsiębiorcy zaczynają rozglądać się za nowymi  inwestycji,
Widząc, że maja zbyt na swoje towary.

Stymulacja przez zbrojenia.
Zauważ, że Ameryka gdy rozpoczynała swoje Afaganistany i i Iraki
miała się dobrze,
a teraz gdy się wycofuje
i musi zwijać swoją produkcje na potrzeby wojny
jest w kryzysie.
Nie chcę temu przypisywać nadmiernej wagi tylko pokazuję,
że to co uznałeś za podstawę do kwestionowania:
stymulacja przez zbrojenia
-jest słabe.

Za dużo?

Mówiąc,że "mamy za dużo" miałem  na myśli, wszystko to co człowiekowi dla podstawowej egzystencji -na tym poziomie rozwoju cywilizacji-potrzebne.
Jeśli chodzi o energie, to jedne źródła energii wyczerpują się -inne będą je zastępować,to samo dotyczy substytutów materiałowych.
Weź pod uwagę następujący fakt, 
który zadziwiająco znika z pola widzenia "wszystkich".
Co dziesięć -dwadzieścia lat produkcja podwaja się.
Ostatnie dwadzieścia lat to okres ubożenia klasy średniej, a powinna być,
odpowiednio bogatsza -tylko z tego tytułu!
(Piszesz o ciężko pracujących ludziach.)
Polak, a nawet Grek pracuje ciężej niż
Niemiec i może równie ciężko jak Szwed.
Więc nie tym rzecz.
W latach osiemdziesiątych gospodarka
została zderegulowana,
podatki dla najbogatszych wszędzie obniżano.
I co masz: kryzys, i zagrożenie -jeszcze większym.
Lekarstwem ma być: jeszcze więcej deregulacji,
jeszcze niższe podatki dla bogatych.

czwartek, 21 czerwca 2012

Demokracja i lewica

Demokracja, to najlepszy sztandar do dokonywania zmian politycznych,do racjonalizowania polityki.
Wywołuje najmniejszy opór sił przeciwnych zmianom idącym w kierunku wyrównywania dysproporcji społecznych w sytuacji rosnącej wykładniczo wydajności.
Pojecie demokracji jest dostatecznie pojemne, uzgodnione i powszechne; najbardziej rozpoznawalne, słyszalne,
nośne
Dobre na potrzebę zmiany
prowadzącej do większej równowagi systemowej
i możliwości adaptacyjnych systemu.

Ograniczenia językowe i systemowe

Jeszcze nie dotarło do powszechnej świadomości,
że żyjemy na innym świecie niż ten z przed stulecia.
Teraz zmiany następują  w okresach pokoleniowych,
a nie międzypokoleniowych, a nawet z dekady na dekadę.
Ta sytuacja wymusza
dokonywanie zmian dostosowawczych w systemie
bez uciekania sie do  jego destabilizacji.

Polityce potrzebne są  inne niż ideologiczne
źródła inspiracji

Świat się skomplikował
wielokrotnie w porównaniu z tym dawnym.
Ideologie operujące  uproszczeniami
w swoim prymitywizmie zniekształcają
postrzeganie.
Uprawianie polityki,
w oparciu o ogląd zdeformowany,  
jest skazane na niepowodzenie - z założenia,

(Tu rodzi się pytanie o to co jest/nie jest nauką.
Wydawałoby się, że współczesna polityka
jest obudowana instytucjami naukowymi.
Nie wchodząc w tę dość niełatwą dyskusję
Obecną podstawą naukowego podejścia do polityki
powinny być dwie nowe gałęzie nauki.
O wpływie przedstawienia na myśl polityczną
(badania związane z językiem i filozofią)
Rozwinięcie nauki zajmującej się systemami jako takimi.)

-Język, a dokładniej, to jakie i jak
funkcjonują w nim  powszechnie używane  pojęcia,
kształtuje i ogranicza sposób myślenia  politycznego.
Projekty polityczne mogą być tylko takie
na  jakie  pozwalają  pojęcia.
Polityk nie może oderwać się od  bazy językowej,
bo nie zostanie usłyszany, zauważony, potraktowany poważnie.
Dlatego domaganie się wizji w oderwaniu od zasobu pojęciowego
jest naiwne. Chyba,  że
rolą "wizji" byłoby tworzenie takiego zasobu.
Ale wówczas byłaby to wizja, której nie dałoby się przełożyć
na potrzeby  bieżącej polityki
Dlatego jeśli chcecie dokonać  zmiany polityki
to wcześniej musicie przygotować narzędzia językowe do jej
uprawiania i wdrożyć je do obiegu publicznego.
Funkcjonujący  pojęciami język może 
skutecznie ograniczyć możliwość zmian politycznych 
i  pole tego manewru.


 Pożądany system polityczny  powinien zachowywać  zdolność
do zmiany przystosowawczej
wobec zmieniającej się rzeczywistości.
Powinna powstać  nowa dyscyplina naukowa zajmująca się
badaniem  możliwości  adaptacyjnych systemu.
Gdy zachodzi potrzeba
dostosowania systemu do nowej rzeczywistości
Czy istniejący system jest w stanie zmieniać się?
czy ma i jakie  blokady ?
które uniemożliwiają to-
i zacieśniają pole manewru politycznego.

W ramach tej dyscypliny naukowej  byłoby
szukanie odpowiedzi na pytanie
o  stopień  ryzyka
i zagrożenia dla stabilności systemu
podczas  zmian adaptacyjnych.  

środa, 20 czerwca 2012

Zakopywać butelki z pieniedzmi

"...jeżeli spadek dochodów klasy średniej jest przyczyną kryzysu to wystarczyłoby te dochody zwiększyć..."
W tym sęk cały, jak to zrobić? żeby praca nie straciła swojego istotnego atrybutu
pracy, a nie darowizny!?
Najwybitniejszy ekonomista XXw pisał,że
należałoby zakopywać butelki z pieniędzmi. Wtedy wszyscy mieli by prace i pieniądze do wydania napędzające gospodarkę.
-Dlaczego inwestycje napędzają gospodarkę?
przecież w kilkuletnim cyklu inwestycyjnym nie przybywa towarów, nowa fabryka w budowie nic nie produkuje.
Pieniądze płyną więc do wydających je konsumentów  nie mając pokrycia towarowego. Ale ci szybcy w wydawaniu
stymulują swoimi wydatkami  gospodarkę.
- Identyczna z punktu widzenia gospodarki jest sytuacja zaangażowania w wojnę. Kiedy ostatecznie skończył się Wielki Kryzys w Niemczech? gdy zaczęły zbrojenia do podboju Europy,a w Ameryce gdy wszystkie ręce zostały zatrudnione do produkcji bezużytecznego w czasie pokoju sprzętu wojskowego.
Jak widzisz w tych trzech wypadkach nie powstaje produkcja nadająca się do konsumpcji, pieniądz nie ma pokrycia w towarze,a mimo to gospodarka kwitnie.
Jak widzisz mamy do czynienia z problemem jak dać najlepszym konsumentom pieniądze do łapy w wyniku pracy,a nie darowizny.

Co gospodarka lubi

-Gospodarka "lubi"
Szybki obieg pieniądza.
Jest to podstawowa zależność  zdrowej gospodarki
- to więcej niż korelacja.
Jest to niewątpliwie obieg zamknięty,
ale to nie znaczy,że niepodlegający regulacji.
Problem  możliwości systemowych
( w niekwestionowanej gospodarce rynkowej)
 i odpowiedniej polityki są regulacje,
które sterują stłumieniem pieniądza
w zależności od cyklu gospodarczego.
Obecne za sprawą obowiązujących regulacji
cały zysk do podziału kierują do "jednego procenta".
Jest to wynik regulacji
podjętych w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.
Rynkowcy : więcej wiary w rynek!
Rynek daje sobie radę przy różnorodnych regulacjach.
Spada rentowność ale rośnie PKB,
a rynek pozostaje rynkiem
jak zwykle nienasycony zyskiem ale zdolny do
przystosowania się do różnych  narzuconych mu warunków.
Vide Chiny! Czyż tam nie są kuriozalne regulacje?

Aplikacje, które znają nas lepiej, niż my sami.



Docieramy do tego co jest przerażające , 
jak nowe urządzenia i aplikacje są w stanie przewidzieć
nasze potrzeby i zachowania. 
Będziemy  wiedzieć co chcemy, zanim tego sami zapragniemy

Bitwa o prywatność rozegra się między 68 procentami tych, 
którzy nie chcą być śledzeni i analizowani 
oraz tymi optymistami, którzy wierzą, 
że w naszym interesie jest dzielenie się 
naszymi prywatnymi danymi z naszymi aplikacjami.
Usługa "Do Not Track", która automatycznie 
zablokuje dane użytkownika z wyszukiwania 
i nie będą one zbierane przez strony trzecie.

wtorek, 19 czerwca 2012

Barwy i realia

Lewica, prawica to najczęściej
etykietki-barwy polityczne, naskórek polityczny bez znaczenia.
-"Po czynach ich poznacie"
Póki co, póki  dominacja społecznego nad rynkowym
-Szwecja socjalistyczną  jest, nawet wtedy gdy rządzą konserwatyści.
Tak jak rządy Millera były neoliberalne
-socjalistyczne nie były, tylko lewicą barwione.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Czym się różni pies

Rozumiem postępowanie Cesara inaczej.
Pies kieruje się logiką shierarchizowanego  stada
i swojego w nim miejsca.
Jeśli ocena sytuacji rozmija się z jego psią logiką
zaczyna się emocjonować i zachowywać nieznośnie.
Cesar stara się oddziaływać na to i na tamto:
pokazywać psu
i jego właścicielom miejsce w stadzie
i dopóki pies nie pojmie sytuacji
wyhamowywać emocje.
Niedawno w  Cytacie Dnia leciał aforyzm:
"Jeżeli chcesz dobrze grać w piłkę musisz myśleć jak piłka".
-Kartezjusz był przekonany, że kot jest mechanizmem
podobnym do mechanizmu zegarowego.
Teraz co dekadę biolodzy sięgają po dowody,
że zwierzęta tak bardzo nie  różnią się od ludzi,
jak dawniej myślano.
W Średniowieczu Indian przywiezionych
z Ameryki do Europy nie uznawano za ludzi.
Nawet zielony groszek potrafi
ostrzegać inne groszki przed zagrożeniami.
Wniosek
Pogląd na to,
jaka jest  różnica między kotem, a ludźmi,
zmienia się w czasie.

Gospodarka nie jest tworem linearnym

Gospodarka-pieniądz funkcjonują w obiegu zamkniętym.
Nie ma czegoś takiego jak koń przed wozem.
Oszustwem, albo samooszukiwaniem się jest twierdzenie,że gdyby państwo się nie wtrącało to byłby rynek-raj.Państwo pożyczkami nadmuchiwało bańkę hipoteczną,ale zauważ przy wielkim wsparciu i zaangażowaniu banków. Państwo durne,bo niczyje ale bankierzy już nie, bo swoi. Gdyby banki nie dawały, to bańki by nie było! Zmuszał ich ktoś do tego -sami chcieli (Greenspan też wierzył w rozsądek bankierów). Winnego możesz więc szukać wedle gustu. Widzisz do jakich absurdów to prowadzi!
-Spadek dochodów klasy średniej w USA zaczął się zanim zaczęła rosnąć "bańka". Więc uważaj z tym koniem.
-Za spadek jej dochodów
i przekierowanie pieniędzy do jednego procenta
odpowiadają regulacje państwowe.
Zgoda winne są regulacje.
Winne jest państwo.

Dzieci powinny zadbać o siebie same.

"Juz niedlugo nasi fundamentalisci liberalni- w rzadzie, czy w samorzadach, dojda
do wniosku, ze dzieci powinny zadbac o siebie same. Im wczesniej to sobie
uswiadomia, tym lepiej dla nich. I tylko wtedy jest szansa, ze sobie poradza w
liberalnej Polsce.Jesli przezyja. Slabeusze i niezaradni wygina i beda sobie
sami winni. Panstwo nie moze byc opiekunem wszystkich. I tak ma dosc problemow z
soba."

                         pezet z Krytyki

Od zwierząt różni nas język. Tylko.

Obejrzyj program Cesara Millana
-National Geographic.

niedziela, 17 czerwca 2012

Coś podobnego mówił Kaczyński Michalskiemu

"Tłum jest naiwny i głupi.
Zapanować nad nim może tylko
nienawiść i emocje."
              Hitler

sobota, 16 czerwca 2012

I co ty na to powiesz?

-Gdybym był korwiniestą;

-gdybym uważał, że Balcerowicz był/jest 
zbawicielem naszej gospodarki;
-gdybym był "wolnościowcem" z pod znaku Heyka;
- to bym pod tym tekstem
 (ściągniętym przez Sutowskiego) zapełniał kolejne komentarze  
posty na blogu o tym  jak on (Reich) się myli 
i wykazywał gdzie i jak bardzo i dlaczego.
Obawiam się, że @ Michał 
ani nawet "dyżurni" w Krytyce  z obowiązku 
-cichutko toto  przemilczą.
Gdybym był Krytyką to wszelkie teksty i konferencje 
na tematy gospodarcze zaczynałbym od "tego" Richa.
1.Gospodarka rozwija się 
gdy jest popyt, 
a pieniądz w rękach tych, którzy chcą go wydawać,  
-w rękach klasy średniej, która wydaje najwięcej.
Obkurczanie się klasy średniej, 
i wypompowywanie z niej pieniędzy
 -jej niedorozwój  
-to zabawa dobra na jakiś czas, 
która źle się kończy (nawet dla Niemców). 
Brazylia i Chiny rozwija gospodarkę 
i każdego roku zwiększają klasę średnia o kolejne miliony 
(z biedy do klasy średniej).
-Rynkowcy klaszczą 
-to ten wspaniały kapitalizm , liberalizm, rynek!
-G. P.  (jak mawiał jeden ksiądz z Krakowa) 
rynek, 
który robi zawsze pod siebie, 
nie tworzy klasy średniej,
on ją degraduje.
Do tego potrzebne jest państwo, 
w którym jest dostatecznie dużo 
świadomego swych celów państwa.

Idealny system progresywnej
gospodarki rynkowej
jest wtedy, gdy pieniądz znajduje się
w odpowiednim miejscu i czasie
w rękach tych, którzy chcą
i mogą je wydawać:
inwestując lub konsumując.
Ostrzeżenie:
To nie znaczy, że jest 
to system dobry raz na zawsze.

Robert Reich*   
16.06.2012
Rzadko w historii zdarzało się,
 żeby przyczynę 
wielkich problemów gospodarczych 
widać było równie jasno 
i żeby równie niewielu chciało ją dostrzec. 


Główny powód, dla którego 
ożywienie gospodarcze jest tak anemicznie, 
to nie europejski kryzys zadłużenia. 
To nie japońskie tsunami. 
To nie kolejne wybryki Wall Street. 
To nie dlatego,
 że podatki nałożone na bogatych 
i korporacje są za wysokie, 
a zabezpieczenie społeczne dla 
potrzebujących zbyt hojne, 
jak mówią nam prawicowi ekonomiści. 
I nawet nie dlatego, 
jak twierdzili niektórzy liberałowie, 
że administracja Obamy nie wydała 
wystarczająco dużo 
na doraźną, keynesowską stymulację gospodarki.

Odpowiedź mamy tuż pod nosem. 

Amerykańscy konsumenci, 
których wydatki odpowiadają 
za 70 procent aktywności gospodarki, 
nie mają wystarczająco dużo kasy, 
żeby ich zakupy popchnęły ją naprzód 
– a nie mogą już dłużej pożyczać, 
tak jak to robili przed kryzysem roku 2008.

Jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości, 

zerknijcie na Badania Finansów Konsumenckich
opublikowane w poniedziałek 
przez Rezerwę Federalną. 
Przecięty dochód rodziny w roku 2007 
wynosił 49 600 dolarów. 
Trzy lata później było to już tylko 
45 800 – spadek o 7,7 procent. 
Wszelki zysk ze wzrostu gospodarczego 
trafiał do jednego procentu najbogatszych 
– którzy właśnie dlatego, że są tacy bogaci, 
wydają nie więcej niż połowę tego, co dostają.

Można to powiedzieć jeszcze prościej? 

Zarobki wielkiej amerykańskiej klasy średniej napędzały 
wielką ekspansję Ameryki przez trzy dekady 
po II wojnie światowej. 
Relatywny brak ich zarobków w ostatnich latach 
sprzyja wielkiemu upadkowi Ameryki.

Począwszy od około roku 1980,

 globalizacja i automatyzacja 
zaczęły wywierać odgórną presję 
na przeciętne płace. 
Pracodawcy zaczęli zwalczać związki zawodowe, 
żeby uzyskać większe dochody. 
Coraz bardziej zderegulowane 
rynki finansowe zaczęły przejmować gospodarkę realną. 
W efekcie przyrost płac 
w większości gospodarstw domowych 
był wolniejszy. 
Kobiety masowo ruszyły do płatnej pracy, 
żeby wesprzeć finanse rodzin 
– co na jakiś czas pomogło. 
Ale przeciętne płace zaczęły się spłaszczać, 
a po roku 2001 spadać.
Gospodarstwa domowe starały się 

utrzymać dawny poziom życia, 
poważnie się zadłużając 
i używając rosnącej wartości swych domów 
jako zabezpieczenia. To też pomagało – na jakiś czas. 
Ale potem bańka na rynku nieruchomości pękła. 

Najnowszy raport Fed pokazuje, 

z jak wielkim hukiem. 
Pomiędzy rokiem 2007 a 2010 
(najnowsze dostępne dane) 
przeciętna wartość netto majątku
amerykańskiej rodziny 
spadła o niemal 40 procent,
 do poziomu niespotykanego od roku 1992.
 Typowy majątek rodziny to jej dom, 
a nie portfel akcji
 – a wartość domów od roku 2006 
spadła o jedną trzecią. 
Rodziny są również mniej pewne dochodów, 
jakich mogą spodziewać się w przyszłości. 
W roku 2010 ponad 
35 procent amerykańskich rodzin stwierdziło, 
że „nie za bardzo mają pojęcie, 
jaki będzie ich dochód w przyszłym roku”. 
To więcej niż w roku 2007 (31,4 procent).

Ponieważ spadła zarówno wartość ich majątku, 

jak i dochody, 
rodziny mniej oszczędzają. 
Liczba rodzin deklarujących posiadanie oszczędności 
w poprzednim roku spadła 
z 56,4 w roku 2007 do 52 procent w roku 2010 
– to najmniej, odkąd Rezerwa Federalna w ogóle 
zbiera takie informacje.

Konkludując: 

amerykańska gospodarka wciąż jest w opałach, 
ponieważ ogromna amerykańska 
klasa średnia nie jest w stanie wydawać więcej, 
aby wrzucić jej drugi bieg. Co robić? 
Nie ma prostej odpowiedzi na krótką metę, 
może poza nadzieją, 
że dalej pojedziemy na pierwszym biegu 
i nie zaczniemy jechać do tyłu. 
Na dłuższą metę chodzi o zapewnienie, 
żeby klasa średnia dostała więcej 
z owoców wzrostu gospodarczego.

Jak? Moglibyśmy się czegoś nauczyć z historii. 

W latach 20. dochód skupiał się na samej górze. 
Do roku 1928 górny jeden procent zgarniał 
niebywałe 23,94 procent całego dochodu 
(całkiem blisko do 23,5 procent, 
jakie górny procent uzyskiwał w roku 2007) 
– według rejestrów podatkowych autorstwa 
moich kolegów 
Emmanuela Saeza i Thomasa Piketty. 
W tym właśnie momencie bańka pękła 
i wpadliśmy w Wielki Kryzys.

Wówczas przyszła ustawa Wagnera, 

wymagająca od pracodawców 
negocjowania w dobrej wierze ze zorganizowanym 
światem pracy. 
Ubezpieczenia Social Security 
i ubezpieczenia od bezrobocia. 
Agencje robót publicznych 
Works Progress Administration 
i Civilian Conservation Corps. 
Ogólnokrajowa płaca minimalna. 
A dla powściągnięcia Wall Street: 
Ustawa o Papierach Wartościowych 
i Ustawa Glassa-Steagalla.

W roku 1941 Ameryka poszła na wojnę

 – ogromna mobilizacja zatrudniła każdego 
zdolnego do pracy dorosłego człowieka 
i napełniła jego kieszenie. 
A po wojnie Ustawa o Żołnierzach 
wysłała miliony powracających z boju 
weteranów na studia. 
Nastąpiła ogromna ekspansja publicznej edukacji wyższej. 
A także wielkie inwestycje w infrastrukturę, 
takie jak w ramach National Defense Highway Act. 

Podatki dla najzamożniejszych wynosiły 

przynajmniej 70 procent aż do roku 1981.
Efekt: do roku 1957 górny jeden procent Amerykanów 

przejmował tylko 10,1 procent całkowitego dochodu. 
Większość reszty trafiała do rosnącej klasy średniej, 
której członkowie napędzali 
największy boom gospodarczy w historii świata.

Łapiecie? Nie przyspieszymy, 

dopóki klasa średnia nie odzyska siły przetargowej, 
którą miała w pierwszych trzech dekadach 
po II wojnie światowej, 
aby domagać się dużo większe udziału 
w owocach wzrostu gospodarczego.
Tłumaczenie Sutowski Krytyka

Tekst pochodzi ze strony http://robertreich.org


Rekapitulując:
W czasie kryzysów 1928r. i 2008r
około 1/4 
dochodu narodowego 
znajdowało się w rękach 1% obywateli.
W roku 1957 
tylko -1/10