Szukaj na tym blogu

sobota, 16 czerwca 2012

I co ty na to powiesz?

-Gdybym był korwiniestą;

-gdybym uważał, że Balcerowicz był/jest 
zbawicielem naszej gospodarki;
-gdybym był "wolnościowcem" z pod znaku Heyka;
- to bym pod tym tekstem
 (ściągniętym przez Sutowskiego) zapełniał kolejne komentarze  
posty na blogu o tym  jak on (Reich) się myli 
i wykazywał gdzie i jak bardzo i dlaczego.
Obawiam się, że @ Michał 
ani nawet "dyżurni" w Krytyce  z obowiązku 
-cichutko toto  przemilczą.
Gdybym był Krytyką to wszelkie teksty i konferencje 
na tematy gospodarcze zaczynałbym od "tego" Richa.
1.Gospodarka rozwija się 
gdy jest popyt, 
a pieniądz w rękach tych, którzy chcą go wydawać,  
-w rękach klasy średniej, która wydaje najwięcej.
Obkurczanie się klasy średniej, 
i wypompowywanie z niej pieniędzy
 -jej niedorozwój  
-to zabawa dobra na jakiś czas, 
która źle się kończy (nawet dla Niemców). 
Brazylia i Chiny rozwija gospodarkę 
i każdego roku zwiększają klasę średnia o kolejne miliony 
(z biedy do klasy średniej).
-Rynkowcy klaszczą 
-to ten wspaniały kapitalizm , liberalizm, rynek!
-G. P.  (jak mawiał jeden ksiądz z Krakowa) 
rynek, 
który robi zawsze pod siebie, 
nie tworzy klasy średniej,
on ją degraduje.
Do tego potrzebne jest państwo, 
w którym jest dostatecznie dużo 
świadomego swych celów państwa.

Idealny system progresywnej
gospodarki rynkowej
jest wtedy, gdy pieniądz znajduje się
w odpowiednim miejscu i czasie
w rękach tych, którzy chcą
i mogą je wydawać:
inwestując lub konsumując.
Ostrzeżenie:
To nie znaczy, że jest 
to system dobry raz na zawsze.

Robert Reich*   
16.06.2012
Rzadko w historii zdarzało się,
 żeby przyczynę 
wielkich problemów gospodarczych 
widać było równie jasno 
i żeby równie niewielu chciało ją dostrzec. 


Główny powód, dla którego 
ożywienie gospodarcze jest tak anemicznie, 
to nie europejski kryzys zadłużenia. 
To nie japońskie tsunami. 
To nie kolejne wybryki Wall Street. 
To nie dlatego,
 że podatki nałożone na bogatych 
i korporacje są za wysokie, 
a zabezpieczenie społeczne dla 
potrzebujących zbyt hojne, 
jak mówią nam prawicowi ekonomiści. 
I nawet nie dlatego, 
jak twierdzili niektórzy liberałowie, 
że administracja Obamy nie wydała 
wystarczająco dużo 
na doraźną, keynesowską stymulację gospodarki.

Odpowiedź mamy tuż pod nosem. 

Amerykańscy konsumenci, 
których wydatki odpowiadają 
za 70 procent aktywności gospodarki, 
nie mają wystarczająco dużo kasy, 
żeby ich zakupy popchnęły ją naprzód 
– a nie mogą już dłużej pożyczać, 
tak jak to robili przed kryzysem roku 2008.

Jeśli macie jeszcze jakieś wątpliwości, 

zerknijcie na Badania Finansów Konsumenckich
opublikowane w poniedziałek 
przez Rezerwę Federalną. 
Przecięty dochód rodziny w roku 2007 
wynosił 49 600 dolarów. 
Trzy lata później było to już tylko 
45 800 – spadek o 7,7 procent. 
Wszelki zysk ze wzrostu gospodarczego 
trafiał do jednego procentu najbogatszych 
– którzy właśnie dlatego, że są tacy bogaci, 
wydają nie więcej niż połowę tego, co dostają.

Można to powiedzieć jeszcze prościej? 

Zarobki wielkiej amerykańskiej klasy średniej napędzały 
wielką ekspansję Ameryki przez trzy dekady 
po II wojnie światowej. 
Relatywny brak ich zarobków w ostatnich latach 
sprzyja wielkiemu upadkowi Ameryki.

Począwszy od około roku 1980,

 globalizacja i automatyzacja 
zaczęły wywierać odgórną presję 
na przeciętne płace. 
Pracodawcy zaczęli zwalczać związki zawodowe, 
żeby uzyskać większe dochody. 
Coraz bardziej zderegulowane 
rynki finansowe zaczęły przejmować gospodarkę realną. 
W efekcie przyrost płac 
w większości gospodarstw domowych 
był wolniejszy. 
Kobiety masowo ruszyły do płatnej pracy, 
żeby wesprzeć finanse rodzin 
– co na jakiś czas pomogło. 
Ale przeciętne płace zaczęły się spłaszczać, 
a po roku 2001 spadać.
Gospodarstwa domowe starały się 

utrzymać dawny poziom życia, 
poważnie się zadłużając 
i używając rosnącej wartości swych domów 
jako zabezpieczenia. To też pomagało – na jakiś czas. 
Ale potem bańka na rynku nieruchomości pękła. 

Najnowszy raport Fed pokazuje, 

z jak wielkim hukiem. 
Pomiędzy rokiem 2007 a 2010 
(najnowsze dostępne dane) 
przeciętna wartość netto majątku
amerykańskiej rodziny 
spadła o niemal 40 procent,
 do poziomu niespotykanego od roku 1992.
 Typowy majątek rodziny to jej dom, 
a nie portfel akcji
 – a wartość domów od roku 2006 
spadła o jedną trzecią. 
Rodziny są również mniej pewne dochodów, 
jakich mogą spodziewać się w przyszłości. 
W roku 2010 ponad 
35 procent amerykańskich rodzin stwierdziło, 
że „nie za bardzo mają pojęcie, 
jaki będzie ich dochód w przyszłym roku”. 
To więcej niż w roku 2007 (31,4 procent).

Ponieważ spadła zarówno wartość ich majątku, 

jak i dochody, 
rodziny mniej oszczędzają. 
Liczba rodzin deklarujących posiadanie oszczędności 
w poprzednim roku spadła 
z 56,4 w roku 2007 do 52 procent w roku 2010 
– to najmniej, odkąd Rezerwa Federalna w ogóle 
zbiera takie informacje.

Konkludując: 

amerykańska gospodarka wciąż jest w opałach, 
ponieważ ogromna amerykańska 
klasa średnia nie jest w stanie wydawać więcej, 
aby wrzucić jej drugi bieg. Co robić? 
Nie ma prostej odpowiedzi na krótką metę, 
może poza nadzieją, 
że dalej pojedziemy na pierwszym biegu 
i nie zaczniemy jechać do tyłu. 
Na dłuższą metę chodzi o zapewnienie, 
żeby klasa średnia dostała więcej 
z owoców wzrostu gospodarczego.

Jak? Moglibyśmy się czegoś nauczyć z historii. 

W latach 20. dochód skupiał się na samej górze. 
Do roku 1928 górny jeden procent zgarniał 
niebywałe 23,94 procent całego dochodu 
(całkiem blisko do 23,5 procent, 
jakie górny procent uzyskiwał w roku 2007) 
– według rejestrów podatkowych autorstwa 
moich kolegów 
Emmanuela Saeza i Thomasa Piketty. 
W tym właśnie momencie bańka pękła 
i wpadliśmy w Wielki Kryzys.

Wówczas przyszła ustawa Wagnera, 

wymagająca od pracodawców 
negocjowania w dobrej wierze ze zorganizowanym 
światem pracy. 
Ubezpieczenia Social Security 
i ubezpieczenia od bezrobocia. 
Agencje robót publicznych 
Works Progress Administration 
i Civilian Conservation Corps. 
Ogólnokrajowa płaca minimalna. 
A dla powściągnięcia Wall Street: 
Ustawa o Papierach Wartościowych 
i Ustawa Glassa-Steagalla.

W roku 1941 Ameryka poszła na wojnę

 – ogromna mobilizacja zatrudniła każdego 
zdolnego do pracy dorosłego człowieka 
i napełniła jego kieszenie. 
A po wojnie Ustawa o Żołnierzach 
wysłała miliony powracających z boju 
weteranów na studia. 
Nastąpiła ogromna ekspansja publicznej edukacji wyższej. 
A także wielkie inwestycje w infrastrukturę, 
takie jak w ramach National Defense Highway Act. 

Podatki dla najzamożniejszych wynosiły 

przynajmniej 70 procent aż do roku 1981.
Efekt: do roku 1957 górny jeden procent Amerykanów 

przejmował tylko 10,1 procent całkowitego dochodu. 
Większość reszty trafiała do rosnącej klasy średniej, 
której członkowie napędzali 
największy boom gospodarczy w historii świata.

Łapiecie? Nie przyspieszymy, 

dopóki klasa średnia nie odzyska siły przetargowej, 
którą miała w pierwszych trzech dekadach 
po II wojnie światowej, 
aby domagać się dużo większe udziału 
w owocach wzrostu gospodarczego.
Tłumaczenie Sutowski Krytyka

Tekst pochodzi ze strony http://robertreich.org


Rekapitulując:
W czasie kryzysów 1928r. i 2008r
około 1/4 
dochodu narodowego 
znajdowało się w rękach 1% obywateli.
W roku 1957 
tylko -1/10

Brak komentarzy: