Szukaj na tym blogu

sobota, 30 kwietnia 2011

Smykałka-to się nazywa przedsiębiorczość!

Rich zadaje czysto retoryczne pytanie: 
„Jak wielu Amerykanów z klasy średniej ...wierzy, 
że ich możliwości są nieograniczone, jeżeli tylko pracują wystarczająco ciężko? "



,,,publicysta „New York Timesa”, Charles M. Blow, odnotował najnowsze dane statystyczne:
 „Według National Center for Children in Poverty 
-42% amerykańskich dzieci wychowuje się w gospodarstwach domowych o niskim dochodzie”
„…………liczba dzieci żyjących w biedzie wzrosła o 33% względem roku 2000,…..”!
„Według raportu UNICEF z 2007 roku 
dotyczącego ubóstwa dzieci 
Stany Zjednoczone zajęły ostatnią pozycję wśród 24 najbogatszych krajów
Społecznie nadzorowana 
„równość szans awansu” " [ z przed pół wieku]
rozbiła się o twardą skałę nierówności pod względem „smykałki”. „
  „Kraina ludzi ze smykałką ma do zaoferowania jedynie większą nierówność.”
"....w Stanach Zjednoczonych, kraju stale lokującym się w ścisłej czołówce ekstraklasy nierówności 
według ostatnich statystyk 
najbogatszy 1% [przedsiębiorczych] obywateli obraca tam większym majątkiem niż dolne 90%....." 
„Żałośnie mała to jednak szalupa” 
„Nie ma sensu mówić rodzicom [42% amerykańskich dzieci] walczącym na co dzień o związanie końca z końcem, że szansa równości przybliża się do ich pociech;
rodzice 20% dzieci żyjących w nędzy nie pojmą nawet, co owe „szanse”,...... miałyby oznaczać." 

"..obie te grupy .. bez trudu [pojmą]
przesłanie jasne jak słońce: 
to już nie jest kraina równych możliwości;
to jest kraj dla ludzi ze smykałką."


jest tylko jeden taki, który tak potrafi pisać

Powiedzieć o polskim społeczeństwie, że jest chore na umyśle, można tylko metaforycznie, ale metafora ma czasem przynajmniej tyle sensu, że nie będąc ani prawdziwa, ani fałszywa, kieruje uwagę na realne zjawisko. "Chore na umyśle" jest społeczeństwo, które narzędzia masowej informacji i kształtowania "woli ludu" poddało świadomie lub przez nieuwagę ludziom lekkomyślnym, niewykształconym, zacietrzewionym partyjnie lub narodowo, żyjącym namiętnościami swojej groteski, pogrążonym w psychologii swojego tłumu, zamiłowanym w rzucaniu oszczerstw, gotowych na wszystko dla przyciągnięcia uwagi publiczności, przyzwyczajonym do kłamstwa, nierozróżniającym spraw ważnych od nieistotnych, przebiegłych we wmawianiu ludziom swoich "oczywistych oczywistości" i zupełnie głupich, gdy chodzi o dobro społeczne. Tacy ludzie na drodze dziwnej selekcji przejęli brukowce i wszystkie telewizje i oni rządzą poglądami Polaków. Potem przychodzą badacze opinii publicznej i liczą, ile procent ludzi ma poglądy, jakie im wmówiły brukowce i telewizory, a jaka część im się oparła. Nie poddaje się nieco mniej niż połowa. Patrząc na to, jak ludzie w Polsce reagują na katastrofę smoleńską i teraz na "katastrofę MAK-owską", widzę ze strachem, że głównie pod wpływem brukowców i telewizorów Polska pogrąża się w malignie, a półprzytomne majaczenie zagłusza mniejszościowe głosy rozsądku. Rząd Donalda Tuska, starając się za bardzo nie oddalać od swoich przeciwników z prawej strony, postanowił z góry, że zgodzi się uznać tylko takie sprawozdanie z katastrofy samolotowej pod Smoleńskiem, które podzieli przyczyny tej katastrofy między Polskę i Rosję. Polska wniosła do sprawy samolot i pilotów, Rosja lotnisko i kontrolerów, odpowiedzialność zatem musi być podzielona odpowiednio do wkładu. Żądanie, aby raport stwierdził przyczynę-winę kontrolerów lotu, jest w istocie domaganiem się raportu kreatywnego w takim sensie, jak istnieje kreatywna księgowość. Wchodząc na drogę kreatywnego badania przyczyn katastrofy, polski rząd nie ma już lepszego wyjścia, jak odwołać się do jakiegoś arbitra międzynarodowego, ściśle biorąc, amerykańskiego. Pierwsze wypowiedzi premiera Tuska o możliwym wyprowadzeniu afery smoleńskiej na forum międzynarodowe brzmiały jak szantażowanie Rosjan, teraz okazuje się, że polski rząd, chcąc nie chcąc, będzie musiał pójść w ślady Macierewicza i pani Fotygi. Z pewnością znajdzie racjonalno-prawne formy dla urzeczywistnienia pomylonego celu. Już dziś widać było w mediach propagandową przewagę podwójnego PiS, przedstawiciele strony rządowej występowali defensywnie, bojaźliwie; tłumaczyli się, a kto się tłumaczy, ten jest winien. W szczególności żal mi było ministra Sikorskiego, który ze skruszoną miną odpowiadał w TVN na idiotyczne zarzuty stawiane w formie głupich pytań. Co polski blok rządowo-dziennikarski zarzuca Rosjanom? Że nie zabronili Polakom lądować na złym lotnisku pogrążonym we mgle. Jednak jest faktem, że rosyjscy kontrolerzy lotu ostrzegali polskich pilotów o niebezpieczeństwie. Czego jeszcze można chcieć? To by wystarczyło wszystkim innym, ale nie rodakom bohaterskiego Lecha Kaczyńskiego. Balzac napisał trafnie: "Pokaż Polakowi przepaść, a od razu w nią skoczy". Nie wystarczy Polakowi uświadomić, że znajduje się nad przepaścią, jemu trzeba jeszcze zabronić w nią skoczyć. Zabrania się zabraniać - nie jest to maksyma za bardzo życiowa. Czasem trzeba zabraniać, zwłaszcza dzieciom, także tłumom, bo one są tak samo nieodpowiedzialne jak dzieci. W tych dniach, gdy tylko dotknę radia lub telewizora, słyszę, że Polacy, a więc nie byle kto, czują się głęboko poniżeni ustaleniami raportu MAK. Jak zwykle w stosunkach z zagranicą z Polaków wyłazi niesamowita godność. I nikt nie widzi dysharmonii między tą "godnością" a retrospektywnym żądaniem, aby Polakom zabronić lądowania w niebezpiecznych warunkach. Szanujcie naszą godność, ale w niebezpiecznych sytuacjach traktujcie nas tak, jakbyśmy byli dziećmi.
Każdy doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co by się działo w Polsce, gdyby Rosjanie rzeczywiście zabronili lądować (zamknąć lotnisko w języku rządowym). Rusofobia wylałaby się z brzegów tak, jak teraz się wylewa. Polacy poczuliby się doszczętnie sponiewierani pod względem godności. Ponieważ to się nie stało, można teraz stwierdzić, że kontrolerzy lotu są współwinowajcami katastrofy, ponieważ nie zabronili. Jest trochę tak jak ze stanem wojennym: gdyby generał Jaruzelski nie zakazał "Solidarności" lądowania w niebezpiecznych warunkach, przez niego i przez połowę Polaków uznawanych za potencjalnie katastrofalne, dziś byłby lżony za brak poczucia odpowiedzialności, niezdolność przewidywania, za tysiące ofiar śmiertelnych i zaprzepaszczenie szans na odbudowanie się "Solidarności". On jednak zrobił to, co według ministra Jerzego Millera powinni byli w przewidywaniu katastrofy zrobić smoleńscy kontrolerzy - "zamknąć lotnisko", zabronił "Solidarności" skoczyć w przepaść. Czy ocaleni, od 20 lat żyjący na rządowym chlebie, są mu za to wdzięczni?
W środku znajduje się tragedia, a dookoła trwa chocholi taniec przechodzący czasem w komedię. Były minister prezydencki twierdzi, że gdyby zabroniono samolotowi lądować pod Smoleńskiem, to przyleciałby do Katynia parę godzin później i wszyscy obecni tam byliby szalenie z tego spóźnienia zadowoleni, bo nastrój był taki, że chcieli być jak najdłużej, a razem z nimi zadowolona byłaby cała Polska. Nie są więc prawdziwe głosy mówiące, że zakaz lądowania oburzyłby blok telewizyjno-tabloidowy.
Od początku katastrofy nie cichło ani na chwilę oskarżanie Rosjan, że coś ukrywają, że nie mówią wszystkiego, a "my" się domagamy całej prawdy o smoleńskiej katastrofie. I dostali wreszcie trochę tej całej prawdy. Usłyszeli krzyki przerażenia w ostatniej sekundzie lotu, ale nie byli zachwyceni, przeciwnie, rozległy się głosy potępienia. To samo z obecnością nie bardzo trzeźwego generała Błasika w kokpicie. Okazuje się, że nie chodzi tu o dowolną całą prawdę w sensie dosłownym, lecz o "prawdę", która pozwalałaby nam trwać w dotychczasowym stanie umysłu.

sobota, 23 kwietnia 2011

Regulacja to samo zło. -To sobie poczytaj


Przejęcie przez Eurocash Grupy Tradis ma radykalnie poprawić sytuację małych handlowców. Problem w tym, że połączenie dystrybutorów oznacza jednocześnie kłopoty dla części dostawców, szczególnie małych i średnich firm.

Jak chwali się Luis Amaral, prezes Eurocashu, po przejęciu Tradisu jego firma, ze sprzedażą na poziomie ok. 14 mld zł, będzie drugim co do wielkości dystrybutorem produktów FMCG po sieci Biedronka, jednocześnie będzie największym hurtownikiem i jedną z 10 największych firm pod względem sprzedaży w Polsce. - Będziemy mieć ok. 18 proc. udziałów w rynku dystrybucyjnym i 9-10 proc. wartości całego rynku spożywczego w Polsce. Będziemy więksi niż sieci Tesco, Carrefour, a nawet niż Makro i Real.
Te liczby pokazują, jak duży wpływ ta transakcja będzie miała na rynek w najbliższych latach. W sposób radykalny przełoży się nie tylko na sytuację małych handlowców, ale także ponad tysiąca trzystu producentów FMCG w Polsce, którzy dostarczają swój towar do hurtowni Eurocashu i Tradisu.
Negocjacje będą trudne
Zdaniem Jerzego Koszarnego, prezesa zarządu Profi, przejęcie Grupy Tradis przez Eurocash będzie problemem dla najmniejszych firm. - Dla mniejszych podmiotów negocjowanie umów z dużym dystrybutorem jest o wiele trudniejsze. Duże sieci mają o wiele większą siłę nacisku na dostawców - mówi Jerzy Koszarny. - Producentom pozostaje jedynie przystosować się do nowej sytuacji.
Podobnego zdania jest Marcin Hydzik, prezes Związku Prywatnych Producentów Mleka. - Nie tylko dla przetwórców mleka, ale dla wszystkich partnerów handlu w Polsce sytuacja będzie coraz trudniejsza, gdyż skonsolidowany handel będzie trudniejszym partnerem do negocjacji.
Prezes ZPPM zwraca uwagę na fakt, że konsolidacja dystrybucji może przyspieszyć procesy integracji wśród dostawców: - Mam nadzieję, że procesy konsolidacyjne w mleczarstwie ponownie ruszą po okresie relatywnej stagnacji w latach ubiegłych. Tylko silne grupy przetwórców mogą być równoprawnym partnerem dla handlu.
Edward Bajko, prezes SM Spomlek, także uważa, że konsolidacja handlu może przyspieszyć zmiany w branży mleczarskiej.
Jednocześnie dodaje, że połączenie Eurocashu i Tradisu może wpłynąć na pogłębienie trudności mniejszych producentów w dostępie do rynku, a wynika to z braku współpracy z dużymi dystrybutorami.
- Niewielkie moce produkcyjne, brak silnych marek i oferta daleka od optymalnej to czynniki, które już teraz są przyczyną poważnych kłopotów - wyjaśnia prezes.
Ochrona dla markowych produktów?
Według prezesa Eurocashu, przejęcie Tradisu oznacza dla dostawców niemal same pozytywy: - Gdybym był dostawcą, byłbym bardzo zadowolony z tej transakcji.
Chociażby ze względu na fakt, że najszybciej rosnącym segmentem w Polsce są sklepy dyskontowe, w których dominują marki własne, a to powoduje, że dostawcy tracą dostęp do swoich klientów. Jest duże ryzyko, że za kilka lat dostawcy nie będą mieli półek, na które mogliby wyłożyć swoje produkty. My bazujemy na produktach markowych i pracujemy z niezależnymiprzedsiębiorcami. Będziemy musieli bardzo blisko współpracować ze swoimi dostawcami i, moim zdaniem, jest to typowa sytuacja win-win - zapewnia Luis Amaral.
Pedro Martinho, prezes zarządu spółki Eurocash Franczyza, dodaje: - W niektórych kategoriach dyskonty mają już ponad 30 proc. rynku i cały czas rosną. Mają bardzo wąski asortyment, w którym jest miejsce tylko dla rynkowego lidera i na produkty marki własnej. Dla producentów drugiej, trzeciej czy dalszych marek na rynku ani dla dostawców produktów regionalnych nie ma tam miejsca.
Co ciekawe, Luis Amaral pytany o rozwój produktów typu private label w ramach grupy mówi o ogromnym potencjale i szerokich planach rozwoju marki własnej. To one mają być czynnikiem przewagi konkurencyjnej spółki w przyszłości. - Aktualnie udział marki własnej w naszej sprzedaży wynosi ok. 12 proc., a w przypadku sieci handlowych przejętych wraz z Tradisem było to zaledwie kilka proc. Teraz nasza firma zaproponuje niezależnym handlowcom większy wybór marek własnych.
Według prezesa spółki Eurocash Franczyza, wielu producentów mile widziałoby powstanie silnego hurtownika, który mógłby być równowagą dla największych sieci detalicznych. - Obecnie dla producentów współpraca z lokalnymi sklepami jest bardzo trudna, kosztowna i nieefektywna z powodu liczby partnerów, z którymi trzeba współpracować. Wprowadzenie na rynek nowego produktu i przeprowadzenie efektywnej kampanii promocyjnej we wszystkich lokalnych sklepach z zapewnieniem dobrej ekspozycji produktów jest dla producentów niewykonalne - wyjaśnia Pedro Martinho.
- Dlatego ważny dla producentów byłby silny partner, który ma bezpośredni kontakt z dużą liczbą lokalnych sklepów, co poprawi im efektywność, zwiększy obroty i obniży koszty.
Niektórzy będą mieć problemy
Luis Amaral twierdzi, że w wyniku połączenia problem z kontraktami mogą mieć jedynie niektórzy producenci wyrobów sieciowych. - Zwykle nie ma powodu, żeby firma traciła kontrakt, ponieważ oferujemy klientom te produkty, jakie oni chcą. To konsumenci zdecydują, które towary powinny być na półkach sklepów, z którymi współpracujemy. Pewne zmiany mogą nastąpić, jeśli chodzi o producentów marek własnych, bo nie będziemy potrzebować trzech dostawców tego samego produktu. W przypadku produktów markowych nie ma tego problemu.
Luis Amaral zapewnia, że do czasu uzyskania zgody UOKiK-u Eurocash nie będzie "dotykał" kwestii renegocjacji różnic w umowach z dostawcami, którzy dostarczają towar do hurtowni Tradisu, a jednocześnie współpracują z Eurocashem.
Jednocześnie zaznaczył, że w przypadku Grupy Eurocash negocjacje toczą się na bieżąco, więc żadnej radykalnej zmiany nie będzie.
To, że fuzja oznacza osłabienie pozycji dostawców w negocjacjach z dystrybucyjnym gigantem, przyznają sami handlowcy.
- Połączenie firm Eurocash i Tradis wzmocni pozycję negocjacyjną obu spółek i zagwarantuje jeszcze lepsze warunki handlowe dla ich klientów. Na polskim rynku powstanie niezaprzeczalnie lider obszaru dystrybucji hurtowej artykułów FMCG, z którym producenci będą się musieli bardzo poważnie liczyć - uważa Waldemar Nowakowski, prezes Polskiej Izby Handlu.
Takie są prawa rynku
Każda duża transakcja na rynku dystrybucyjnym niesie ze sobą poważne konsekwencje dla dostawców, m.in. możliwość utraty lub renegocjacji kontraktu. Nowy podmiot zwykle nie potrzebuje kilku dostawców tego samego produktu. W najgorszej sytuacji są małe i średnie podmioty, które ze względu na ograniczone moce nie mają zdywersyfikowanej struktury odbiorców, dla nich utrata kontraktu często oznacza problemy finansowe, a nawet bankructwo.
Oczywiście dla części firm, które utrzymają kontrakty, oznacza to często większą skalę produkcji, większą stabilność i możliwość rozwoju.
Większość ekspertów podsumowuje tę sytuację słowami "takie są prawa rynku".
Autor: Łukasz Stępniak

czwartek, 21 kwietnia 2011

Prawica

Prawica nie jedno ma imię. Pozornie. Jest coś co jest wspólne dla każdej prawicy.
Dla każdej,  prawicowy oznacza dzielenie ludzi według  przyjętych kryteriów. Jeżeli prawica mówi o wspólnocie, to definiuje
kto do niej należy, a kto nie.
A więc wyróżnikiem prawicy jest dzielenie ludzi na tych, którzy należą do wspólnoty i tych, którzy są z niej wykluczani.
W historii prawica (jako sposób dzielenia ludzi na naszych i nie naszych) istniała zawsze. Lewica powstała w momencie powstania nowoczesnej demokracji, w której nie dzieli się ludzi
(a przynajmniej stara się).
Z tego wynika, że prawica tak naprawdę może tylko udawać przywiązanie do demokracji.

-To jest forma, którą kapitalizm przyjął

w postaci czystej,
kapitalizm pieniądza,
kapitalizm, który oderwał się
od miejscowego podłoża i miejscowych zależności;
jest wolny, wyzwolony,
jeśli ograniczony,
to  tylko- swoimi interesami.
Który sam się reguluje
i nie potrzebuje już państwa.
Regulowany jak najbardziej
- międzynarodowymi regulacjami,
które umożliwiają mu osiąganie maksymalnych zysków.

Który wszystko może kupić.

Społeczeństwo redukuje do bezimiennej masy
klientów.

- kapitalizm?

Żyjemy w cieniu dwóch wypowiedzi, dwóch autorytetów:
Adama Smitha i Karola Marksa.
Smithowi "powiedział się" jeden z najbardziej znanych aforyzmów w historii:
o niewidzialnej  ręce rynku rynku.
Aforyzm, antropomorfizm ma swoje ograniczenia. W tym wypadku zaistniał na statusie twierdzenia naukowego.
I tak to poszło w świat.
Marks z kolei pod wpływem Hegla wymyślił ustrój kapitalistyczny,
jako konieczność historyczną. Historia sfalsyfikowała te twierdzenie Marksa.
"Państwo opiekuńcze" nie jest ustrojem kapitalistycznym lecz realizującym cele socjalistyczne.
(To kwiatek do ogródka korwinowców)
Zatem
oba te podejścia według mnie są nadużyciem teoretycznym.

Oto inna propozycja.
Kapitalizm nie musi być  ustrojem  w znaczeniu marksowskim lecz może być narzędziem służącym do
generowania konkurencji, w gospodarce.
-Jest wtedy na tyle pożyteczny na ile generuje konkurencje.

środa, 20 kwietnia 2011

Czas wrócić do macierzy

Filozofia jest tworzeniem  porządku na  poziomie wielkich uogólnień.
I jest praktyczna !
Choćby w takiej sytuacji.
Na świecie i w Polsce funkcjonuje twierdzenie powtarzane przez autorytety naukowe i polityczne
że prywatne jest zawsze lepsze od nieprywatnego 
wydaje się, że takie twierdzenie nie łatwo daje się  sfalsyfikować na poziomie jednej, drugiej, nauki.
Tymczasem nic łatwiejszego aby to zrobić na gruncie filozofii.
-Formuła -powyżej- jest skonstruowana
jako twierdzenie absolutne.
Będzie prawdziwa tylko wtedy
gdy  dopuścimy  do zbioru twierdzeń o rzeczywistości
-twierdzenia absolutne.

Pani Hania nie ma pieniędzy

Najgorsze jest to, że ci którzy budują kapitalizm nie wiedzą co to jest kapitalizm.
To znaczy, nie wiedzą czego można się po nim  spodziewać
-po stronie korzyści
-czego należy się wystrzegać -po stronie szkodliwości.
Kapitalizm ma sens wtedy gdy działa w warunkach konkurencji.
Decyzja o sprzedaży sieci przesyłowych z istoty monopolistycznych, jest błędem
nie tylko z punktu widzenia dobra wspólnego,
jest pozbawiona sensu rynkowego.


Pani Hania potrzebuje pieniędzy na wielkie budowy.
Dlatego w sposób bezwzględny
wyciska z mieszkańców Warszawy każdy grosz.
Ciekawe, że robi to ktoś -kto ideologicznie jest za -obniżaniem podatków.
Chociaż....ideologia jest w porządku,
 bo nie wyciska pieniędzy z bogatych- tych nie wolno ruszać
- z niezamożnych -proszę bardzo.
Prywatyzacja sieci w warunkach monopolu =podwyżki świadczeń
-dla wszystkich prawie mieszkańców Warszawy.
Monopol prywatny to bezsens z każdego punktu widzenia.
Zaczyna działać  ideologiczny odruch warunkowy- w którym jesteśmy tresowani od dwudziestu lat i to co powinno wywołać ostry sprzeciw polityków, ekonomistów, dziennikarzy
-skrada się po cichu, nie zapala czerwonego światła:
"Prywatne jest zawsze lepsze od nieprywatnego",
a powinno być: jeżeli rynek nie  działa w warunkach konkurencji
to  "rzecz" należy  przekazać instytucji non profit.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Dlaczego Kuczyński

Dlaczego  spec od rynków a nie ekonomiści głównego nurtu?
Z tego samego powodu dla którego Soros, a nie Ben Bernanke.
Nie słyszałem, ale może się mylę, żeby ekonomiści gł. nurtu przyjęli do wiadomości, że rynki finansowe dążą do 
nierównowagi, a więc mamy odwrotną  sytuacje niż znaną z podręczników ekonomii  -"rynki dążą do równowagi".

Żyjemy w świecie, w którym każdy kraj jest narażony na  atak 
"........ mechanizm ataku na jakiś kraj jest banalnie prosty. Zaczyna się od rynku CDS (instrumenty pochodne będące swoistym ubezpieczeniem od ryzyka bankructwa dłużnika). Atak polega na kupowaniu dużej ilości CDS, co podnosi ich cenę. Wzrost ceny CDS traktowany jest jako wzrost prawdopodobieństwa niewypłacalności danego kraju. To powoduje spadek cen jego obligacji (wzrost rentowności). Wzrost rentowności długu utrudnia spłatę długów. To z kolei powoduje wzrost ceny CDS-ów. Kółko się zamyka. Powstaje układ z silnym sprzężeniem zwrotnym. W ten sposób można „załatwić” (prawie) każdy kraj." [podkreślenie moje]. 

Jeżeli mamy do czynienia zagrożeniem, które może zdmuchnąć gospodarkę prawie każdego kraju- to trzeba odwołać się do odpowiednich specjalistów.

@sławczana wątpliwości

-za edukacje zapłać
-za lekarza zapłać
-na emeryturę odłóż sam
-chcesz
dojechać do pracy kup samochód
-jesteś chory-radz sobie sam
-jesteś
bezrobotny?-twój problem
-boisz się, że cię okradną(zabija)-wynajmij
ochroniarza
Jakie więc ,oprócz pilnowania interesów korporacji, funkcje ma
wspólczesne państwo cywilizacji zachodniej?
Na przykładzie polskim
wiemy:
-zorganizuje żałobę
-zorganizuje uroczystości rocznicowe
-wybuduje
pomnik
-zorganizuje igrzyska(w sumie karma dla korporacji)
-wskaże wroga (w
Polsce ,,narkotyki" i lobby pedalskie)
Ile z tych rzeczy jest elementarna
potrzebą człowieka? I czy trzeba utrzymywac aż tyle osób by zorganizowac takie
imprezy.

[komentarz, który ukazał się w "Krytyce"]

sobota, 16 kwietnia 2011

Anarchia- tak to się nazywa

Demokracja to spłaszczony podział władz,
i podział kompetencji.

Państwo jako administracja wspólnoty
terytorialnej, powszechnej
nie powinno być
partyjne, klasowe,
narodowe (chyba że w znaczeniu amerykańskim "My Naród" składający się z wielu narodowości.)
-To ideał, a więc można tylko starać się-do niego zbliżyć

Starania są wtedy owocne gdy: zachowywane są procedury, przestrzegane- nie zachodzące na siebie podziały kompetencyjne
 i jest wdrożona kultura demokratyczna.
W starych demokracjach można ją dostrzec i odczuć.

Słabość demokracji w Polsce przekładająca się na słabość państwa jest widoczna  na Krakowskim Przedmieściu.
Porządek pod pałacem dla zachowania ładu należy do obowiązków władz miejskich. Decyzje w tej sprawie są z tego szczebla,
a nie wyższego. Podobnie jest u Rosjan dowódca lotniska  powinien posłać nieprzytomnie lecących Polaków na lotnisko zapasowe, ale bał się podjąć taką decyzję.
Nasz pilot też się bał przełożonych, mimo że to on miał prawo i obowiązek decydowania o bezpiecznym locie powierzonych mu ludzi.

A jak tam na górze? Okazuje się, że góra też się boi.
Czego bał się Sikorski, gdy schował głowę w piasek.
Że on antykomunista zostanie posądzony......

Czego boi się Tusk gdy dopuszcza anarchię w państwie,
gdy pozwala sobie narzucić archaiczny, anarchiczny, destrukcyjny patriotyzm. Gdy nie wiedział co ma zrobić z dokazującym prezydentem i zabierał mu samolot, aby teraz mu dać poza procedurami, ("a niech leci, jak chce, bo będzie znowu krzyk").

Zachowanie byłego prezydenta było antykonstytucyjne i jako takie powinno być odpowiednio potraktowane z wykorzystaniem narzędzi, którymi dysponuje demokracja.
Nie należało prezydenta wyśmiewać! Śmiech jest bronią słabych, którzy nie mają władzy.
Demokracja wymaga zasadniczości  i powagi.

Demokrację mamy  wtedy gdy ci, którzy maja wpływ na funkcjonowanie demokracji wiedzą "o co  chodzi". Kuczyński, tym razem Waldemar, wie. Dziennikarze, którzy z nim rozmawiają nie wiedzą. Ot nie nauczyli się jeszcze. W nieopierzonych demokracjach podział kompetencji jest słabo zaznaczony. Kolejni prezydenci w USA mimo politycznych nacisków nie byli w stanie uzyskać dla Polaków wjazdu bezwizowego, bo takie decyzje nie zapadały na tym szczeblu. Niemcy gdy wyrzucali z samolotu rozrabiającą "ważną polską osobistość" nie uzgadniali tego wyżej.

Robili na swoim szczeblu kompetencji to, co do nich należy.

Anarchia przed pałacem, anarchia w Smoleńsku.

piątek, 15 kwietnia 2011

Wolność ( z cyklu: to nie konstrukcja cepa)

Mój, rozmówca na blogu ceni sobie wolność.
Wolność ceni sobie Janusz Korwin-...
Dla neoliberałów wolność jest wejściem i wyjściem (żeby się tak wyrazić) ich ideologii.
Dla kogo ta wolność, dla mówiącego o niej zapewne.
Dla kogo jeszcze?
(Pomyśl, daj przykłady. Nie zmuszaj mnie, bym prawił banały.)
Ograniczenia
Jezus Maria, jak my jesteśmy "strasznie" ograniczeni
-pod każdym względem.
-Nie tylko przez wyposażenie, z którym przychodzimy na świat.
Miliony młodych, zdolnych, chętnych do działania  ludzi skazanych jest na wegetacje, bo nie ma dostępu do  wody.
-Powiesz, taki jest świat. Czy myślisz, że takich- zdeterminowanych zewnętrznie- ograniczonych
nie ma w Polsce lub w USA. Dobrze wiesz, że tacy są, tylko nie chcesz tego uwzględniać. Tymczasem
-takich- w ten sposób zewnętrznie ograniczonych
- w takiej Szwecji nie ma.
A wiec nie oszukuj, przede wszystkim siebie,
gdy mówisz o wolności.
Mówiąc o wolności
mówisz o wolności dla młodych, zdrowych i bogatych, którzy zresztą, często mając "wszystko", nie umieją z niej korzystać,
-bo brak ograniczeń jest też ograniczeniem.
Błąd który popełniają "wolnościowcy"
-przechylają łódkę za mocno w jedną stronę.
Poza wolnością wyboru rozpościera się cały świat ograniczeń krępujących naszą wolność
-ograniczeń, które dają nam dużo radości, satysfakcji .........
Zgoda- narzucając sobie ograniczenia manifestujemy wolność swojego wyboru.
Ale to nieco sprawę komplikuje.
Wolnościowcy zapominają o drugiej stronie natury człowieka
-jego naturze społecznej.
A co z głupotą? Niezdolnością do rozumienia rzeczywistości
-jej podstawowych problemów.
Tu dam przykłady: Ilu ludzi zrozumiało o co chodzi w sprawie OFE, ilu ciągle nie rozumie, albo rozumie nierozumnie "Smoleńsk". -Sprawy w końcu dość proste.
Żeby nie wspomnieć o nierozumieniu kompromitującym polskie elity, które zrozumiał lud.
Czy wolność ma być równo dystrybuowana?
Dlaczego narzuca się ograniczenia dyskryminujące: kierowców (pasy), młodych- wysokie ubezpieczenia lokomocyjne, ograniczenia dostępu  głosowania itd. Nie ograniczać im wolności!
Powiadasz, że wolność ogranicza jedynie naruszenie wolności innych.
Głupota też  często narusza wolność innych.

Poseł skaczący przez barierki. Nie wolno! To anarcha, demokracja wymaga przestrzegania procedur.
Dla "zwykłego" obywatela , to wykroczenie, gdy procedury  łamie funkcjonariusz publiczny w świetle kamer
-to mamy inny wymiar szkodliwości, który
powinien być obciążony odpowiednio znaczącą sankcją.
Nie ma procedur-nie ma demokracji. Bo demokracja - to policja pilnująca aby
nie naruszać wolności innych
i to nie innych naszych- to łatwe,
ale innych nie naszych -to trudniejsze.
.

czwartek, 14 kwietnia 2011

System emerytalny to nie konstrukcja cepa

Jan Smoleński, Krytyka Polityczna: Czy systemy emerytalne trawi kryzys?

Prof. Nicholas Barr: Odpowiem w następujący sposób: największym osiągnięciem XX wieku jest to, że żyjemy długo, o wiele dłużej niż kiedyś. Sto lat temu ktoś w moim wieku byłby bardzo stary i bardzo zmęczony. Ja nie czuję się zmęczony. I to jest bardzo dobra wiadomość. Ale z tego, że ludzie żyją dłużej, wynika, że muszą pracować nieco dłużej. Jeśli ludzie pracują do 65 roku życia, a żyją coraz dłużej, to emerytury stają się zbyt drogie. Nie ma problemu starzenia się, jest problem wczesnego przechodzenia na emeryturę. Gdy tworzono systemy emerytalne, wiek emerytalny nie został związany ze spodziewaną długością życia. Gdyby nie to, nie mielibyśmy problemu. I jest to jedyny powód, dla którego możemy mówić o kryzysie emerytalnym.

Czy w takim razie możliwy jest projekt uniwersalnego systemu emerytalnego? Bank Światowy stworzył raport Averting the Old Age Crisis, który miał pełnić taką funkcję. Jest on zresztą podstawą obecnego polskiego systemu emerytalnego.
Bank Światowy był i jest w błędzie. Nie ma uniwersalnego systemu emerytalnego. Mogę wyjaśnić dlaczego: przez ostatnie siedem lat badań nad systemami emerytalnymi współpracowałem z Peterem Diamondem, zeszłorocznym laureatem Nagrody Nobla. W 2004 roku rząd Chin poprosił nas o konsultacje w sprawie emerytur. Powstała z tego całkiem pokaźna książka, której głównym wnioskiem jest to, że istnieją zasady projektowania systemu emerytalnego, ale nie ma uniwersalnego systemu dobrego dla wszystkich krajów. Emerytury i renty mają wiele celów: zapobieganie biedzie na starość, ubezpieczenie, rozłożenie konsumpcji w czasie, redystrybucję. Tworząc system emerytalny, kraje napotykają różne ograniczenia – finansowe, instytucjonalne itp. W różnych momentach politycy przykładają różną wagę do różnych celów, co przekłada się na odmienne ograniczenia. Gdy cele i ograniczenia się różnią, wtedy i optimum jest różne. Błąd Banku Światowego polegał na tym, że kładąc nacisk na indywidualne konta, akcentował rozłożenie konsumpcji, ignorując inne cele emerytur.

Projektowanie systemu emerytalnego to kwestia techniczna czy polityczna? W Polsce przedstawia się emerytury jako problem czysto techniczny: ludzie żyją dłużej, więc muszą pracować dłużej, i żeby ich do tego zmusić, trzeba zmienić system oszczędzania na starość na bardziej zindywidualizowany.
Faktem jest, że ludzie żyją dłużej, faktem jest, że emerytury przy określonym wieku emerytalnym stają się zbyt drogie. Podniesienie wieku emerytalnego jest nieuniknioną tego konsekwencją. Ale to, jak zaprojektujecie swój system emerytalny, to zupełnie inna kwestia. Pytanie: „system kapitałowy, repartycyjny czy mieszany?” musi sobie zadać każdy kraj – ale nie ma na nie jednej dobrej odpowiedzi. Gdy ktoś mnie prosi o radę w sprawie emerytur, to rysuję okrąg: na zewnątrz tego okręgu znajdują się pomysły całkiem szalone, w środku natomiast te rozwiązania, które – połączone i wprowadzone w odpowiedni sposób – mają sens. Rozróżnienie na to, co wewnątrz okręgu, a co na zewnątrz, jest techniczne, ale wybór między różnymi rozwiązaniami wewnątrz jest w dużej mierze polityczny.
Systemy emerytalne państw demokratycznych bardzo się różnią. Holandia, Szwecja, Kanada czy Nowa Zelandia mają kapitałowe systemy emerytalne, ale bardzo różne. Niemcy mają wciąż głównie system repartycyjny, a nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że Niemcy nie są krajem demokratycznym lub że są słabe gospodarczo. Taki był ich wybór polityczny. Kwestią wyboru jest również to, jak zorganizowany będzie system kapitałowy. W Holandii istnieją kolektywne konta kapitałowe; to nie jednostki podejmują decyzje, jak będą inwestowane ich pieniądze, ale menadżer zajmujący się finansami danej branży. Jest też narodowy system ze zdefiniowaną składką, czyli prowadzony przez państwowy fundusz, w którym emerytura jest ubezpieczeniowo związana z całkowitym wkładem w przeciągu całego życia, ale nie musi to być system całkowicie kapitałowy, może być częściowo kapitałowy lub repartacyjny.

W Polsce głównym argumentem przeciwko systemowi PAYG [pay-as-you-go, system repartycyjny] jest to, że politycy mogą manipulować wysokością emerytur w zależności od tego, co będzie dla nich bardziej opłacalne. Nazywa się to szumnie ryzykiem politycznym. O ryzyku rynkowym rzadko się wspomina.
Jeśli chodzi o emerytury, istotne są tylko dwie rzeczy: dobry rząd i wzrost produkcji. Dobre rządy będą prowadzić system PAYG w sposób odpowiedzialny, będą również tworzyć regulacje i warunki makroekonomiczne, w których prywatne fundusze będą kwitnąć. Złe rządy będą składać nieodpowiedzialne obietnice emerytalne i kraść pieniądze z indywidualnych kont. Każdy system emerytalny jest zagrożony, jeśli mamy zły rząd. Bank Światowy argumentował, że fundusze prywatne są bezpieczniejsze. Kontrargument jest taki, że jeśli niegodziwy rząd chce ukraść pieniądze, to w przypadku systemu PAYG będzie mógł zabrać co najwyżej składki z jednego roku. W przypadku systemu kapitałowego można ukraść składki z wielu lat. Przykłady? Argentyna czy choćby Węgry. Gdyby ktoś mnie spytał, czy wolałbym być argentyńskim prywatnym emerytem czy państwowym emerytem, odpowiedziałbym, że nie chciałbym być Argentyńczykiem.

Gdyby w obecnych warunkach to pan miał zaprojektować system emerytalny, to jakby on wyglądał?
Wprowadziłbym emerytury późniejsze, ale bardziej elastyczne. O co mi chodzi? Gdy wymyślano emerytury, służyły one do tego, by wyprowadzić starych robotników z fabryk, ponieważ zmniejszali produktywność młodszych kolegów po fachu. To miało sens. Ale od tego czasu dwie rzeczy się zmieniły. Po pierwsze żyjemy dłużej, więc powinniśmy pracować dłużej. Po drugie staliśmy się bogatsi, więc możemy sobie pozwolić na to, by opłacać ludziom okres lenistwa pod koniec życia. Te dwie rzeczy się wykluczają. Ale to oznacza, że i cel emerytur się zmienił. Nawet gdyby nie było problemu z wypłacaniem emerytur, to danie ludziom wyboru – od pracy na pełen etat do pełnej emerytury – jest dobrym pomysłem. Związałbym wiek emerytalny z przewidywaną długością życia, np. tak, by czas spędzony na emeryturze wynosił połowę przewidywanej długości czasu pracy. W takim wypadku na każde trzy dodatkowe lata przewidywanej długości życia wiek emerytalny podnosiłby się o dwa lata.

A gdyby pozwolono panu na zaprojektowanie wymarzonego systemu emerytalnego?
To zabawne, bo po książce, którą napisałem z Peterem Diamondem, wielokrotnie słyszałem, że z akademickiego punktu widzenia mamy rację, twierdząc, że nie ma najlepszego systemu emerytalnego, ale w ten sposób uciekamy od konieczności podjęcia wyboru. W takim razie mówię, że mój wymarzony system emerytalny składałby się z pierwszego filara finansowanego z podatków, który wypłacałby każdemu emeryturę takiej samej wysokości, pozwalającą żyć ponad progiem biedy. Otrzymywałby ją każdy niezależnie od stażu pracy. Drugim filarem byłby częściowo kapitałowy narodowy system ze zdefiniowaną składką. Szwecja ma taki system z funduszem buforowym, który ma zmniejszać wahania wskaźnika narodzin i śmiertelności. Kryzys pokazał, że fundusz ten nie był wystarczająco duży, więc składki musiałyby być wysokie. Ale podkreślam – to mój wymarzony system emerytalny, a nie jedyny możliwy.

W Polsce fetyszem jest stabilność systemu. Musi się bilansować, a ma to zapewnić system kapitałowy.
Znam ten argument i jest on błędny. Emeryci nie chcą pieniędzy, oni chcą konsumpcji – ubrań, jedzenia, transportu, biletów do teatru albo na mecze piłki nożnej. Produkty, które skonsumują, muszą zostać wypracowane przez następne pokolenie pracowników. I jest to prawda niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z systemem PAYG, czy kapitałowym. Jeśli mamy produkcję, możemy sobie pozwolić na emerytury, jeśli nie ma produkcji, to emerytury zawsze są za drogie. Pomysł na system kapitałowy był taki: zbierasz pieniądze i potem samemu sobie finansujesz życie na emeryturze. Problem polega jednak na tym, że jeśli nie ma produkcji, to nadmierne wydawanie pieniędzy spowoduje wzrost inflacji, a pieniądze stracą na wartości – emerytów nie będzie stać na konsumpcję, której się spodziewali. Nie atakuję systemu kapitałowego z zasady. Atakuję tylko przekonanie, że system kapitałowy zdziała więcej, niż w rzeczywistości może zdziałać. Na przykład że będzie odporny na przyszłość.

A co z błogosławieństwem wolnego wyboru? Ma on przecież stymulować konkurencję – tak przynajmniej głosi doktryna.
Spieram się o to z Bankiem Światowym od dwudziestu lat. Nie możesz wejść do apteki i wybrać sobie jakiegokolwiek lekarstwa. Na niektóre z nich musisz mieć receptę, ponieważ potrzeba specjalistycznej wiedzy, by móc podejmować rozsądne wybory. Uważam, że emerytury dużo bardziej przypominają lekarstwa niż, powiedzmy, jedzenie albo ubrania. Są bardzo skomplikowane. Napisałem kilka książek o emeryturach i rozumiem pewne zasady, ale i tak nie potrafiłbym wybrać dobrego funduszu emerytalnego. Oczekiwanie, że pojedynczy obywatele, z pracą i rodzinami na głowie, wakacjami do zaplanowania czy samochodem do naprawienia, będą spędzać swój wolny czas, studiując te zagadnienia, jest absolutnym nonsensem. Dlatego jestem za narodowym systemem ze zdefiniowaną składką, żeby na poziomie obowiązkowej emerytury nie było wyboru. Możliwość wyboru w dziedzinach, w których ludzie są kiepsko poinformowani, sprawia zazwyczaj, że tracą. To świetnie, że możemy wybierać między różnymi telefonami komórkowymi, komputerami czy ubraniami, ale emerytury to zupełnie inna rzecz. Do tego dochodzi problem asymetrii informacji między indywidualnym przyszłym emerytem, którego wiedza jest niewielka, a sprzedawcą w funduszu emerytalnym, który dostaje pokaźną prowizję. Widać tutaj też konflikt interesów. To po prostu zły projekt.

Czy państwo dobrobytu ma przed sobą jakąś przyszłość? Niketórzy wieszczą, że jego upadek w Europie Zachodniej to już tylko kwestia czasu.
Państwo dobrobytu istnieje z dwóch powodów: by chronić biednych, o czym wszyscy wiemy, oraz – i to jest mniej powszechna wiedza – by robić to, co rynek zrobiłby źle lub czego w ogóle by nie zrobił. Nie jest przypadkiem, że wszystkie państwa rozwinięte, z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych, nie korzystają z prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych jako głównego środka finansowania ochrony zdrowia. To nie jest ideologia, tylko katastrofalna porażka rynku w dzidzienie ubezpieczeń wynikająca z asymetrii informacji. Państwo dobrobytu oprócz funkcji redystrybucyjnej pełni także funkcję efektywnościową. Czy którakolwiek z nich może zniknąć? Oczywiście, że nie. Wciąż będą biedni, których trzeba będzie chronić, wciąż rynek będzie popełniał błędy i będzie istniała potrzeba, by je naprawiać.
Ntaomiast na pewno państwo dobrobytu się zmieni. Nie jest to (ani nigdy nie była) statyczna instytucja. Oczywiście, jeśli nie nastapi żadna zmiana, system się nie utrzyma – jeżeli nie podniesiemy wieku emerytalnego, będziemy mieli problem. Ale państwa Europy Zachodniej są generalnie dobrze rządzone i państwo dobrobytu się przystosuje do nowych warunków. Możliwe, że połączenie wydłużającej się średniej życia, spadającego współczynnika urodzeń oraz konkurencji ze strony krajów azjatyckich doprowadzi do tego, że państwo dobrobytu będzie mniej hojne. Ale nie zniknie.

A czy nowe kraje członkowskie UE nie są zagrożeniem dla państwa dobrobytu? W wielu przypadkach forsują politykę konkurencji podatkowej, która prowadzi do dumpingu socjalnego.
To jest poważny problem. Myślę, że państwo dobrobytu generalnie będzie musiało stać się mniej hojne – ale można to zrobić lepiej lub gorzej. Zmniejszanie hojności państwa opiekuńczego przez podnoszenie wieku emerytalnego przy utrzymaniu takiego samego standardu życia na emeryturze jest według mnie do zaakceptowania. Jeśli natomiast rząd brytyjski uznałby, że należy ograniczyć hojność państwa opiekuńczego, wprowadzając prywatne ubezpieczenia zdrowotne, wtedy dołączyłbym do deputowanych Partii Pracy protestujących na barykadach. Trzeba wiedzieć, gdzie porażki rynku są na tyle duże, że nie można zrezygnować z instytucji państwa opiekuńczego.
Myślę, że problemem jest to, że polityka podatkowa i polityka społeczna zostały pozostawione w rękach poszczególnych krajów członkowskich. Myślę też, że w końcu dojdzie do jakiejś koordynacji działań UE w tej materii.

Jeśli chodzi o polski kontekst, to poważnym zagrożeniem są niepewne warunki pracy: umowy o dzieło, umowy zlecenia, które zmniejszają wpływ składek do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych.
Ludzie powinni mieć dostęp do opieki zdrowotnej niezależnie od swojej historii zatrudnienia. Powinni mieć dostęp do emerytur niezależnie od swojej historii zatrudnienia. I powinni mieć dostęp do edukacji. Powiązanie świadczeń państwa opiekuńczego z historią zatrudnienia miało sens, gdy ludzie pracowali w jednej fabryce przez całe życie. Obecnie rynek pracy jest dużo bardziej elastyczny, więc trzeba oddzielić świadczenia państwa opiekuńczego od historii zatrudnienia. Państwo dobrobytu musi się zaadaptować do bardziej płynnego rynku pracy. Przenieść nacisk z finansowania świadczeń i usług ze składek na finansowanie ich z podatków. Uważam, że emerytury powinniśmy finansować przede wszystkim z podatków.

Nicholas Barr* – profesor ekonomii na London School of Economics and Political Science. Zajmuje się ekonomią państwa dobrobytu i systemami emerytalnymi. Przeciwnik dogmatycznego forsowania przez Bank Światowy kapitałowego systemu emerytalnego. Autor książek Ekonomika polityki społecznejPaństwo dobrobytu jako skarbonka. Informacja, niepewność, ryzyko a rola państwa oraz Reforming Pensions. Principles and Policy Choices (wraz z Peterem Diamondem).