Szukaj na tym blogu

sobota, 2 stycznia 2016

Strefa Gazy


Zoe Adamovicz

Gdy jechałam do Gazy po raz pierwszy, myślałam, że w końcu zobaczę prawdziwego terrorystę. Wyobrażałam sobie, że po ulicach biegać będą ubrani na czarno mężczyźni z zasłoniętymi twarzami i wymachując bronią maszynową, pokrzykiwać będą o zabijaniu w imię Allaha.
Choć Strefa Gazy jest oddalona od lotniska w Tel Awiwie o ledwie 45 minut jazdy taksówką, nie jest łatwo do niej wjechać. Ten malutki skrawek ziemi od 1994 r. odgrodzony jest od reszty świata murem z betonu, podobnym do tego, jaki dzielił Berlin Wschodni od Zachodniego przed 1989 r., tylko sporo wyższym.

Przyglądam się uśmiechniętym, kolorowym ludziom, podziwiam ich motywację. Nie widzę prawie żadnej różnicy między nimi a przedsiębiorcami ze znanych mi środowisk branży technologicznej w Berlinie, Tel Awiwie i Dolinie Krzemowej. Podobna jest mentalność, otwartość na nowości i szalona ambicja. Podobnemu postrzeganiu rzeczywistości towarzyszy wrażenie, że świat jest mały i raczej przyjazny. Podobne są też drobne rzeczy. Wszyscy czytamy TechCrunch i Wired, mówimy tym samym branżowym żargonem, mamy to samo poczucie humoru. Choć muzułmańskie dziewczyny często przykrywają włosy, łączy nas ta sama hipsterska moda - kolorowe trampki, dżinsy i T-shirty z nadrukami.