Pierwsze tabu,
które zostało złamane w Szwecji pod
wpływem nowej fali uchodźców, tyczy się liczb. Nawet w bogatym i bardzo
opiekuńczym kraju
nie da się pomóc wszystkim,
zawsze będzie trzeba kogoś
wybrać. Niby logiczne, ale trudne do przyjęcia, a jeszcze trudniejsze
do dyskutowania. Jak przeliczyć solidarność na pieniądze? Na początku
kryzysu było łatwiej: radosne okrzyki „Refugees welcome”, poczucie, że
można zmieniać świat,
i zapewnienia premiera Stefana Lövfena, że gdy w
grę wchodzi życie ludzkie,
o liczbach się nie dyskutuje.
Potem: doniesienia prasy o załamaniu systemu,
uchodźcy
śpiący na ulicach Malmö i w biurach Urzędu ds. Migracji, przeciążenie
służby zdrowia oraz Lövfen ze swoim: „Byliśmy naiwni”. Koalicyjny rząd
socjaldemokratów i najbardziej otwartych z otwartych Zielonych podjął
pospieszne decyzje o wprowadzeniu kontroli dokumentów na granicach i
licznych, jeszcze niedawno niewyobrażalnych zaostrzeniach polityki
migracyjnej. Ubiegających się o azyl jest jednak nadal bardzo dużo, 2-3
tysiące tygodniowo.