każdy kawałek osobno, no to jest już banalne. I nie chodzi o to, że jakiś urzędnik się stawia wicepremierowi. Niech się stawia, to ma swój urok.
Chodzi o to, że on w ogóle z nikim nie chce współpracować, z żadnym innym kawałkiem tego państwa,
jeśli cokolwiek wykracza poza administracyjną rutynę. Jeden resort nie współpracuje z drugim. Jeden urząd z sąsiednim urzędem nie rozmawia, chociaż ich kompetencje się zazębiają i powinny sprawy uzgadniać. W ramach tej samej instytucji jeden pokój z drugim pokojem nie wymienia się informacjami, bo mają kosę. Tak to wygląda od góry do dołu. Ministrowie meldują premierowi i przed nim dygoczą, dyrektorzy departamentów udają, że dygoczą przed swoimi ministrami, potem dygoczą kolejne zastępy urzędników, ale z tego niewiele wynika. Jak pan próbuje coś wprowadzić – zwłaszcza coś nowego – to główny efekt jest taki, że między dyrektorami departamentów zaczyna krążyć obfita korespondencja, która ma ich zabezpieczyć na przyszłość. To oczywiście można przełamać, ale wymaga tytanicznego wysiłku, który w żaden sposób nie jest politycznie nagradzany.