Szukaj na tym blogu

niedziela, 27 listopada 2016

do ich domu czasami wpadają:


- włochaty pająk wielkości dłoni człowieka,

- zielony wąż, który owija się wokół kranu,

- małpy, by podkradać mango,

- leniwiec wędrujący wzdłuż brzegu rzeki,

- termity, które po deszczu gubią skrzydełka, i sprzątanie po nich zajmuje dwa dni,

- pasikoniki, które skacząc, uderzają w wiszące garnki, patelnie i twarze Marietty, Tomka oraz ich synka.

Na szczęście nie zapuszczają się do domu kilkumetrowe, tłuste anakondy.

 Dżungla jest apteką, marketem, sklepem budowlanym, wszystkim. Oczywiście: dopływają tu statki z coca-colą, ale główna część pożywienia jest w lesie i w wodzie - dopowiada Tomek.
Elfik uwielbia mango. Zajada się bananami, awokado, pije sok z aça~. Coraz śmielej przemierza na czworakach dżunglę. Marietta i Tomek myślą wtedy, że baliby się go wpuścić do polskiego domu: dostanie się do szafki ze środkami chemicznymi i tragedia gotowa. W cywilizowanym domu czają się same niebezpieczeństwa.

W dżungli jest wilgotno, ich ubrania ciągle są mokre. Przestają więc ich używać.

- Wszystko, czego potrzeba, znajduje się wokół ciebie. Wystarczy się tylko podłączyć do natury - przekonuje Marietta.

-


http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,17191167,Zycie_w_Amazonii__Dzungla_jak_supersam.html

Przestają spłacać kredyt na mieszkanie, mieszkanie odbiera bank, mnóstwo wpłaconych pieniędzy szlag trafia. Kilka lat później, gdy będą już żyli w głuszy, holenderska firma adwokacka przyśle im mail z propozycją odzyskania mieszkania. Zarembowie odpiszą: "Szanowni państwo, w ogóle nie przejmujemy się stratą tego mieszkania, więc mamy do państwa uprzejmą prośbę: niech państwo też nie zawracają sobie głowy takimi bzdurami".

- Planowaliśmy, że urodzi się tak, jak chcemy: bez gumowych rękawiczek, nie tak, jak każe nam otoczenie - opowiada Marietta. - Marzyliśmy, by stało się to w naszym lesie. Ale mały tkwił w brzuchu niewłaściwie odwrócony (w szpitalu czekałoby mnie cesarskie cięcie). Dlatego gdy w nocy dostałam skurczów, jechaliśmy cztery godziny przez góry do Aten, do kobiety, która poród odbierze fachowo, ale w naturalnych warunkach. Ledwie dojechaliśmy, nie zdążyłam nawet wysiąść z kampera. Mały urodził się w samochodzie o 7 rano. Po trzech godzinach Elefterija powiedziała: "Dla was będzie lepiej, jak wrócicie do swojego lasu". O 17 byliśmy w domu. Imię daliśmy mu na jej cześć: Elefterios. Oznacza Wolność. Po tygodniu małego zbadał lekarz: "Zdrowy, 3,5 kg, 50 cm, jak z książki".