Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 22 sierpnia 2011


Czyżby Marks miał rację?

Nouriel Roubini
2011-08-21, ostatnia aktualizacja 2011-08-19 17:09

Skrajna niestabilność i spadki na światowych giełdach to dowód, że najbardziej rozwinięte gospodarki stoją w obliczu kolejnej recesji. Kryzys finansowo-gospodarczy spowodowany nadmiernym zadłużeniem sektora prywatnego i mechanizmów nakręcania kredytów (lewarowania) doprowadził do tego, że na wielką skalę zadłużył się sektor publiczny - po to, by zapobiec Wielkiemu Kryzysowi 2.0. Ale na niewiele się to zdało - wzrost gospodarczy w najbardziej rozwiniętych krajach był anemiczny z uwagi na konieczność bolesnego obniżania nadmiernego zadłużenia.

Wysokie ceny ropy i innych surowców, zamęt na Bliskim Wschodzie, trzęsienie ziemi i tsunami w Japonii, kryzys strefy euro i problemy budżetowe USA (a teraz obniżenie ratingu) spowodowały, że wszyscy nagle zaczęli unikać ryzyka. W efekcie Stany Zjednoczone, strefa euro, Wielka Brytania i Japonia popadły w zastój. Nawet szybko rozwijające się wschodzące rynki (Chiny, część Azji i Ameryki Łacińskiej) i zorientowane na eksport do nich gospodarki (Niemcy i Australia bogata w zasoby) rosną teraz zdecydowanie wolniej.

Do minionego roku politycy wyciągali z kapelusza kolejne króliki - ich sztuczki miały podbić kursy na giełdach i ożywić gospodarkę: politycy używali bodźców fiskalnych, bliskich zera stóp procentowych, dwóch rund tzw. quantitative easing [to ilościowe luzowanie polityki pieniężnej, czyli de facto dodruk pieniędzy], wydzielali złe długi, a na subwencje dla banków i instytucji finansowych wydali biliony dolarów - spróbowali więc już wszystkiego. Króliki się skończyły.

Polityka budżetowa utrudnia dziś wzrost gospodarczy zarówno w strefie euro, jak i Wielkiej Brytanii. Nawet w USA władze stanowe, lokalne i federalne tną wydatki. Wkrótce zaczną podnosić podatki.

Kolejna runda dofinansowania banków byłaby politycznie nie do zaakceptowania, ekonomicznie - niewykonalna. Większość rządów, zwłaszcza w Europie, ma tyle kłopotów, że nie stać ich na kolejne pakiety ratunkowe, zaś ryzyko niewypłacalności całych państw rodzi obawę o kondycję europejskich banków, które mają w portfelach większość coraz mniej pewnych obligacji skarbowych.

Nie pomoże też polityka monetarna. W strefie euro i Wielkiej Brytanii quantitative easing nie da się zastosować ze względu na zbyt wysoką inflację. Z QE skorzysta pewnie - po raz trzeci - amerykańska Rezerwa Federalna. Ale jak zwykle zrobi to za późno i na zbyt ograniczoną skalę. Zeszłoroczne 600 mld dolarów w drugim etapie QE i 1 bln w obniżkach podatków dały przez jeden kwartał wzrost zaledwie trzyprocentowy, a już w pierwszej połowie 2011 r. spadł on poniżej 1 proc. Efekt trzeciej tury QE będzie o wiele słabszy - raczej nie podbije kursów na giełdach ani nie przywróci wzrostu.

Deprecjacja waluty nie jest dziś dla zaawansowanych gospodarek realnym wyjściem - aby przywrócić wzrost, wszystkie potrzebowałyby słabszego pieniądza i korzystniejszego bilansu handlowego, ale z tego mechanizmu nie mogą przecież skorzystać wszyscy na raz: poprawianie bilansu handlowego poprzez manipulowanie kursami walut jest grą o sumie zerowej. Szykują się więc wojny walutowe. Pierwsze bitwy stoczą Japonia i Szwajcaria, które chcą osłabić swój pieniądz. W ich ślady pójdą wkrótce inni.

Tymczasem w strefie euro nad Włochami i Hiszpanią wisi groźba utraty dostępu do rynków finansowych, rośnie też presja finansowa na Francję. Ale Włochy i Hiszpania są za duże, by upaść, i za duże, by dało się je uratować. Na razie Europejski Bank Centralny będzie skupował część ich obligacji, póki nie zacznie funkcjonować nowy instrument strefy euro - Europejski Fundusz Stabilizacji Finansowej (EFSF). Ale 440 mld euro, jakimi dysponuje EFSF, może wyczerpać się najpóźniej na początku 2012 r. Jeśli Fundusz nie zostanie potrojony - czemu sprzeciwią się Niemcy - jedynym wyjściem będzie kontrolowana, ale przymusowa restrukturyzacja włoskiego i hiszpańskiego długu na wzór grecki. 

Następnym krokiem będzie przymusowa restrukturyzacja niezabezpieczonych długów niewypłacalnych banków. Choć proces wychodzenia z zadłużenia dopiero się zaczął, konieczna będzie redukcja długów, jeśli poszczególne kraje nie będą w stanie spłacić długów dzięki wzrostowi gospodarczemu, oszczędnościom lub inflacji.

Karol Marks miał więc nieco racji, dowodząc, że globalizacja, dzika spekulacja i to, że kapitał zgarnia gros dochodów z pracy i gwałtownie się bogaci, mogą doprowadzić do samozniszczenia kapitalizmu (choć Marks pomylił się, sądząc, że lepszy okaże się socjalizm). Firmy tną zatrudnienie z uwagi na niedostateczny popyt. Ale to redukuje dochody z pracy, zwiększa nierówności i jeszcze bardziej zmniejsza popyt.

Niedawne demonstracje - od Bliskiego Wschodu i Izraela po Wielką Brytanię, jak też gniew ludu narastający w Chinach, a wkrótce i w innych rozwiniętych oraz rozwijających się krajach - są skutkiem tych samych problemów i napięć: nierówności, nędzy, bezrobocia i braku perspektyw. Nawet klasy średnie na całym świecie odczuwają boleśnie spadek dochodów i ograniczenie szans.

Aby rynkowe gospodarki zaczęły funkcjonować tak, jak mogą i powinny, trzeba przywrócić równowagę między rynkami a sferą publiczną. Oznacza to odejście zarówno od anglosaskiego modelu leseferyzmu i reaganomiki, jak i kontynentalnego modelu państwa opiekuńczego opartego na deficycie. Oba się załamały.

Równowaga wymaga dziś tworzenia miejsc pracy m.in. przez dodatkowe bodźce fiskalne nastawione na wydajne inwestycje infrastrukturalne. Wymaga też bardziej progresywnych podatków, wsparcia banków centralnych, by lepiej mogły zapobiegać panice bankowej jako "pożyczkodawcy ostatniej instancji", redukcji zadłużenia niewypłacalnych gospodarstw domowych i dotkniętych kryzysem jednostek gospodarczych, ściślejszego nadzoru i regulacji rozchwianego systemu finansowego, wreszcie rozbicia banków zbyt wielkich, by upaść, i oligopoli.

Z czasem wysoko rozwinięte gospodarki będą musiały inwestować w kapitał ludzki, kwalifikacje i bezpieczeństwo socjalne, by zwiększyć wydajność, a pracownikom umożliwić współzawodnictwo w zglobalizowanej rzeczywistości. Alternatywą jest - jak w latach 30. - permanentna stagnacja, depresja, wojny walutowe i handlowe, ograniczenia przepływu kapitału, kryzysy finansowe, bankructwa państw i powszechna społeczno-polityczna destabilizacja.
                                                                                                           Nouriel Roubini


Więcej... http://wyborcza.pl/1,97559,10142110,Czyzby_Marks_mial_racje_.html#ixzz1VkM0TDFj

1 komentarz:

Janusz pisze...

Czy można w nieskończoność wydawać więcej niż się zarabia kocie?
Czy jeśli ktoś popada w długi to jest wina wolnego rynku czy wina jego niegospodarności lub nieodpowiedzialności?
Ów Roubini, choć sugeruje jakąś nową drogę, proponuje ręczne sterowanie gospodarką. Skoordynowane działania. Ale tu trzeba sobie zdać pytanie: czy ktoś ma taką wiedzę, żeby planować co powinni ludzie produkować? Po drugie czy nawet jeśli miałby taką wiedzę, to czy nie pojawiłyby się naciski na niego.