Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 5 listopada 2012

Jak wielkie pieniądze zdominowały politykę

 nie tylko dotyczy Ameryki
Jacob Hacker – dyrektor Institution for Social and Policy Studies i profesor politologii na Yale University. Współautor książki Winner-Take-All Politics: How Washington Made the Richer Richer – and Turned Its Back on the Middle Class (2010).
"Partia Demokratyczna w co najmniej dwóch ostatnich dekadach znalazła się pod presją tych samych sił co republikanie, a zatem lobby wielkiego biznesu, w tym zwłaszcza rynków finansowych. I choć nie udało się przesunąć demokratów tak bardzo na prawo jak republikanów, to jednak podzielono ich tak, że nie udaje się im stworzyć progresywnej większości. W naszym systemie politycznym, gdzie do przegłosowania ustawy w Senacie potrzeba sześćdziesięciu głosów, nawet utrata niewielkiej liczby głosujących de facto blokuje możliwość działania.

W latach 90. demokraci wprawdzie wygrali Biały Dom, ale zupełnie przegrali debatę. Między innymi dlatego, że za ich politykę gospodarczą odpowiadał taki człowiek jak Robert Rubin, postulujący między innymi zniesienie ograniczeń dla krótkoterminowych inwestycji na rynkach finansowych, a zarazem przeciwny stymulowaniu gospodarki i tworzeniu miejsc pracy przez budżet.

Spadkiem ery Reagana był gigantyczny, największy w czasach pokoju, deficyt budżetowy spowodowany przede wszystkim kombinacją wielkich wydatków na zbrojenia w latach 80. z gwałtowną obniżką podatków korporacyjnych i najwyższych stawek podatku dochodowego. W pewnym sensie ziściła się cyniczna przepowiednia Irvinga Kristola z lat 80., który pytał retorycznie: dlaczego my, republikanie, mamy troszczyć się o deficyt? Przecież możemy obniżyć podatki, nie obniżając wydatków, inaczej niż tradycyjni konserwatyści w rodzaju generała Eisenhowera; deficyt urośnie, to prawda, ale w końcu nastąpi „liberalne interregnum” i jakiś demokrata będzie musiał po nas posprzątać.
Upieczono w ten sposób dwie pieczenie na jednym ogniu – republikanie zyskiwali głosy wyborców dzięki obniżce podatków, a później demokraci stawali przed diabelską alternatywą: ciąć wydatki społeczne i zmniejszać redystrybucję – czy dowieść swej rzekomej „niekompetencji” w sprawach gospodarczych z powodu niezdławienia deficytu.
Demokraci starali się budować koalicję ludzi mniej zamożnych – głównie Afroamerykanów, samotnych matek, młodszych Amerykanów o niskich dochodach – z zamożnymi, bardzo dobrze wykształconymi, miejskimi przedstawicielami wolnych zawodów. Problem w tym, że utracili bardzo niegdyś ważną grupę białych robotników, z których wielu zasiliło republikanów.

Zabrakło analogicznej do chrześcijańskiej prawicy struktury, która połączyłaby dwie zasadnicze grupy wyborców. 

...... skoro nie są zorganizowane, skoro nie stoją za nimi silne instytucje – to nic dziwnego, że do kwestii nierówności, niepewności na rynku pracy czy zabezpieczenia społecznego przywiązuje się tylko rytualnie dużą wagę. Retoryka zdecydowanie przeważa nad realnymi działaniami.

.....na nominację Partii Republikańskiej w wyborach do Kongresu nie ma właściwie szans żaden kandydat, który nie podziela kursu „twardogłowych” republikanów w kwestiach budżetu, podatków czy redystrybucji.

W ramach gwarantowanej przez konstytucję wolności słowa do polityki mogą dziś napływać niemal nieograniczone środki.
masowy dopływ pieniędzy do amerykańskiej polityki, z drugiej zaś wzrost znaczenia lobby biznesowego. Wiele o naszej sytuacji mówi niedawny napływ gigantycznych kwot od najzamożniejszych, głównie korporacyjnych sponsorów, jaki nastąpił po tzw. orzeczeniu Citizens United, w którym Sąd Najwyższy uznał korporacje za podmioty obdarzone – pod pewnymi względami – takimi samymi prawami jak jednostki ludzkie."

Brak komentarzy: