U podwalin kryzysu leży jak dla mnie „niedopłacanie” pracownikom
i kominy płacowe,
bo to nie generuje wystarczającej masowej konsumpcji
(kominy nie idą już w odpowiednim stopniu w tworzenie popytu).
Trendy ekonomii ostatnich lat zamiatały stronę popytową pod dywan,
wymigując się prawem Saya.
To jednak nie wystarcza. Aby „dosztukować” popyt „skolonizowaliśmy”
przyszłość masowo zadłużając gospodarstwa domowe (i nie tylko),
co uwolniło kreatywność finansistów i
spowodowało powstanie masy pieniądza nie mającego żadnego pokrycia
w realnej gospodarce. No i mamy co mamy.
Trudno w świecie, gdzie „greed is good” apelować do moralności zachłannych managerów, czy finansistów. Rozproszony akcjonariat domaga się zysków teraz i zaraz, a ci co dzielą tort i sami wybierają kawałki, będą szli w zaparte do samego końca. A jak zmądrzeją i nie będą szli, to kolejka następnych „na podmiankę” już czeka. To nie czasy, gdzy właścicielami przedsiębiorstw były rodziny, które mieszkały obok zakładów pracy. Łańcuszek pośredników agentów, banków i funduszy inwestycyjnych skutecznie oddziela mentalnie włascieli od myślenia w tych kategoriach. Ostatni kryzys był za mały, żeby tym wstrząsnąć, przecież zawsze można wziąć to co już moje i uciec od problemów na Seszele. Trzeba poczekać na większy kryzys, aż pokrywka czajnika wszystkim rozwali d…, tylko, że tego nikt nie chce.
Nie widzę innej opcji niż przywrócenie państwom ( lub związkom państw jak EU) silniejszej roli kontrolnej i podwyższenie podatków. Po prostu rozsądek tu nie zadziała. Straszaka ZSRR już nie ma, tak samo jak trauma Wielkiego Kryzysu i II Wojny Światowej, która pozwalała na podtrzymywanie solidaryzmu społecznego w świecie zachodu też się wyczerpała wraz ze śmiercią tamtych pokoleń.
Oczywiście podniosły się głosy, że jak tylko podwyższymy bogatszym podatki, to będziemy za chwilę mieli kartki i ZOMO na ulicach. To tania demagogia. Po pierwsze wysokie progresywne podatki były powszechne jeszcze 30-40 lat temu. Między innymi w USA i jakoś kapitalizm się od tego nie zawalił. To nie jakieś wprowadzanie nowości, tylko powrót do zdrowych korzeni. Poza tym brak jest badań na poparcie tezy, że niskie opodatkowanie jednoznacznie wpływa pozytywnie na rozwój gospodarczy, a jeśli ktoś przywołuje przykłady rajów podatkowych, czy Irlandii sprzed lat, to raczej nie rozumie makroekonomii. Z kolei argumentowanie, że progresja podatkowa to karanie lepiej pracujących to kolejna demagogia. Po pierwsze w ramach progresji każdy wzrost wynagrodzenia przed opodatkowaniem powoduje wzrost po opodatkowaniu. Nigdy nie ma tak, że jak przekroczę próg o dolara, to będę miał mniej niż bym nie przekroczył. Po prostu wzrost jest wolniejszy. A przy naprawdę dużych wynagrodzeniach nie liczy się już tak wzrost siły nabywczej, co swoiste zawody próżności (ja mam więcej niż tamten). Także nawet przy wysokich podatkach znajdą się powody, żeby pracować lepiej i żeby lepsi ludzie trafiali na ważniejsze stanowiska i do większych firm.
Trudno to zrobić kiedy rządy są zakładnikami rynków. Być może trzeba tu niejako „Putinowskich” metod i złapania tej bandy za brody z brzytwą. Nieeleganckie to, ale zawsze lepsze niż wzrost społecznego ciśnienia do momentu kiedy będziemy mieli kryzys, populistów, faszystów rewolucje i wojnę.
zachłannych managerów, czy finansistów.
Rozproszony akcjonariat domaga się zysków teraz i zaraz,
a ci co dzielą tort i sami wybierają kawałki,
będą szli w zaparte do samego końca.
A jak zmądrzeją i nie będą szli,
to kolejka następnych „na podmiankę” już czeka.
To nie czasy, gdzy właścicielami przedsiębiorstw były rodziny,
które mieszkały obok zakładów pracy.
Łańcuszek pośredników agentów, banków i funduszy inwestycyjnych
skutecznie oddziela mentalnie włascieli od myślenia w tych kategoriach.
Ostatni kryzys był za mały, żeby tym wstrząsnąć,
przecież zawsze można wziąć to co już moje
i uciec od problemów na Seszele.
Trzeba poczekać na większy kryzys,
aż pokrywka czajnika wszystkim rozwali d…,
tylko, że tego nikt nie chce.
( lub związkom państw jak EU) silniejszej roli kontrolnej
i podwyższenie podatków.
Po prostu rozsądek tu nie zadziała.
Straszaka ZSRR już nie ma, tak samo jak trauma Wielkiego Kryzysu
i II Wojny Światowej, która pozwalała
na podtrzymywanie solidaryzmu społecznego w świecie zachodu
też się wyczerpała wraz ze śmiercią tamtych pokoleń.
że jak tylko podwyższymy bogatszym podatki,
to będziemy za chwilę mieli kartki i ZOMO na ulicach.
To tania demagogia.
Po pierwsze wysokie progresywne podatki były powszechne
jeszcze 30-40 lat temu.
Między innymi w USA i jakoś kapitalizm się od tego nie zawalił.
To nie jakieś wprowadzanie nowości,
tylko powrót do zdrowych korzeni.
Poza tym brak jest badań na poparcie tezy,
że niskie opodatkowanie
jednoznacznie wpływa pozytywnie na rozwój gospodarczy,
a jeśli ktoś przywołuje przykłady rajów podatkowych,
czy Irlandii sprzed lat, to raczej nie rozumie makroekonomii.
Z kolei argumentowanie, że progresja podatkowa to karanie
lepiej pracujących to kolejna demagogia.
Po pierwsze w ramach progresji każdy wzrost wynagrodzenia
przed opodatkowaniem powoduje wzrost po opodatkowaniu.
Nigdy nie ma tak, że jak przekroczę próg o dolara,
to będę miał mniej niż bym nie przekroczył.
Po prostu wzrost jest wolniejszy.
A przy naprawdę dużych wynagrodzeniach
nie liczy się już tak wzrost siły nabywczej,
co swoiste zawody próżności (ja mam więcej niż tamten).
Także nawet przy wysokich podatkach znajdą się powody,
żeby pracować lepiej i żeby lepsi ludzie trafiali na
ważniejsze stanowiska i do większych firm.
Być może trzeba tu niejako „Putinowskich” metod
i złapania tej bandy za brody z brzytwą.
Nieeleganckie to, ale zawsze lepsze niż
wzrost społecznego ciśnienia
do momentu kiedy będziemy mieli kryzys,
populistów, faszystów rewolucje i wojnę.