Szukaj na tym blogu

sobota, 28 maja 2016

banki można znacjonalizować, tzn. przejściowo przejąć

 – nie tyle pozwolić im upaść, co przejąć nad nimi kontrolę na jakiś czas. Nie uleganie temu szantażowi po 2008 roku oznaczałoby może większy postęp niż najsilniejsze regulacje wobec rynków finansowych. Dlaczego tak łatwo uznaliśmy, że milion bezrobotnych więcej to nie jest wielka katastrofa, a upadłość banku już jest? Zarazem nie należy oczekiwać, że banki będą stymulować popyt – to rządy muszą wziąć w tej materii odpowiedzialność, tzn. za redukcję bezrobocia poprzez wydatki.

 To czego nam potrzeba dziś, to raczej schemat sensownych wydatków publicznych, które automatycznie stymulują zatrudnienie i popyt, a obszary narzucają się same – ekologia i środowisko, system oświaty, ochrona zdrowia, usługi opiekuńcze… Na kryzys trzeba oddziaływać bezpośrednio od strony zatrudnienia.

W krajach Zachodu można dziś wydawać mniej na autostrady, a więcej na publiczny transport w miastach i regionach, można budować mieszkania komunalne zamiast dopłacać bankom do kredytu hipotecznego, można więcej wydawać na usługi opiekuńcze dla ubogich w domach zamiast wysyłać ich do szpitali…

Nie ma dziś ekspansji popytu bez dodatkowego importu, a więc i w efekcie długu – i w jakimś nowym Maastricht trzeba to uwzględnić. Wydatek publiczny, który w jakiejś części wesprze cudzą produkcję generuje problem bilansu płatniczego, o ile oczywiście zarazem nie zwiększy się eksport…

Rynku zamknąć ani chronić starymi metodami nie można. Co zatem pozostaje?

Właśnie z tego względu to usługi są takie ważne, bo zazwyczaj nie wymagają importu, nie licząc pieniędzy wysłanych do rodzin przez imigrantów, którzy ewentualnie przybędą, by je wykonywać. Tak czy inaczej, z punktu widzenia bilansu płatniczego najbardziej opłaca się budować bardziej „współczujące” państwo, w którym wydatki publiczne służą w pierwszej kolejności finansowaniu usług opiekuńczych.