[-][Z wyjątkiem Krakowa]
w Polsce prawie nie ma małych miasteczek, które by nie były upadłymi, depresyjnymi rzeczywistościami,
-i Kaja Puto
"pewnie, zgadzam się, cekańska prowincjonalność Krakowa ma ogromny urok. Jeśli wyjedziesz z Krakowa, choćby na dekadę, i wrócisz - możesz być pewien, że twoja ulubiona kawiarnia wciąż jest w tym samym miejscu, a w obrusie wypalona jest dziura po papierosie, którą tam kiedyś zrobiłeś, to właściwie całkiem wygodne. Wolny rytm życia ulicy jest bardzo kojący, no i wszędzie można dostać dobrą kawę. Ale to wszystko Kraków ma od dawna, a dokładniej od dziadzia Franciszka Józefa, a każda dusza od spoczywania na laurach zwyczajnie się psuje.
Z.S.: Bratysławę uwielbiam,
Zagrzeb jest miły, Budapeszt niezbyt.
Kraków jednak różni się od innych habsburskich miast.
W Krakowie mało czuć jednak ten syndrom „habsburskiego blokowiska”, czyli kamienicznych dzielnic, w których ledwo widać niebo, gdzie ulice są monotonne jak cholera i łażenie po nich męczy. Budapeszt taki jest.
Kraków jest bardziej zróżnicowany, ma fajny modernizm przedwojenny
na wczesnej Krowodrzy, niedaleko parku Krakowskiego. No i ma to, co najbardziej lubię w habsburskich miastach chyba
- te stare dzielnice willowe, fajnie położone: osiedle profesorskie jest okej, ale
aleję Waszyngtona naprawdę uwielbiam.
I rzeka płynie, i zabudowania na wzgórzu, na Salwatorze, do tej rzeki schodzą. Ale i mnóstwo miejsca nad tą rzeką jest. No i Błonia.
K.P. Kraków pozwala tracić czas. A nawet do tego zachęca.
Cały tekst: http://krakow.wyborcza.pl/krakow/1,42699,19956733,pisarze-kloca-sie-o-krakow-zezarla-go-pycha-i-zarosly-nenufary.html#ixzz46XUAyqN6
w Polsce prawie nie ma małych miasteczek, które by nie były upadłymi, depresyjnymi rzeczywistościami,
-i Kaja Puto
"pewnie, zgadzam się, cekańska prowincjonalność Krakowa ma ogromny urok. Jeśli wyjedziesz z Krakowa, choćby na dekadę, i wrócisz - możesz być pewien, że twoja ulubiona kawiarnia wciąż jest w tym samym miejscu, a w obrusie wypalona jest dziura po papierosie, którą tam kiedyś zrobiłeś, to właściwie całkiem wygodne. Wolny rytm życia ulicy jest bardzo kojący, no i wszędzie można dostać dobrą kawę. Ale to wszystko Kraków ma od dawna, a dokładniej od dziadzia Franciszka Józefa, a każda dusza od spoczywania na laurach zwyczajnie się psuje.
Z.S.: Bratysławę uwielbiam,
Zagrzeb jest miły, Budapeszt niezbyt.
Kraków jednak różni się od innych habsburskich miast.
W Krakowie mało czuć jednak ten syndrom „habsburskiego blokowiska”, czyli kamienicznych dzielnic, w których ledwo widać niebo, gdzie ulice są monotonne jak cholera i łażenie po nich męczy. Budapeszt taki jest.
Kraków jest bardziej zróżnicowany, ma fajny modernizm przedwojenny
na wczesnej Krowodrzy, niedaleko parku Krakowskiego. No i ma to, co najbardziej lubię w habsburskich miastach chyba
- te stare dzielnice willowe, fajnie położone: osiedle profesorskie jest okej, ale
aleję Waszyngtona naprawdę uwielbiam.
I rzeka płynie, i zabudowania na wzgórzu, na Salwatorze, do tej rzeki schodzą. Ale i mnóstwo miejsca nad tą rzeką jest. No i Błonia.
K.P. Kraków pozwala tracić czas. A nawet do tego zachęca.
Cały tekst: http://krakow.wyborcza.pl/krakow/1,42699,19956733,pisarze-kloca-sie-o-krakow-zezarla-go-pycha-i-zarosly-nenufary.html#ixzz46XUAyqN6