Szukaj na tym blogu

niedziela, 13 marca 2016

Piotr Pustelnik. Himalaiści. Człowiek to szczyt.

 Mam ambiwalentny stosunek do wypraw zimowych. To dla mnie litera "Z" w alfabecie alpinistycznym, bo wymaga umiejętności czekania, sztuki cierpliwości i cierpienia. Trzeba mieć też kolosalnie dużo szczęścia do okien pogodowych.

Trzy razy uczestniczyłem w różnych akcjach ratunkowych. Nie czekam na nie, ale jeśli już coś się dzieje, nie wolno się odwrócić. Chowam wtedy wszelkie ambicje, a największym szczytem jest ludzkie życie. Podczas wypadku w górach, spontanicznie tworzy się solidarność i ludzie pomagają po prostu, a nie dlatego, że istnieje 10 przykazań. Nie zapomnę, jak w 2005 roku pod przełęczą na grani Broad Peak wypadkowi uległ Artur Hajzer. Uczestniczyłem w akcji sprowadzania go na dół, więc nie wiedziałem, że gdy informacja dotarła do bazy, kilkanaście osób było gotowych do pomocy, część ruszyła w górę, by nas odciążyć. Nie wiem skąd, pojawiły się sanie norweskie, które ułatwiły transport. Na tym polega wielkość alpinizmu. Byłem wzruszony.

Ile razy pan był na krawędzi życia?

Pamiętam kilka takich groźnych sytuacji. Zawsze były konsekwencją moich błędów, wynikających z głupoty. Wiem, że nie popełniłbym ich, gdybym był w normalnym stanie, a nie w warunkach ekstremalnych.
Człowiek ma zwierzęcy instynkt przetrwania - jeśli tylko ma możliwości, to walczy. Ja walczyłem kilka godzin, zaklinowany między dwoma ściankami. Byłem już w stanie śpiączki z wychłodzenia, miałem liczne odmrożenia. Jeszcze godzina i nie przeżyłbym.