Szukaj na tym blogu

niedziela, 30 listopada 2014

oczekując po ludziach najgorszego, wydobędziemy z nich po prostu to, co najgorsze.

Wolny rynek nie istnieje. Każdy rynek rządzi się jakimiś zasadami i funkcjonuje w pewnych ramach, które ograniczają wolność wyboru. Rynek wydaje nam się wolny tylko dlatego, że tak bezwarunkowo akceptujemy restrykcje, którym on podlega, że nawet ich nie zauważamy. Nie można obiektywnie zdefiniować tego, jak bardzo jakiś rynek jest „wolny” – to określenie mające charakter polityczny. Zwyczajowe twierdzenie powtarzane przez wolnorynkowych ekonomistów o tym, że próbują oni bronić rynku przed politycznie motywowaną ingerencją rządu, jest fałszywe. Rząd jest zawsze w grze, a wspomniani wolnorynkowcy posiadają polityczne motywacje, tak samo jak wszyscy inni. Obalenie mitu, że istnieje coś takiego jak obiektywnie zdefiniowany „wolny rynek”, jest pierwszym krokiem w kierunku zrozumienia kapitalizmu.
Musimy zaprojektować system gospodarczy, który – uwzględniając to, że ludzie często bywają samolubni – będzie w pełni czerpał z innych ludzkich motywacji, uwalniając w nich to, co najlepsze. Bardzo możliwe, że oczekując po ludziach najgorszego, wydobędziemy z nich po prostu to, co najgorsze.
Gdy w 1819 roku w Wielkiej Brytanii przyjęto pierwszą ustawę regulującą pracę dzieci w fabrykach, która zakazywała zatrudniania dzieci młodszych niż dziewięć lat, a pracę starszych ograniczała zaledwie do 12 godzin dziennie, krytykowano, że to niedopuszczalna ingerencja państwa w wolny rynek. Zatrudnianie dzieci w fabrykach uważano wtedy za coś naturalnego. Zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej Daniel Defoe [autor słynnej książki o Robinsonie Crusoe] pisał, że już czteroletnie dziecko powinno zarabiać na swoje utrzymanie. Do dzisiaj za coś naturalnego uważane jest to w Pakistanie czy Ekwadorze.
 Za dwadzieścia lat pojawią się nowe ograniczenia, przeciwko którym zwolennicy wolnego rynku też początkowo będą protestować, a potem też je przestaną zauważać. Tak jak przestali zauważać zakaz sprzedaży tych trujących samochodów. Jeszcze 20 lat temu to też uważano za niedopuszczalną ingerencję w wolny rynek, teraz najwięksi liberałowie to akceptują.
Zapominamy o tym, jak wielki przewrót spowodowała mechanizacja gospodarstwa domowego na początku XX wieku.
Przedtem 15-20 procent wszystkich miejsc pracy w Europie zajmowała służba domowa, bo nie było pralek, lodówek, wody bieżącej, ogrzewania. Mieszczańska rodzina potrzebowała kogoś, kto przyniesie wodę i upierze bieliznę. Te miejsca pracy najczęściej zajmowały kobiety. Mechanizacja gospodarstwa domowego sprawiła, że weszły na rynek pracy, co dało im większą swobodę na przykład w decydowaniu o swych prawach reprodukcyjnych.
To uruchomiło cały łańcuch wydarzeń
Są takie pomysły, żeby zmieniać świat na lepsze przez rozdawanie ludziom w krajach rozwijających się komputerów z internetem. Moim zdaniem więcej dobrego osiągnie się przez uwalnianie kobiet od pracy w domu, na przykład przez zapewnianie dostępu do bieżącej wody.
Na początku lat 60. Korea Południowa była gospodarczo głęboko zacofana. W 1961 roku nasz dochód narodowy na głowę mieszkańca był mniejszy niż połowa ówczesnego dochodu Ghany!
Gdy chcę uświadomić studentom, jak odległe jest prawdziwe życie od ekonomicznych modeli, opisuję im pewien kraj – prosząc o odgadnięcie nazwy. W tym kraju cała ziemia należy do rządu. 85 proc. mieszkań należy do rządowej agencji mieszkaniowej, w której czynsz jest centralnie ustalany przez państwo, jedna czwarta PKB generowana jest przez państwowe przedsiębiorstwa, niektóre sławne na cały świat.
Jeśli nie ma w grupie studenta z Azji, zwykle nikt nie potrafi odgadnąć, że chodzi o Singapur. A Singapur to dobry przykład kraju, którego nie da się wymyślić teoretycznie. Nieważne, jaką teorię ekonomiczną wyznajesz – hayekowską, neoklasyczną, keynesowską, marksowską – powie ona, że Singapur nie ma prawa istnieć, bo wolnego rynku nie da się pogodzić z tak dużym udziałem państwa w gospodarce
Kiedy poznajemy konkretne przypadki konkretnych państw, takich jak Singapur, uświadamiamy sobie, jak bardzo są ograniczone wszystkie teorie ekonomiczne, włącznie z dominującym obecnie modelem neoklasycznym.
Ekonomiści ze szkoły wolnorynkowej często nie zaprzątają sobie głowy faktami, bo te dla nich liczą się mniej od elegancji teoretycznego modelu. Dlatego, gdy rozmawiasz z nimi o konkretach, potrafią powiedzieć coś nieprawdziwego – na przykład, że Ameryka Łacińska rozwijała się przez ostatnie 30 lat szybciej niż przedtem – bo nigdy nie sprawdzili tych danych. Powiedzą ci, że potęgę amerykańskiej gospodarki zbudowano na zasadzie wolnego handlu – bo nigdy nie czytali historii USA.
Opodatkowanie najbogatszych nigdy nie przechodzi bez walki. Podatek dochodowy wprowadzono w Wielkiej Brytanii podczas wojen napoleońskich. Wynosił ledwie kilka procent, ale wprowadzono go przy wielkim oporze, który przełamał tylko strach przed Napoleonem. Podobnie było w „złotej erze” – wtedy powszechny był strach przed ZSRR. Ten strach powodował, że najbogatsi godzili się z myślą, że warto się podzielić dużym kawałkiem tortu, by nie stracić wszystkiego.
Ja w swojej książce podkreślam: z kapitalizmem jest jak z demokracją według Churchilla – ma wiele wad, ale nic lepszego nie wymyślono. Ponadto wszystko zależy od definicji kapitalizmu. Wielu Amerykanów uważa, że w Europie panuje socjalizm, ale z kolei wielu Amerykanów z XIX wieku uznałoby dzisiejszą Amerykę za kraj socjalistyczny. Nie będę się kłócił o etykietki. Jeśli ktoś się upiera, że w Szwecji jest socjalizm, niech mu będzie. Ja kapitalizm definiuję jako system opierający się głównie na prywatnej własności tego, co marksiści nazwali środkami produkcji, i dążeniu do zysku jako głównym motorze działalności gospodarczej. Do tej definicji pasują wszystkie państwa należące do OECD. Wszystkie są kapitalistyczne, ale każde na swój sposób. Szwedzki kapitalizm jest inny niż amerykański, niemiecki jest inny niż japoński. Nie ma jednej recepty na sukces sprawdzającej się w każdym kraju.
.....powinniśmy po prostu zakazywać stosowania skomplikowanych instrumentów finansowych do czasu, aż nie zostanie jednoznacznie wykazane, że mogą one być korzystne dla społeczeństwa w długim okresie. Niektórzy uważają ten pomysł za oburzający. Bynajmniej taki nie jest. W stosunku do innych produktów robimy tak cały czas – weźmy choćby standardy bezpieczeństwa żywności, lekarstw, samochodów i samolotów. Skutkiem wdrożenia tego byłaby procedura zatwierdzania, w której każdy nowy instrument finansowy, spreparowany przez „mózgi” z firm finansowych, byłby poddawany ocenie pod względem ryzyka i korzyści dla systemu w długim okresie, a nie tylko pod względem perspektywy krótkoterminowych zysków dla firm.

Brak komentarzy: