Szukaj na tym blogu

wtorek, 3 czerwca 2014

Wydarzenia w ocenie Andrzeja Romanowskiego

Moje wnioski prywatne po pogrzebie gen. Jaruzelskiego

Andrzej Romanowski - profesor na Wydziale Polonistyki UJ i w Instytucie Historii PAN, publicysta

03.06.2014 , aktualizacja: 02.06.2014 23:21
A A A Drukuj
30 maja, Warszawa. Cmentarz Wojskowy na Powązkach. Pogrzeb gen. Wojciecha Jaruzelskiego
30 maja, Warszawa. Cmentarz Wojskowy na Powązkach. Pogrzeb gen. Wojciecha Jaruzelskiego (Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta)
Ekscesy na pogrzebie Wojciecha Jaruzelskiego ukazały, że w dzisiejszej Polsce nie obowiązują już żadne normy. Ale te ekscesy to tylko wierzchołek góry lodowej
Burdy na pogrzebie generała wyrastają z atmosfery zrozumienia dla protestujących i niezrozumienia najnowszej historii Polski. Nasze umysły tkwią w niewoli schematów.

Się mówi 

Jaruzelski - autor stanu wojennego. Ale już się nie mówi: Jaruzelski - ten, który zgodził się na powrót "Solidarności". Bo przecież do relegalizacji "Solidarności" Jaruzelski parł w styczniu 1989 r. z taką determinacją, że zagroził dymisją ze wszystkich stanowisk, gdyby PZPR się na to nie zgodziła.

I się mówi: Jaruzelski spowodował ofiary śmiertelne. Ale sto ofiar dekady lat 80. to chyba mniej niż 379 ofiar trzech dni zamachu majowego Józefa Piłsudskiego? By nie rzec już o późniejszych ofiarach stworzonego przez Piłsudskiego systemu.

Się też mówi: w roku 1981 Jaruzelski nie musiał (wprowadzić stanu wojennego), a w roku 1989 musiał (zgodzić się na porażkę systemu). Ale czy widmo stref okupacyjnych, jakie w roku 1981 miały powstać po wkroczeniu do Polski wojsk sowieckich, NRD-owskich i czechosłowackich, nie jest w stanie usprawiedliwić jego decyzji? A czy Okrągły Stół (luty 1989), wybory (czerwiec 1989), powołanie na premiera Tadeusza Mazowieckiego (sierpień 1989) - nie są aby wcześniejsze niż zburzenie muru berlińskiego (listopad 1989) i Jesień Ludów, zamknięta rozstrzelaniem Ceauçescu (grudzień 1989)? Czy - słowem - gen. Wojciech Jaruzelski nie był katalizatorem zmian w całej Europie Środkowej?

Się mówi wreszcie (sam tak mówię): premier Mazowiecki dokonał w Polsce rewolucji antykomunistycznej. Ale Mazowiecki niczego by nie dokonał, gdyby na premiera nie powołał go Jaruzelski, gdyby tenże Jaruzelski z nim potem lojalnie nie współpracował, gdyby nie stanowił dla niego osłony wewnątrz i na zewnątrz. Obaj oni są budowniczymi niepodległości. Oczywiście wszystko to może być przedmiotem dyskusji. Lecz czy przynajmniej z okazji pogrzebu nie warto było zastosować starej zasady in dubio pro reo (w przypadku wątpliwości orzekać na korzyść)? Tym bardziej że chodziło o pogrzeb prezydenta?

Był prezydentem

Bo ten przynajmniej fakt nie podlega dyskusji: Jaruzelski naprawdę był prezydentem. Miał niedemokratyczny mandat? Ależ wybrało go Zgromadzenie Narodowe - dokładnie tak, jak wybierano prezydentów przed wojną. Więc to parlament miał niedemokratyczny mandat? Ależ mandatem demokratycznym nie dysponowało Zgromadzenie Narodowe wybierające w 1933 r. prezydenta Ignacego Mościckiego. A jaki to mandat miał następca Mościckiego Władysław Raczkiewicz? Jaki mandat miał ostatni prezydent na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski?

Akurat w roku 1989 byłem jednym z tych, którzy nie zgadzali się z tak szybką zmianą nazwy z PRL na RP. Akurat wtedy uważałem, że żyjemy w okresie przejściowym, a póki prezydentem pozostaje Jaruzelski, zmiana nazwy państwa niepotrzebnie go nobilituje. Ale skoro takiej zmiany chciała wtedy prawica, niech teraz je tę żabę. Jeśli nie okazuje szacunku dla państwa, niech przynajmniej okaże szacunek dla siebie.

Wiem, że nie istnieje ceremoniał pochówku byłych prezydentów. Ale wiem też, gdzie dotąd byli chowani. Takim miejscem jest warszawska archikatedra św. Jana - miejsce wiecznego spoczynku Gabriela Narutowicza i Ignacego Mościckiego. Takim miejscem stała się warszawska Świątynia Opatrzności Bożej - miejsce wiecznego spoczynku Ryszarda Kaczorowskiego. Do roku 2010 nie był takim miejscem Wawel, ale stał się nim, odkąd decyzją arcybiskupa Krakowa Stanisława Dziwisza pochowano tam prezydenta Lecha Kaczyńskiego, w dodatku razem z małżonką.

W przypadku pogrzebu prezydenta Jaruzelskiego spór nie mógł więc dotyczyć ani żałoby narodowej (powinna być ogłoszona automatycznie), ani państwowego charakteru pogrzebu (powinien być przyjęty z zasady), zaś cmentarz Powązkowski mógł być rozpatrywany tylko wtedy, gdyby zaplanowano tam kwaterę prezydentów: grób Wojciecha Jaruzelskiego obok grobu Stanisława Wojciechowskiego. Jeżeli jednak o tym nie pomyślano, spór powinien dotyczyć tylko tej kwestii: pogrzeb w archikatedrze św. Jana, w Świątyni Opatrzności Bożej czy na Wawelu?

Zdegradować!

Tymczasem spektakl, jaki zafundowały nam władze, był tyleż zniechęcający, co demoralizujący. Najpierw Kancelaria Prezydenta odcięła się od pomysłu żałoby narodowej. Oznajmiono, że pogłębiłyby się wtedy podziały w społeczeństwie. Dziś, po pogrzebie, wolno już jednak zapytać: czy te podziały mniej się pogłębiły? O ile mniej? Bo gdyby ogłoszono żałobę - to co? Przyszłoby więcej protestujących? O ile więcej? Przybyłoby decybeli wrzasków? O ile by przybyło?

Potem pojawił się niewielki nekrolog prezydenta Bronisława Komorowskiego: "generał Wojciech Jaruzelski, decyzją Parlamentu Prezydent Polski w latach 1989-1990". Co właściwie chciano wyrazić taką dziwaczną formułą? Czy odtąd tak mamy pisać o wszystkich prezydentach przedwojennych? I czy nieuzasadnione będzie podejrzenie małostkowości ze strony głowy państwa - wybranej wszak w wyborach powszechnych?

Na koniec władze przychyliły się do prośby kombatantów i zgodziły się pochować Jaruzelskiego na Powązkach, w kwaterze I Armii Ludowego Wojska Polskiego. Więc nawet nie w Alei Zasłużonych, czyli dokonano jego faktycznej degradacji. PiS-owi nie udało się zdegradować go jako żołnierza, więc Platformie udało się go zdegradować jako prezydenta? A przecież wrzaskom to i tak nie zapobiegło, wzbudziło natomiast i liczne protesty w mediach, i aprobatę Rafała Ziemkiewicza. Pogratulować jednego, drugiego i trzeciego.

Pogrzeb państwowy - na to zgoda. Cóż to jednak za nowy obyczaj: udział tylko w mszy żałobnej? Cóż to za obyczaj, że najwyższy przedstawiciel świeckiego ponoć państwa uważa za wypełnienie swego obowiązku obecność tylko w kościele? Że tylko na takiej uroczystości wygłasza (choćby nawet dobre) przemówienie? Że więc de facto odmawia odprowadzenia zmarłego poprzednika na miejsce wiecznego spoczynku? Swoistym pendant było zaś oświadczenie następcy Jaruzelskiego, Lecha Wałęsy, który w ceremonii obiecał wziąć udział tylko wtedy, gdy będzie ona katolicka.

Staram się ważyć słowa, bo najwyższy urząd Rzeczypospolitej powinien być krytykowany tylko w okolicznościach nadzwyczajnych. A jest i tak wystarczająco krytykowany z przeciwnej strony. Jeżeli jednak premier Tusk pozwolił sobie na ostentacyjną nieobecność, to czy rzeczywiście mam chwalić prezydenta? Połowa Polaków uważa stan wojenny za uzasadniony. Czy Bronisław Komorowski jest także ich prezydentem?

Egzamin z chrześcijaństwa

Ale nie spisał się także Kościół. Najpierw słyszeliśmy dywagacje pewnego księdza, że ostatnie sakramenty przyjęte przez Jaruzelskiego mogą być nieważne, bowiem podlegał on (gdzie? kiedy? jak?) ekskomunice. Ksiądz został zręcznie wyciszony, choć można się dziwić, że Kościół tak żwawo sobie poczynający w sprawie księdza Lemańskiego nie zareagował w przypadku fundamentalnego niezrozumienia przez osobę duchowną zasad wiary.

Potem odezwał się - nawet dwukrotnie - arcybiskup Warszawy. Sens jego przesłania był taki: na czas pogrzebu zawieśmy rozrachunki, przyjdzie na nie czas potem. Ale taki minimalistyczny apel również nie przyniósł rezultatów - dokładnie tak, jak swego czasu nie przyniosła ich postawa tegoż arcybiskupa w sprawie krzyża przed Pałacem Prezydenckim.

Czy więc mam chwalić kardynała Kazimierza Nycza, że coś powiedział, podczas gdy inni hierarchowie milczeli? No ale po co były słowa o przyszłych rozrachunkach? I te, że rozumie on protestujących? A czy nie wypadało, by mszę żałobną za prezydenta Polski koncelebrował - nie w katedrze polowej, lecz w archikatedrze - właśnie on: arcybiskup Warszawy?

I czy nie byłoby lepiej, gdyby - zamiast apelować o zamilknięcie na czas pogrzebu - zacytować po prostu Chrystusa? Gdyby powiedzieć protestującym: "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni"? Gdyby przypomnieć słowa o źdźble i belce w oku? Gdyby odczytać fragment Ewangelii o większej radości w niebie z jednego pokutującego grzesznika? A gdyby jeszcze kardynał Nycz zechciał sobie i wiernym uświadomić, że koncesję na rzecz Kościoła uczyniło - w maju 1989 r., a więc przed "solidarnościowymi" wyborami - państwo Wojciecha Jaruzelskiego 

Na takim tle słowa biskupa polowego Wojska Polskiego księdza Józefa Guzdka w istocie zdumiewają. Biskup rzymskokatolicki w Polsce mówiący o "czasie próby dla wierzących", o "egzaminie z naszego człowieczeństwa i chrześcijaństwa"? Biskup odzywający się jak chrześcijanin? Konferencja Episkopatu powinna go natychmiast wykluczyć ze swego grona.

Czerwiec czy sierpień?

"Łaska późnego urodzenia" zwalnia nas od dylematów ojców. A przecież gdyby nawet życie Jaruzelskiego sprowadzić do wiernej służby PRL, to i tak pozostają trzy oczywistości. Pierwsza: że w latach 1944-45 Polska została wydana - i to z błogosławieństwem wolnego świata - na łaskę i niełaskę Stalina. Druga: że jedyną siłą, która mogła ocalić odrębność państwową Polski (choćby tylko odrębność wasalną), było ugrupowanie serwilistyczne wobec Sowietów: PPR, a później PZPR. I że tylko temu ugrupowaniu Stalin miał interes podarować ziemie poniemieckie na zachodzie. I trzecia: gdyby Polacy nie przejęli zarządzania Polską, ktoś musiałby to zrobić za nich. A gdyby cały naród stał się jednym wielkim "żołnierzem wyklętym", to cały naród by zginął.

Tych spraw nie jesteśmy już w stanie pojąć. Przeciwnie: pracujemy nad narodową amnezją w tym względzie - bo cóż innego robi IPN? Dlatego zachowaniem publiki na cmentarzu powinniśmy się, owszem, gorszyć, ale chyba nie za bardzo? Bo za to zachowanie ponosimy odpowiedzialność - także wtedy, gdy je piętnujemy. Minister Bartłomiej Sienkiewicz piętnuje równocześnie "histerię" krzykaczy i "histerię" Leszka Millera. Tymczasem - co tu porównywać? I w jakim kontekście? Za bezkrwawe, więc graniczące z cudem, doprowadzenie kraju do wolności i demokracji Jaruzelski powinien dostać awans na marszałka Polski i Order Orła Białego. Otrzymał niekończące się procesy, codzienne szczucie, zamiar degradacji do stopnia szeregowca, wycie pod domem każdego 13 grudnia, kamień w głowę jako patriotyczną zemstę Wtedy wszyscy milczeli. Albo popierali. Dziś robią wszystko, by znaczenie zmarłego zdezawuować, pomniejszyć, obniżyć. Nie potrafią wyjść poza horyzont własnej formacji nawet w obliczu śmierci. Ciekawe, że potrafił to gen. Jaruzelski, gdy oddawał władzę "Solidarności".

Dlatego, gdy przed paru dniami zadzwoniono do mnie z zapytaniem, czy wezmę udział w marszu z okazji 25. rocznicy wyborów 4 czerwca, odmówiłem z miejsca. Bo dzień 4 czerwca 1989 r. jak był, tak i pozostał dniem konfrontacji, symbolem "solidarnościowego" triumfu nad "czerwonym". A kiedy jak kiedy, lecz po piątkowym pogrzebie w spektaklu takim nie chcę uczestniczyć. I ostrzej niż dawniej widzę, że wbrew Joannie Szczepkowskiej dzień 4 czerwca 1989 r. wcale nie stanowił końca komunizmu, że końcem takim był 19 sierpnia 1989 r. Dzień narodowego pojednania. Moment, w którym prezydent Wojciech Jaruzelski powierzył misję tworzenia rządu Tadeuszowi Mazowieckiemu. 


Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75968,16082306,Moje_wnioski_prywatne_po_pogrzebie_gen__Jaruzelskiego.html#ixzz33Yjpq3Mx

Brak komentarzy: