Całe lata doświadczeń z demokracją przedstawicielską w neoliberalnym kapitalizmie pokazały, że nie jest możliwe skuteczne wpływanie na rządzące elity, jeśli rzecz dotyczy poprawy warunków socjalnych, praw i wydatków wpływaących bezpośrednio na jakość życia obywateli. Neoliberalizm zakłada cięcia socjalne, obniżanie podatku dochodowego, inwestowanie publicznych pieniędzy w dziedziny, które gwarantują wysoką efektywność i zwrot poniesionych nakładów. Czyli inwestuje się np. w infrastrukturę, która będzie służyła przedsiębiorstwom. W ten sposób ze środków budżetowych dotuje się bogatych i korporacje. Przed każdymi wyborami zasiadające w parlamencie partie polityczne zaciągają kredyty w bankach; w ten sposób są od nich zależne. Duże partie wydają przecież znacznie większe sumy niż te pochodzące z dotacji z budżetu państwa. Dodatkowo liberałowie stale atakują związki zawodowe, które mają coraz mniejszy wpływ na życie polityczne. Tak oto powstaje sytuacja, w której politycy głównego nurtu nie liczą się z potrzebami obywateli. Jeśli rządzą pieniądze, to do władzy nie ma szans dojść żadna faktycznie prospołeczna, oddolna inicjatywa, bo nikt nie będzie jej finansował. Politycy mogą więc spokojnie mnożyć obietnice wyborcze i nawet nie przymierzać się do ich spełnienia. Wszak każda następna formacja będzie finansowana przez kapitał, a co za tym idzie, będzie reprezentowała jego interesy. To dlatego coraz częściej zbuntowani obywatele mówią o jakiejś formie demokracji bezpośredniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz