Jak to zwykle na święta......., gdy człowiek pogubił rodzinę po świecie.
-Padło na Kanadę. Trzeba było, bo o syn ostro zabrał się za poprawianie wskaźników kanadyjskiej demografii.
-Na bramce, z uwagi na wrodzoną głuptę, przyznałem się do wwiezienia na teren Kanady
dwóch pomarańcz, jednego jabłka i jednego ogryzka. Jako niebezpieczny zostałem migiem skierowany na dokładne przeszukanie (Kanada chroni swoje rolnictwo).
Trafiłem na celnika który akurat rozpoczynał swoją zmianę. I zaczęło się.
Stanąłem nie tam gdzie trzeba, więc zostałem cofnięty, tylko po to aby za moment już na skutek polecenia,
stanąć ponownie. Celnik powoli i dokładnie zakładał gumowe rękawiczki.
Powstrzymał moją próbę wyładowania rzeczy z plecaka. Musiał osobiście, mogłem przecież coś ukryć w rękawie. -Procedura.
Oglądał dokładnie książki; próbował odczytać polskie tytuły, oglądał liczne prezenty, sztuka po
sztuce, majtki służące za przekładki szklanych antyramek, interesowały go lekarstwa.
Zapakowane świątecznie pudełko z drewnianymi klockami poniósł do odległego urządzenia prześwietlającego aby powolnym rytmicznym nieśpiesznym krokiem wrócić, podczas, gdy narastała we mnie wściekłość. Nie był jednak obojętny jak odpowiednicy w Polsce.
Widząc moją złość przyjął postawę gotową do odparcia ataku -ale nie był niegrzeczny.
Po prostu dawał mi szkołę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz