Nie ma tygodnia, w którym nie słyszelibyśmy o dużym kontrakcie na budowę elektrowni słonecznej: tylko w lutym poinformowano o rozpoczęciu tego typu projektów w Nigerii (1000 megawatów), Australii (2000 MW) oraz Indiach (10 000 MW).
Nie ulega wątpliwości, że z punktu widzenia walki ze zmianą klimatu tego rodzaju projekty są bardzo pozytywnym zjawiskiem. Ale ich główną siłą napędową wcale nie jest ochrona środowiska, tylko zyski: sprawniejsza dystrybucja energii elektrycznej oraz – tam, gdzie jest to konieczne – jej lepsze magazynowanie wydatnie obniżają koszty produkcji energii odnawialnej.
Instalacje słoneczne, w przeciwieństwie do ogromnych konwencjonalnych elektrowni, można wybudować w ciągu kilku miesięcy. Co więcej, są one nie tylko efektywne kosztowo, ale bardzo szybko reagują na rosnący popyt globalny. A ponieważ elektrownie słoneczne mogą funkcjonować niezależnie od skomplikowanej międzyregionalnej sieci przesyłowej, daje to krajom mniej rozwiniętym możliwość elektryfikacji swoich gospodarek bez konieczności budowania nowej infrastruktury wymagającej wysokich nakładów.
Elektrownie słoneczne mogą się zatem stać dla sektora energetycznego tym samym, czym dla telekomunikacji telefony komórkowe. Dzięki nim możliwe będzie szybkie dotarcie do dużych, dotychczas pozostających poza ich zasięgiem społeczności ze słabo zaludnionych regionów, bez potrzeby inwestowania w sztywne łącza i towarzyszącą im infrastrukturę. Od roku 2000 dostęp do łączności elektronicznej uzyskało 60 proc. mieszkańców Afryki. Nie ma powodu, dla którego energia słoneczna nie miałaby zapewnić takiego samego dostępu do elektryczności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz