Zawsze twierdziłem, że powinniśmy przyjąć euro wtedy, kiedy nasza gospodarka będzie bliska gospodarki przynajmniej Francji, jeżeli nie Niemiec. Gdyby różnica między naszymi potencjałami wynosiła 20-30 proc., a nie 300 proc. jak obecnie. Z punktu widzenia rynku pracy nadal należałoby tak twierdzić, ponieważ jeżeli jest szok zewnętrzny, to wtedy - mając własną walutę - możemy reagować osłabieniem złotego, tak jak zrobiliśmy w czasie kryzysu 2008 roku. W takiej sytuacji możliwe jest też gwałtowne obniżenie stóp procentowych i możemy się jakoś bronić. Jeżeli mamy euro i decyduje Europejski Bank Centralny, który niekoniecznie musi uwzględniać nasz interes, to wtedy możemy reagować tylko wzrostem bezrobocia - i to jest to zagrożenie"."Tyle, że jeżeli mielibyśmy wybór między dwiema złymi opcjami czyli: nie przyjmujemy euro, zostajemy krajem unijnej drugiej prędkości lub przyjmujemy euro i ryzykujemy, że w razie czego stopa bezrobocia wzrośnie o kilka punktów proc., to ja bym jednak wolał to drugie wyjście. Tym bardziej, że i tak chodziłoby o retoryczną deklarację, bo w perspektywie najbliższych pięciu lat nasz akces do eurozony i tak jest niemożliwy. Taka deklaracja pozwoliłaby nam jednak uniknąć zmarginalizowania, bylibyśmy poważnie traktowani i wciągani w dyskusję, mielibyśmy możliwość współdecydowania".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz