Skoro każdy rodzaj aktywności oznacza narażenie się, pójście z władzą na zwarcie – idziemy. Kto, jak nie my? Kiedyś powiedziałabym „nie można się bać”, ale to jest echo mojej naiwności sprzed paru lat, kiedy uważałam, żeby na demonstracji nie podeptać trawnika. Jest w tym też taki protekcjonalny ton – mówienie ludziom, czy mogą się bać, czy nie. Teraz mówię – trzeba się do swojego strachu przyznać. Wolność od strachu w sytuacji, w której jesteśmy, to brak instynktu samozachowawczego. Jestem przykładem na to, że jak się przed sobą przyznamy do strachu, to można się z nim oswoić i nie pozwolić, żeby nas paraliżował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz