Rewolucja niesie ze sobą wszakże także zmianę paradygmatu. Obwieszczając jej nadejście, Chávez wprowadził w Wenezueli innowację: z zasady wykluczył jako możliwość polityczną zmianę władzy, będącą przecież podstawą demokracji. Od teraz dla Cháveza polityka nie polegała na przejęciu rządów w kraju na określoną kadencję. Chodziło mu o to, by zmienić bieg historii. Dla niego prezydentura nie była urzędem, a funkcją militarną. Mówił o stanowisku, z którym władza związana jest na wieczność.
14 lat później Chávez urzeczywistnił większość swoich zamiarów. Zmienił konstytucję i przekształcił państwo wedle swoich wyobrażeń. Można było go ponownie wybierać w nieskończoność. Przetrwał próbę puczu i strajk generalny. Wysokie ceny ropy pozwoliły mu na zniszczenie znacznej części sektora prywatnego i oplecenie całego regionu swoją siatką dyplomatyczną. Założył nową jednostkę wojskową o nazwie "milicja", która podlegała bezpośrednio jemu. Za granicą wielu postrzegało Cháveza jako mit w trakcie konstrukcji. Miał wszystko. Albo prawie wszystko, bo opuściło go zdrowie. Chávez nigdy nie sądził, że zdradzić go w ten sposób może jego własne ciało.W końcu
swój osobisty epos bohaterski, którego mu brakowało, Chávez skonstruował w oparciu o chorobę. Zręcznie instrumentalizował politycznie zachorowanie na raka i stworzył wokół siebie aurę sakralną. W ten sposób "Rewolucja" stała się projektem quasi – religijnym. Założenie, że w demokracji rozmaite siły polityczne zmieniają się u władzy, było już nie tylko zdradą, lecz stało się wręcz herezją.
4 lutego 2016 roku następca Cháveza, Nicolás Maduro, oświadczył publicznie, że jego rząd nie dopuści do tego, by opozycja przejęła władzę "ani na dobre, ani na złe"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz