Szukaj na tym blogu

wtorek, 26 czerwca 2018

Większość wojen i konfliktów wybuchała ze względu na to że jedna lub obie strony chciały coś osiągnąć w polityce wewnętrznej a konflikt był tylko środkiem do tego celu.
W takim wypadku często wygrywa nie ten, kto jest silniejszy a ten kto jest w stanie ponieść większe ofiary wewnątrz własnego państwa.
Bardzo wyraźnie widać, że Trump nie dąży do pokonania Chin ale do załatwienia problemów wewnątrz Ameryki. Przecież jakby chciał pokonać Chiny to nie zaczynałby wojny z całym światem, ale poszukał jak największej liczby sojuszników, choćby tylko tymczasowych.
A co robi rząd amerykański? Wojuje ostro z sąsiadami- Kanada, Meksyk. Ostro zagrywa z sąsiadami Chin- cła dla Japonii i Korei Południowej. Wszczyna wojnę z Europą. Maksymalnie antagonizuje świat islamski- uznanie Jerozolimy za stolicę Izraela i ostra konfrontacja z Iranem. O wojnie podjazdowej z Rosją na Ukrainie i w Syrii oczywiście wiemy. Nawet podszczypuje taki kraj jak Polskę- reakcje na ustawę o IPN czy ostre wypowiedzi o reformie sądownictwa. Niezależnie od tego czy ma racje czy nie. Zapowiada interwencje w Wenezueli Jednym słowem kłótnie z całym światem, z wyjątkiem Izraela. Jedynym wytłumaczeniem jest przyjęcie, że absolutnie wszystkie działania są podporządkowane wyłącznie potrzebom polityki wewnętrznej.
Takim stanowiskiem jawnie zdradza, że nie jest w stanie ponieść żadnych ofiar konfrontacji w sensie pogorszenia sytuacji materialnej szerszych grup społecznych w Stanach.
Pytanie jest co Trump uznałby za zwycięstwo w wojnie handlowej. Przecież przemysł amerykański nie jest w stanie wyprodukować dostatecznie tanio wszystkich towarów sprowadzanych z Chin. Z kolei podwyżka cen towarów pierwszej potrzeby uderzy w dziesiątki milionów Amerykanów, którzy obecnie z trudem wiążą koniec z końcem. Przy obecnej skali ubóstwa w Stanach działanie na rzecz podwyżki kosztów życia ludzi niezamożnych jest politycznym samobójstwem. Chyba, że eksperci przekonali Trumpa o możliwości bardzo szybkiego wprowadzenia całkowicie zautomatyzowanych linii produkcyjnych. To zresztą jest jednym z największych problemów politycznych nadchodzących lat. Uprzemysławiające się państwa Azji i Afryki bazowały na taniej sile roboczej. Jeżeli teraz koncerny zaczną stawiać zautomatyzowane fabryki w Europie i Ameryce to gospodarka większości biedniejszych państw się przewróci. W połączeniu z eksplozją demograficzną stworzy to sytuacje wybuchową.
Militarnie Chiny są za Ameryką o dziesięciolecia z tyłu. Zresztą sama geografia sprawia, że Chiny w konflikcie militarnym na dużą skalę stoją na straconych pozycjach. Warto zapoznać się z pojęciem „mapa dziewięciu kresek”. Chiny chcąc być światowym mocarstwem muszą wywalczyć przewagę na morzach do nich przylegających a potem zdobyć pełną kontrole nad cieśninami i przesmykami wiodącymi z tych mórz na pełny ocean. A tutaj Ameryka nie tylko dominuje militarnie, ale ma naturalnych sojuszników w Japonii, Korei, Wietnamie, Filipinach, Malezji i Indonezji. Chińczycy muszą cierpliwie budować swoją pozycje wewnątrz tych państw. Przemysł i cała gospodarka Chin nie mogą istnieć bez surowców sprowadzanych drogą morską. 80% tego transportu odbywa się przez Cieśninę Malakka mającą 300 mil długości a w najwęższym miejscu jedynie 3 mile szerokości.
Porównanie geostrategicznego położenia Chin i USA można znaleźć w książce Więźniowie geografii – Tim Marshall

Brak komentarzy: