- nawet rządy najbogatszych krajów muszą się z nimi liczyć.
Rządy konkurują o kapitał,
który wybiera najlepsze miejsca do inwestowania.
Kiedy rząd np. zwiększy
ochronę praw pracowniczych albo podniesie płacę minimalną,
musi się liczyć z tym, że kapitał odpłynie.
Efekt jest prosty: ktokolwiek jest u władzy,
musi prowadzić z grubsza taką samą politykę gospodarczą,
na której straży stoi giełda, inwestorzy zagraniczni,
Bank Światowy, agencje ratingowe czy - w Europie
- Unia pilnująca deficytu budżetowego.
Ktoś może powiedzieć, że gwarantuje to stabilność.
Ale z punktu widzenia wyborcy oznacza to brak alternatywy.
Krastew przypomina upadek Berlusconiego
- wymuszony przez Unię i rynki finansowe,
a nie przez wyborców.
Duża część Włochów świętowała to na placach i alejach.
Jednak ''ludzie na ulicach nie byli aktorami, lecz tylko widzami historii.
To rynek stał się pierwszoplanowym aktorem''.
Drugim elementem tej układanki jest alienacja elit.
Polityków wybierają obywatele,
ale owi politycy obracają się wśród międzynarodowych technokratów
i coraz częściej sami do niej aspirują.
Ministrowi X może się opłacać wprowadzać
"bolesne reformy" we własnym kraju
na życzenie instytucji międzynarodowych,
a kiedy zdenerwowani obywatele pozbawią go mandatu,
może liczyć na posadę w UE czy wielkim banku
- prywatnym czy publicznym
- a co najmniej na dobrą pracę
konsultanta międzynarodowego biznesu.
Ludzie z międzynarodowej elity czytają te same gazety,
jeżdżą na wakacje w te same miejsca,
wysyłają dzieci do tych samych szkół i
spotykają się co roku w Davos,
gdzie dyskutują i załatwiają interesy.
Ich kariery i dochody są coraz bardziej
oderwane od dochodów współobywateli
w krajach, w których pierwotnie byli wybierani.
Elity greckie wzywały obywateli
do bezprecedensowych wyrzeczeń,
a same wyprowadziły z kraju 120 mld euro.
Iwan Krastew
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz