Szukaj na tym blogu
sobota, 31 stycznia 2015
piątek, 16 stycznia 2015
środa, 14 stycznia 2015
Ukraina wg. Joachim Becker
Moim zdaniem nie. Porozumienie z Europą na pewno służy części krajów Unii i unijnym korporacjom, które chcą robić interesy na Ukrainie. Nie leży jednak w interesie Ukraińców.
Implementacja neoliberalnych polityk określanych w Brukseli wcale nie wytwarza nadwyżki modernizacyjnej, która pozwoliłaby wyjść z tego układu. Wręcz przeciwnie, wszystko wskazuje na to, że wraz ze stowarzyszaniem krajów bałkańskich z Unią oligarchowie stają się w nich jeszcze silniejsi. A pamiętajmy, że wcześniej byli słabsi, niż dziś są oligarchowie ukraińscy. Na Ukrainie, mimo znacznego osłabienia ludzi związanych z przemysłem ciężkim, oligarchowie ciągle pozostają najważniejszą siłą polityczną i społeczną. Niech pan zobaczy, ile tam jest regionów, gdzie gubernatorem od lat jest najbogatszy oligarcha albo jego człowiek. Nie wierzę, że zmiany wymuszone przez Unię Europejską same z sobie naruszą ten układ.
Wydarzenia na Majdanie miały demokratyczny i antyoligarchiczny charakter, zgoda. Obecny konflikt cementuje jednak oligarchiczną strukturę władzy i czyni demokratyczną alternatywę mało prawdopodobną. Potwierdzają to też doświadczenie z byłej Jugosławii: wojna wzmacnia oligarchiczne struktury. Ukraina może też po prostu za to wszystko zapłacić rozpadem.
Jan Winiecki spodziewałem się czegokolwiek i ...nic!
http://www.project-syndicate.pl/artykul/europa-2015-odrzucenie-rzeczywistosci-plus-impotencja-intelektualna,1371.html
Zatrudnienie młodych w Europie
choć Szwecja ma jeden z najwyższych w UE wskaźników zatrudnienia, nie jest w stanie od dawna poradzić sobie z problemem bezrobocia wśród młodych, które dziś sięga 23 proc. W Hiszpanii i Grecji ponad połowa młodzieży pozostaje bez pracy, a w dotkniętych kryzysem Cyprze, Portugalii, Włoszech czy Chorwacji sytuacja jest niewiele lepsza. W całej Unii Europejskiej bezrobocie wśród młodych ludzi w listopadzie sięgnęło aż 21,9 proc. Według jednego z badań kosztuje to Unię Europejską 150 mld dolarów rocznie w postaci utraconych pensji i wydatków, nie mówiąc o problemach wielu młodych, którzy nie mogą znaleźć pracy.
Dług publiczny Polski
październik 2013
- informacja Ministerstwa Finansów.
Aktualna wysokość długu
842 mld 11,2 mln zł
zadłużenie w walutach obcych
258,5 mld zł
Udział inwestorów zagranicznych
w długu krajowym od końca 2012 roku
33,9 procent.
Blisko 70 procent zadłużenia Skarbu Państwa
nominowane w złotych,
21 procent
zadłużenie nominowane w euro
- informacja Ministerstwa Finansów.
Aktualna wysokość długu
842 mld 11,2 mln zł
zadłużenie w walutach obcych
258,5 mld zł
Udział inwestorów zagranicznych
w długu krajowym od końca 2012 roku
33,9 procent.
Blisko 70 procent zadłużenia Skarbu Państwa
nominowane w złotych,
21 procent
zadłużenie nominowane w euro
„ja nic od państwa nie chcę i niech się państwo ode mnie odczepi”,
[Rafał Woś]
W Polsce można i należy budować państwo dobrobytu z prawdziwego zdarzenia.
Bo to, które mamy, utknęło w pułapce ćwierćsocjalności. I wygląda na to, że samo z niej nie wyjdzie.
Wyobraźmy sobie samolot. Maszyna leci dopóty, dopóki pchają ją do przodu potężne silniki. Właśnie: silniki. Nie jeden, lecz więcej. Bo gdyby był jeden i coś się w nim zatarło, to marny los uwięzionych w samolocie pasażerów. A teraz wyobraźmy sobie gospodarkę i „uwięzione w niej” społeczeństwo. Czy naprawdę ma sens upieranie się, że zdrowa gospodarka powinna lecieć tylko na jednym silnikiem sektora prywatnego? Nie sądzę.
Można je nazywać na różne sposoby: państwo opiekuńcze, państwo dobrobytu albo państwo socjalne. Można je definiować szeroko lub wąsko. Trudno jednak zaprzeczyć, że welfare state to jakby drugi silnik napędzający gospodarki krajów rozwiniętych. Tym bardziej smutne, że polska polityka od lat nie potrafi (a może nie chce) skorzystać z tego sprawdzonego modelu.
Tu jest Polska, na redystrybucję przyjdzie jeszcze czas
Zacznijmy od państwa opiekuńczego w wąskim rozumieniu tego słowa. W unijnych statystykach nazywa się to „social protection”. Jego najważniejsze składowe to wydatki rentowo-emerytalne, opieka zdrowotna, polityka rodzinna, osłony dla bezrobotnych, mieszkalnictwo socjalne czy walka z wykluczeniem społecznym. Według Eurostatu na tak rozumiane państwo socjalne wydajemy w Polsce mało, bo tylko 19,2 proc. PKB (dane za 2011 r.). Kraje takie jak Francja, Niemcy czy państwa skandynawskie przeznaczają na ten cel około jednej trzeciej dochodu narodowego. Przed Polską są nawet takie ikony anglosaskiego ekonomicznego liberalizmu, jak Wielka Brytania (27,3 proc. PKB) i Irlandia (29,6 proc. PKB). Od Polski mniej chętni do inwestowania w instytucje opiekuńcze są tradycyjnie tylko Rumuni, Bułgarzy i państwa bałtyckie oraz Słowacy.
Pewnie jeszcze bardziej sugestywnie jest zobaczyć to na konkretach. Polityka rodzinna? W roku 2011 Polska wydawała na ten cel 0,8 proc. swojego PKB. Najmniej z wszystkich krajów Unii (europejska średnia to 2,3 proc.). Był to efekt zbudowania systemu opartego na bardzo niskich świadczeniach, obwarowanych bardzo niskim kryterium dochodowym. Na dodatek przez lata zamrożonym. Na przykład w latach 2005–2011 prawo do świadczeń rodzinnych utraciło ponad 800 tys. dzieci. Ale nie dlatego, że poprawiła się ich sytuacja materialna, lecz właśnie z powodu zamrożenia progu dochodowego.
Idźmy dalej. Na opiekę zdrowotną wydajemy 4,8 proc. naszego PKB. Co oznacza, że Polskę wyprzedzają w Europie wszyscy prócz Rumunów i Bułgarów. Cała Unia łoży na ten cel średnio 8,4 proc. PKB. Na walkę z bezrobociem przeznaczamy 0,4 proc. dochodu narodowego. Unijna średnia to 1,7 proc. Na politykę mieszkaniową 1,1 proc., reszta Europy – 3,4 proc. Wszędzie diagnoza jest podobna: nie potrafimy wydostać się z pułapki ćwierćsocjalności. Inwestujemy w kadłub państwa dobrobytu wystarczająco dużo, by odczuł to budżet. Ale jednocześnie za mało, by inwestycja zaczęła przynosić oczekiwane rezultaty w postaci efektu popytowego oraz redystrybucyjnego.
Gdy obserwuje się statystyki długookresowe, w oczy rzuca się jeszcze jeden wyraźny trend. Choć polski dochód narodowy rósł w ciągu ostatnich 20 lat w bardzo solidnym tempie 4–5 proc. rocznie, to rządzący nami politycy bynajmniej nie palili się do tego, by ten impet przełożyć na rozbudowę instytucji opiekuńczych w kierunku modelu zachodnioeuropejskiego. Było wręcz odwrotnie. Odsetek PKB wydawany w Polsce na państwo socjalne spadł z 21 proc. w 2001 r. do 19,2 proc. dekadę później. To pierwsze ostrzeżenie, że w myśleniu „na redystrybucję przyjdzie czas, jak się dorobimy”, kryje się fałszywa i niespełniona obietnica.
Po co nam to państwo opiekuńcze?
Ilekroć w debacie publicznej ktoś mówi o potrzebie rozbudowy polskiego państwa opiekuńczego (a robi to niewielu), to natrafia natychmiast na niezmienną kontrę. „Wszystko pięknie – tylko skąd wziąć na to pieniędze?”. Odpowiedź jest prosta. Pieniądze należy wziąć z podatków. Bo właśnie stąd państwo czerpie przecież swoje budżetowe dochody. I dlatego tematowi podatkowemu poświęcony był mój poprzedni tekst opublikowany w tym miejscu. Zaznaczam to, by uniknąć zarzutu, że snuję fantastyczne projekty bez wskazania źródeł ich finansowania. I aby móc się skupić na zasadniczym celu tego tekstu, to znaczy przedstawieniu argumentów, DLACZEGO przechodzenie od kraju ćwierćopiekuńczego do opiekuńczego jest sensownym pomysłem.
Pierwszy argument brzmi: państwo dobrobytu to najważniejszy fundament spokojnego pożycia kapitalizmu i demokracji.
Taka tezę stawia w swoich tekstach niemiecki socjolog i ekonomista Wolfgang Streeck. Bo jak się nad tym głębiej zastanowić, to wolny rynek i powszechne prawo wyborcze nigdy nie były szczególnie dobrze dobraną parą. Kapitalizm premiuje wszak silnych i zasobnych w kapitał. Demokracja stara się ten podział zniwelować poprzez zasadę, że głos nędzarza i Rockefellera waży tyle samo. Streeck dowodzi, że pod wpływem tragicznych doświadczeń wojen światowych oraz realnego zagrożenienia radzieckiego kraje Zachodu zdecydowały się na pragmatyczne małżeństwo obu tych sprzecznych koncepcji.
Obowiązywał w nim jasny układ. Masy pracujące i reprezentujące je partie polityczne zgodziły się na kapitalizm. Praktycznym tego wyrazem były na przykład gwarancje dla własności prywatnej, której nawet legalnie wybrany parlament nie mógł zawiesić bez odszkodowania. Lud oddał więc swoją „bombę atomową” i nie mógł jej już używać do straszenia kapitału. Był jednak pewien warunek: wolny rynek miał zostać poddany daleko idącej kontroli politycznej. Polegało to głównie na rozbudowie państwa dobrobytu. Ten układ wytrzymał kilka dekad, ale mniej więcej w latach 70. (początek ery neoliberalnej) zaczął się psuć. Zdaniem krytyków tego procesu logika austerity (czyli szukania budżetowych oszczędności po stronie wydatkow socjalnych) jest złamaniem pragmatycznego układu, na którym bazował powojenny pokój społeczny. Co w długim okresie przynieść może bardzo negatywne konsekwencje.
Drugi agrument za państwem dobrobytu idzie jeszcze dalej. Mówi, że budowanie spokoju społecznego na takim fundamencie w dłuższym okresie opłaca się wszystkim stronom. Dowodem jest „złota era kapitalizmu” w pierwszych trzech powojennych dekadach. Bo faktycznie, nigdy wcześniej ani nigdy później rozwinięte gospodarki nie rosły w takim tempie, utrzymując jednocześnie tak wysoki współczynnik zatrudnienia. Jak to się udało? Szwedzki ekonomista, późniejszy laureat Nagrody Nobla i twórca wielkiego sukcesu skandynawskiej socjaldemokracji, Bertil Ohlin, ujął to kiedyś tak: „Naszym celem nie jest nacjonalizacja po stronie podaży, skoro możemy znacjonalizować popyt. Po co się bawić w ręczne sterowanie fabrykami czy całymi gałęziami przemysłu, kiedy możemy rozwijać państwo dobrobytu? I w ten sposób osiągnąć dużo lepsze skutki?”. Państwo opiekuńcze było więc nie skutkiem, ale przyczyną obecnego dobrobytu takich krajów jak Niemcy, Francja, Skandynawia albo Wielka Brytania. W demokratycznej Polsce po roku 1989 takie myślenie nigdy nie miało okazji zagościć.
Trzeci argument za welfare state ma z kolei naturę bardzo praktyczną. Wychodzi z trzeźwej konstatacji, że wszystkie gospodarki świata to systemu mieszane. To znaczy, że w praktyce nigdzie na świecie nie ma systemów w pełni wolnorynkowych (takich ze snów Hayeka i Misesa). I vice versa: nigdzie nie istnieją świecące dobrym przykładem komunistyczne utopie. Jaki z tego wniosek? Taki, że zawsze i wszędzie będzie istniało JAKIEŚ państwo stawiające na JAKIŚ model redystrybucji. I nie mam tu tylko na myśli redystrybucji progresywnej (czyli od bogatych do biednych).
Jak zapewnić dobrobyt korporacjom
Już w latach 60. bowiem Brytyjczyk Richard Titmuss z London School of Economics zaczął poszerzać definicję państwa dobrobytu tak, by nie ograniczać go tylko do klasycznych wydatków socjalnych i programów zaadresowanych do najbiedniejszych. Podobną drogą poszedł również Daniel D. Huff z Boise State University, autor głośnego artykułu Phantom Welfare State („Fantomowe państwo dobrobytu”).
Tak ruszyła dyskusja o „dobrobycie korporacyjnym”, czyli o systemie ulg i ułatwień mających nieco rozmiękczyć twarde reguły wolnego rynku – tyle że nie dla najbiedniejszych, lecz na korzyść tych całkiem bogatych.
Chodzi o bezpośrednią pomoc publiczną dla biznesu, subsydia kredytowe, ułatwienia podatkowe, subsydiowane usługi oraz restrykcje handlowe promujące jednych kosztem drugich.
A dlaczego jest ono „fantomowe”? Bo w dyskusji publicznej tego segmentu wydatków państwowych właściwie się nie dostrzega. Efekt jest taki, że gdy pojawia się argument o konieczności cięć (rzekomo rozbuchanego) państwa dobrobytu, to siekierę przykłada się natychmiast do programów dotyczących usług publicznych, zasiłków czy edukacji. Podczas gdy ich skala jest przecież nieporównywalnie mniejsza niż wydatków na corporate welfare. Huff wyliczał w swojej pracy, że w 1990 r. rząd USA wydał na ten cel 170 mld dol. Dla porównania w tym samym czasie na edukację (podstawową i średnią) poszło 8,4 mld, a na całą pomoc międzynarodową 4,7 mld. A czym była zachodnia reakcja na kryzys? Tym samym.
W Polsce badań na ten temat właściwie nie ma. Wiedzy cząstkowej dostarczają na przykład doroczne raporty UOKiK na temat pomocy publicznej, która w 2012 r. wyniosła 21 mld zł, czyli jakieś 1,3 proc. polskiego PKB. A więc więcej, niż wydajemy jako państwo na przykład na politykę rodzinną albo mieszkaniową. Tyle że bezpośrednia pomoc publiczna to zaledwie fragment całego zjawiska. Nie jest to ani miejsce, ani czas, by temat szerzej opisywać; chodzi raczej o konstatację, że skreślając klasyczne państwo dobrobytu, sprawiamy, że gospodarka traci równowagę i nadmiernie wychyla się w stronę „dobrobytu fantomowego”. Niekoniecznie z korzyścią dla całego społeczeństwa.
Polska klasa średnia walczy o welfare. Dla wszystkich
Jak rozpocząć w Polsce sensowną rozmowę o welfare state? Pewnie od podkreślenia, że państwo dobrobytu może i powinno być ofertą dla wszystkich. Dla najbogatszych i najbardziej przedsiębiorczych jest polisą zabezpieczającą przed gniewem i frustracją przegranych. Albo inwestycją w popyt na produkowane przez nich dobra. W końcu „samochody nie kupują samochodów, tylko robią to ludzie”. A bariera popytu jest (a przynajmniej powinna być) koszmarem z najgorszych snów każdego przedsiębiorcy, który musi nie tylko wyprodukować towar, ale również zrealizować swój zysk.
Ale to nie wystarczy. Aby ta idea zaczęła naprawdę żyć, państwem dobrobytu musi się zainteresować również klasa średnia, najbardziej opiniotwórcza i aktywna politycznie część każdego społeczeństwa. Nie chodzi tu jednak o zainteresowanie filantropijne, oparte na odruchu serca, chęci pomocy biednym i wykluczonym. Bo to nie wystarczy. Klasa średnia musi poczuć, że państwo dobrobytu to oferta również dla niej, zwiększająca jej bezpieczeństwo socjalne, rekompensująca niepewność na rynku pracy czy pozwalająca rozwiązać problem „time poverty”, czyli braku wolnego czasu. Tylko gdy klasa średnia uzna welfare state za sensowne, zacznie wychodzić z twierdzy „ja nic od państwa nie chcę i niech się państwo ode mnie odczepi”, w której spora część polskiego społeczeństwa znalazła azyl w trudnych latach ustrojowej transformacji. Bez tego państwo dobrobytu na zawsze pozostanie pogradzany socjalem – mrzonką, która tak naprawdę nikogo nie obchodzi.
Oczywiście mówiąc o tym, usłyszymy milion przykładów na to, jak welfare statemarnotrawi publiczny grosz. Ale na to odpowiedzieć można słowami ekonomisty Arthura Okun, który jeszcze w latach 70. porównał mechanizmy redystrybucji do przeciekającego wiaderka. Wiadomo, że podczas transportu część wody się wyleje. Ale co zrobić, jeśli pod ręką nie ma innego narzędzia do ugaszenia ogniska?
corporate welfare. Huff
wyliczał w swojej pracy, że w 1990 r. rząd USA wydał na ten cel 170 mld dol. Dla porównania w tym samym czasie na edukację (podstawową i średnią) poszło 8,4 mld, a na całą pomoc międzynarodową 4,7 mld.
Wolfgang Streeck.
Wolny rynek i powszechne prawo wyborcze nigdy nie były szczególnie dobrze dobraną parą. Kapitalizm premiuje wszak silnych i zasobnych w kapitał. Demokracja stara się ten podział zniwelować poprzez zasadę, że głos nędzarza i Rockefellera waży tyle samo.
wtorek, 13 stycznia 2015
Podkaminer o polskiej gospodarce.
Ciekawe, bo chyba ten bardzo mądry LK nie docenił
przedsiębiorczości małych i średnich, którymi Polska stoi.
A przywiązuje wagę
do tego do czego przywiązują nasi ministrowie gospodarki rozpływając się w zachwytach nad kolejną fabryką,
koncernów zachodnich, która chwilowo parkuje w Polsce.
To fakt, że w Polsce sadząc po półkach jakby nic się nie produkowało, bo wszystko jest chińskie lub niemieckie,
ale mamy okna, farby, jabłka, meble Pesę jest tego sporo skoro małe i średnie przynoszą ponad połowę PKB i jeszcze więcej zatrudnienia.
Polscy przedsiębiorcy są zahartowani w walce ze swoim państwem, które im dokręca śrubę, ale dają rade.
http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/gospodarka/20150112/podkaminer-zyjemy-na-kredyt
przedsiębiorczości małych i średnich, którymi Polska stoi.
A przywiązuje wagę
do tego do czego przywiązują nasi ministrowie gospodarki rozpływając się w zachwytach nad kolejną fabryką,
koncernów zachodnich, która chwilowo parkuje w Polsce.
To fakt, że w Polsce sadząc po półkach jakby nic się nie produkowało, bo wszystko jest chińskie lub niemieckie,
ale mamy okna, farby, jabłka, meble Pesę jest tego sporo skoro małe i średnie przynoszą ponad połowę PKB i jeszcze więcej zatrudnienia.
Polscy przedsiębiorcy są zahartowani w walce ze swoim państwem, które im dokręca śrubę, ale dają rade.
http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/gospodarka/20150112/podkaminer-zyjemy-na-kredyt
poniedziałek, 12 stycznia 2015
Dlaczego urzędnicy państwowi działający w polskim systemie prawnym są wyjęci z pod prawa?
Zyjemy w państwie bezprawia
http://wyborcza.pl/duzyformat/51,137923,15840622.html?i=0
http://wyborcza.pl/duzyformat/51,137923,15840622.html?i=0
niedziela, 11 stycznia 2015
2.Dlaczego rozwijamy się wolniej niż kiedyś
Teraz światem rządzą finansiści , a nie menadżerowie
-nawet w radach nadzorczych uniwersytetów (Fukuyama)
Komu potrzebny jest rynek finansowy?
Odpowiedz najprostsza: realnej gospodarce, która potrzebuje
odpowiedniego zasilania pieniądzem i właściwej alokacji kapitału.
Czy spełnia tę rolę. Pytanie?
Czy spełnia tę rolę i na ile pomaga gospodarce ,a na ile może jej szkodzi.
Jak w zwykle w układach o wysokim stopniu złożoności -nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Dzisiaj, żadne liczące się przedsiębiorstwo nie stać.... na nieobecność na rynkach finansowych.
Obecność ta zapewnia im wysoką płynność i zyski.
Po co produkować,
skoro można osiągać zyski bez angażowania się w produkcje,
nie obracając pieniądzem w cyklu pieniądz-towar-pieniądz
-tylko w cyklu obrotu fikcyjnego,
w którym towar -jest tylko symbolem towaru.
Na rynku realnym
mamy ciągły proces przemiany pieniądza w realny towar i realnego towaru w pieniądz.
Skoro
można bogacić się poza realną gospodarką,
bez całego tego ambarasu, który temu towarzyszy
- jest pokusa
aby przenieść swoje zainteresowania z rynku gospodarczego na rynek finansowy.
Dodajmy do tego efekt skali, siły, jaką stanowią wielkie pieniądze.
Obieg pieniądza na rynku finansowym -jest jałowy,
bo nie owocuje w swoim cyklu produkcją.
-Gdy wysysa pieniądz z gospodarki
tworzy efekt upuszczanej krwi.
Rynki finansowe są miejscem
parkowania pieniądza drukowanego i zagrożeniem
bańką nadmiaru -groźną w sytuacji naruszenia równowagi gospodarczej.
Proces wybijania się w niepodległość rynków finansowych
w ciągu ostatnich dwudziestu lat miał przebieg gwałtowny,
który jeśli nie zmienił wszystkiego , to zmienił wystarczająco wiele
abyśmy się znaleźli w innej rzeczywistości.
-nawet w radach nadzorczych uniwersytetów (Fukuyama)
Komu potrzebny jest rynek finansowy?
Odpowiedz najprostsza: realnej gospodarce, która potrzebuje
odpowiedniego zasilania pieniądzem i właściwej alokacji kapitału.
Czy spełnia tę rolę. Pytanie?
Czy spełnia tę rolę i na ile pomaga gospodarce ,a na ile może jej szkodzi.
Jak w zwykle w układach o wysokim stopniu złożoności -nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Dzisiaj, żadne liczące się przedsiębiorstwo nie stać.... na nieobecność na rynkach finansowych.
Obecność ta zapewnia im wysoką płynność i zyski.
Po co produkować,
skoro można osiągać zyski bez angażowania się w produkcje,
nie obracając pieniądzem w cyklu pieniądz-towar-pieniądz
-tylko w cyklu obrotu fikcyjnego,
w którym towar -jest tylko symbolem towaru.
Na rynku realnym
mamy ciągły proces przemiany pieniądza w realny towar i realnego towaru w pieniądz.
Skoro
można bogacić się poza realną gospodarką,
bez całego tego ambarasu, który temu towarzyszy
- jest pokusa
aby przenieść swoje zainteresowania z rynku gospodarczego na rynek finansowy.
Dodajmy do tego efekt skali, siły, jaką stanowią wielkie pieniądze.
Obieg pieniądza na rynku finansowym -jest jałowy,
bo nie owocuje w swoim cyklu produkcją.
-Gdy wysysa pieniądz z gospodarki
tworzy efekt upuszczanej krwi.
Rynki finansowe są miejscem
parkowania pieniądza drukowanego i zagrożeniem
bańką nadmiaru -groźną w sytuacji naruszenia równowagi gospodarczej.
Proces wybijania się w niepodległość rynków finansowych
w ciągu ostatnich dwudziestu lat miał przebieg gwałtowny,
który jeśli nie zmienił wszystkiego , to zmienił wystarczająco wiele
abyśmy się znaleźli w innej rzeczywistości.
1 Ekonomia
Będę teraz mówił, oczywiste, bzdury.
Kim jest wśród wariatów człowiek normalny . Co najwyżej dziwadłem.
Pytanie czy w ogóle istnieje teraz coś takiego: co można by nazwać nauką ekonomii, która odnosi się do realnej rzeczywistości.
Rzeczywistość którą dotychczas opisywali słynni ekonomiści już od kilku dekad nie istnieje.
Nie mamy już państw narodowych odgradzających swoje gospodarki wysokimi barierami celnymi, w ramach których konkurencja jest konkurencją, sukces gospodarczy pozostaje w proporcji do nakładów.
Teraz mamy rynki finansowe obracające wielokrotnie większą masa pieniądza niż na rynkach realnych.
....Oderwanie nagrody za sukces gospodarczy od realnych wyników (menadżerowie upadających przedsiębiorstw są wynagradzani równie wysoko lub lepiej od tych, którzy odnieśli sukces).
.....Możliwości bogacenia się nie proporcjonalnego do wysiłku i czasu w jakim można to teraz osiągnąć.
To wszystko tworzy całkiem nową rzeczywistość,do której pojęcia ekonomii która udaje,że nad tym wszystkim panuje, stosując dotychczasowe oprzyrządowanie jest oszukiwaniem nie tylko publiczności ale także samych siebie.
Dlatego nie zdziwiłbym się gdyby rada, którą PK dał Putinowi na podtrzymanie upadającego rubla
( w ostatnim felietonie dla Krytyki Politycznej) nie okazała się skutecznym rozwiązaniem.
Takie pojęcia ekonomii jak konkurencja, podaż -popyt, korzyści komparatywne, pieniądz,
nie zostały całkiem zdezaktualizowane gdzie niegadzie jeszcze funkcjonują. Ale ekonomia już nie.
Kim jest wśród wariatów człowiek normalny . Co najwyżej dziwadłem.
Pytanie czy w ogóle istnieje teraz coś takiego: co można by nazwać nauką ekonomii, która odnosi się do realnej rzeczywistości.
Rzeczywistość którą dotychczas opisywali słynni ekonomiści już od kilku dekad nie istnieje.
Nie mamy już państw narodowych odgradzających swoje gospodarki wysokimi barierami celnymi, w ramach których konkurencja jest konkurencją, sukces gospodarczy pozostaje w proporcji do nakładów.
Teraz mamy rynki finansowe obracające wielokrotnie większą masa pieniądza niż na rynkach realnych.
....Oderwanie nagrody za sukces gospodarczy od realnych wyników (menadżerowie upadających przedsiębiorstw są wynagradzani równie wysoko lub lepiej od tych, którzy odnieśli sukces).
.....Możliwości bogacenia się nie proporcjonalnego do wysiłku i czasu w jakim można to teraz osiągnąć.
To wszystko tworzy całkiem nową rzeczywistość,do której pojęcia ekonomii która udaje,że nad tym wszystkim panuje, stosując dotychczasowe oprzyrządowanie jest oszukiwaniem nie tylko publiczności ale także samych siebie.
Dlatego nie zdziwiłbym się gdyby rada, którą PK dał Putinowi na podtrzymanie upadającego rubla
( w ostatnim felietonie dla Krytyki Politycznej) nie okazała się skutecznym rozwiązaniem.
Takie pojęcia ekonomii jak konkurencja, podaż -popyt, korzyści komparatywne, pieniądz,
nie zostały całkiem zdezaktualizowane gdzie niegadzie jeszcze funkcjonują. Ale ekonomia już nie.
sobota, 10 stycznia 2015
Roubini o zanikaniu miejsc pracy
W następnej dekadzie Foxconn, producent iPhone'ów i innych gadżetów elektronicznych,
zamierza zastąpić robotami ponad 1,2 mln swoich pracowników z Chin.
A systemy rozpoznawania głosu wkrótce wyprą ludzi
z centrów obsługi telefonicznej w Bangalore czy Manili.
Czy na przykład będziemy w nadchodzących dekadach potrzebować aż tylu nauczycieli, skoro najlepsi z tej branży mogą stworzyć wyrafinowane kursy internetowe dla milionów uczniów?
Dziś, gdy szukamy światłych rozwiązań problemów,
jakie niesie ze sobą trzecia rewolucja przemysłowa,
jeden z wątków widać szczególnie wyraźnie:
zyski płynące z technologii muszą być kierowane do szerszej części społeczeństwa niż dotychczas.
To wymaga znaczącej poprawy poziomu edukacji.
Aby dobrobyt mógł się upowszechnić, pracownicy potrzebują umiejętności, by uczestniczyć w nowym wspaniałym świecie tworzonym przez gospodarkę cyfrową.
Ale nawet to może nie wystarczyć,
a wtedy trzeba będzie zapewnić stałe wsparcie dochodowe
dla tych, którym miejsca pracy odebrały maszyny i oprogramowanie.
Tu także powinniśmy wyciągnąć wnioski z przeszłości.
zamierza zastąpić robotami ponad 1,2 mln swoich pracowników z Chin.
A systemy rozpoznawania głosu wkrótce wyprą ludzi
z centrów obsługi telefonicznej w Bangalore czy Manili.
Czy na przykład będziemy w nadchodzących dekadach potrzebować aż tylu nauczycieli, skoro najlepsi z tej branży mogą stworzyć wyrafinowane kursy internetowe dla milionów uczniów?
Dziś, gdy szukamy światłych rozwiązań problemów,
jakie niesie ze sobą trzecia rewolucja przemysłowa,
jeden z wątków widać szczególnie wyraźnie:
zyski płynące z technologii muszą być kierowane do szerszej części społeczeństwa niż dotychczas.
To wymaga znaczącej poprawy poziomu edukacji.
Aby dobrobyt mógł się upowszechnić, pracownicy potrzebują umiejętności, by uczestniczyć w nowym wspaniałym świecie tworzonym przez gospodarkę cyfrową.
Ale nawet to może nie wystarczyć,
a wtedy trzeba będzie zapewnić stałe wsparcie dochodowe
dla tych, którym miejsca pracy odebrały maszyny i oprogramowanie.
Tu także powinniśmy wyciągnąć wnioski z przeszłości.
piątek, 9 stycznia 2015
Grupa hakerów Anonymous zapowiada, że pomści ofiary ataku na paryską redakcję "Charlie Hebdo" Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,75477,17232536,Hakerzy_z_grupy_Anonymous_zapowiadaja_zemste_za_atak.html#ixzz3OM5iVawJ
Pieniądz w obiegu i kondycja gospodarki
-Pieniądz "Znika po spłacaniu kredytu"
-A nie znika?
Gospodarka rozwija się
gdy mamy wysoki poziom akcji kredytowej banków i
wysoką za tym idąca podaż pieniądza.
GOSPODARKA ZWIJA SIĘ gdy
zamiast brać nowe kredyty, wprowadzając do obiegu nowy pieniądz dłużny
na inwestycje i konsumpcje...... nadmiernie zadłużeni
masowo zaczynają spłacać długi
i nie w głowie im zaciąganie nowych, skoro nie mogą spłacić dotychczasowych.
-Ot i mamy
przewagę spłacających nad biorącymi kredyt..
I....z automatu wg. którego działa ten mechanizm
pieniądz zostaje wycofany z obiegu.
Spada ilość pieniądza będąca w obiegu.
Moce produkcyjne z uwagi na brak pieniądza w obiegu
nie mogą być wykorzystane, rośnie bezrobocie.
Dostarczenie pieniądza drukowanego do systemu bankowego
wprawdzie zabezpiecza banki przed bankructwem
ale nie jest w stanie uruchomić akcji kredytowej,
która to dopiero wprowadza pieniądze do obiegu gospodarczego.
Cierpienia Andrzeja Mularczyka
"Panie Andrzeju, nie zostawi nas pan teraz z tym, prawda?". Piszę dalej, zdradziłem siebie z całą satysfakcją i stało się to moim jarzmem.
Andrzej Mularczyk:
Po wojnie chodzę do liceum w Skolimowie-Konstancinie, co jakiś czas z Kaziem Dziewanowskim i innymi kolegami jeździmy autobusem do Warszawy, która jest wielkim morzem ruin. Jest tylko ulica Marszałkowska, gdzie stoją gruzinki, jak nazywano stojące w gruzach prostytutki, jest też parę knajp.
Ponure miasto, które zbiera się do życia po trzęsieniu ziemi.
"Porzućcie wszelką nadzieję".
Przez dwa semestry - oprócz normalnej nauki o punktach zwrotnych, retardacjach itd. - dawałem studentom do czytania moje teksty, a potem puszczałem filmy, żeby pokazać, co z nich zostało. Np. "Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni", którego pomysł wywodzi się z reportażu "10 krzyży dla seledynowo-amarantowych", i inne.
Zobaczcie - mówiłem - co z tego zostało, to jest nieudaczne, popychane palcem, niekompatybilne z prawdą. Chciałem w ten sposób doprowadzić ich do świadomości, że jeśli chcą pisać, wyrazić siebie, to niech zapomną o filmie jako jedynym celu, jeśli już, to niech piszą coś na boku.
Byli tam ludzie w różnym wieku, najmłodszy student miał 17 lat, ale byli też tacy koło czterdziestki. Znęcałem się nad nimi okrutnie. Minęły dwa semestry, pytam: "Przekonałem was? Kto chce jeszcze zostać scenarzystą?". Z 27 osób ręce podniosły 23. Poniosłem sromotną klęskę. Miałem inne wykłady, spotkania. To samo. Nikogo nie przekonałem.
Co gorsza sam siebie też nie.
Andrzej Mularczyk:
Po wojnie chodzę do liceum w Skolimowie-Konstancinie, co jakiś czas z Kaziem Dziewanowskim i innymi kolegami jeździmy autobusem do Warszawy, która jest wielkim morzem ruin. Jest tylko ulica Marszałkowska, gdzie stoją gruzinki, jak nazywano stojące w gruzach prostytutki, jest też parę knajp.
Ponure miasto, które zbiera się do życia po trzęsieniu ziemi.
"Porzućcie wszelką nadzieję".
Przez dwa semestry - oprócz normalnej nauki o punktach zwrotnych, retardacjach itd. - dawałem studentom do czytania moje teksty, a potem puszczałem filmy, żeby pokazać, co z nich zostało. Np. "Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni", którego pomysł wywodzi się z reportażu "10 krzyży dla seledynowo-amarantowych", i inne.
Zobaczcie - mówiłem - co z tego zostało, to jest nieudaczne, popychane palcem, niekompatybilne z prawdą. Chciałem w ten sposób doprowadzić ich do świadomości, że jeśli chcą pisać, wyrazić siebie, to niech zapomną o filmie jako jedynym celu, jeśli już, to niech piszą coś na boku.
Byli tam ludzie w różnym wieku, najmłodszy student miał 17 lat, ale byli też tacy koło czterdziestki. Znęcałem się nad nimi okrutnie. Minęły dwa semestry, pytam: "Przekonałem was? Kto chce jeszcze zostać scenarzystą?". Z 27 osób ręce podniosły 23. Poniosłem sromotną klęskę. Miałem inne wykłady, spotkania. To samo. Nikogo nie przekonałem.
Co gorsza sam siebie też nie.
środa, 7 stycznia 2015
Fukuyama o kryzysie demokracji w USA
demokracja jest raczej w kryzysie niż w odwrocie. Wiele krajów demokratycznych radzi sobie dobrze - proszę spojrzeć na Niemcy, Holandię, Kanadę, państwa skandynawskie... Bardziej niż natarcie autorytarnych potęg martwi mnie to, że wiele demokracji - w tym kilka bardzo ważnych, jak Stany Zjednoczone, Japonia i Włochy - albo doświadcza paraliżu władzy, albo staje się zakładnikiem silnych grup interesu
Zastanawiam się, czy amerykańska demokracja nie zrobiła wielkiego kroku do tyłu w 2010 r., gdy Sąd Najwyższy usunął bariery w finansowaniu kampanii politycznych. Teraz wybory można sobie kupić. Dosłownie.
Przykład gnicia, o którym mówiliśmy.
Mamy z nim do czynienia wówczas, gdy instytucja jest zbyt skostniała, aby odpowiednio zareagować na zmiany okoliczności, w jakich funkcjonuje. A okoliczności są takie, że mamy na świecie masy skoncentrowanego bogactwa, które manipulują demokratyczną polityką, by chronić własne interesy i manipulują procesem demokratycznej polityki. Tymczasem Sąd Najwyższy orzekł, że to jest w porządku.
Wciskamy wyborców nam nieprzyjaznych do jednego czy kilku okręgów z góry przeznaczonych na straty, tak by w pozostałych dominowali nasi zwolennicy. Przy systemie jednomandatowym prowadzi to do sytuacji, kiedy większość wyborców głosuje na partię A, ale wygrywa partia B, która ma więcej okręgów.
Populizm wszędzie ma podobne korzenie. Napędza go strach przed przyszłością. Obawa, że klasa średnia się kurczy i że coraz trudniej do niej aspirować. Ludzi gnębi niepewność. Albo nie mogą znaleźć pracy, albo się boją, że stracą tę, którą mają. Nie są pewni, czy w przyszłości ich kwalifikacje będą komukolwiek potrzebne. Szukają odpowiedzialnych za ich nieszczęścia, chcą kogoś oskarżyć. Czasem imigrantów, czasem elity. I powiem panu, że gdy winią polityków, nie są w błędzie. Różne elity przyłożyły rękę do kryzysu.
Koniec końców problem populizmu sprowadza się do braku przywództwa.
Instytucje non profit - a głównie takie organizowały moje spotkania autorskie - ma swoją radę. Taka rada w 90 proc. składa się z finansistów. Nawet nie z przedsiębiorców, szefów firm, które coś produkują, tylko z ludzi obracających pieniędzmi. I kiedy mówiłem, że Wall Street jest wystarczająco silna, aby zablokować jakiekolwiek istotne regulacje, zaraz dają mi odpór. Bo wierzą, że do kryzysu doprowadzili nie im podobni, tylko rządowe instytucje i regulacje
Zastanawiam się, czy amerykańska demokracja nie zrobiła wielkiego kroku do tyłu w 2010 r., gdy Sąd Najwyższy usunął bariery w finansowaniu kampanii politycznych. Teraz wybory można sobie kupić. Dosłownie.
Przykład gnicia, o którym mówiliśmy.
Mamy z nim do czynienia wówczas, gdy instytucja jest zbyt skostniała, aby odpowiednio zareagować na zmiany okoliczności, w jakich funkcjonuje. A okoliczności są takie, że mamy na świecie masy skoncentrowanego bogactwa, które manipulują demokratyczną polityką, by chronić własne interesy i manipulują procesem demokratycznej polityki. Tymczasem Sąd Najwyższy orzekł, że to jest w porządku.
Wciskamy wyborców nam nieprzyjaznych do jednego czy kilku okręgów z góry przeznaczonych na straty, tak by w pozostałych dominowali nasi zwolennicy. Przy systemie jednomandatowym prowadzi to do sytuacji, kiedy większość wyborców głosuje na partię A, ale wygrywa partia B, która ma więcej okręgów.
Populizm wszędzie ma podobne korzenie. Napędza go strach przed przyszłością. Obawa, że klasa średnia się kurczy i że coraz trudniej do niej aspirować. Ludzi gnębi niepewność. Albo nie mogą znaleźć pracy, albo się boją, że stracą tę, którą mają. Nie są pewni, czy w przyszłości ich kwalifikacje będą komukolwiek potrzebne. Szukają odpowiedzialnych za ich nieszczęścia, chcą kogoś oskarżyć. Czasem imigrantów, czasem elity. I powiem panu, że gdy winią polityków, nie są w błędzie. Różne elity przyłożyły rękę do kryzysu.
Koniec końców problem populizmu sprowadza się do braku przywództwa.
Instytucje non profit - a głównie takie organizowały moje spotkania autorskie - ma swoją radę. Taka rada w 90 proc. składa się z finansistów. Nawet nie z przedsiębiorców, szefów firm, które coś produkują, tylko z ludzi obracających pieniędzmi. I kiedy mówiłem, że Wall Street jest wystarczająco silna, aby zablokować jakiekolwiek istotne regulacje, zaraz dają mi odpór. Bo wierzą, że do kryzysu doprowadzili nie im podobni, tylko rządowe instytucje i regulacje
Kiedyś sądy orzekały eksmisję
i jednocześnie mogły przydzielać lokal zastępczy, np. gdy w rodzinie były dzieci lub osoby chore. Przed trzema laty prawo jednak się zmieniło - mówi Artur Cichoń, rzecznik ZNK.
Według informacji, które uzyskała "Wyborcza", pod koniec października w Katowicach zajętych nielegalnie było 14 mieszkań, w Białymstoku ok. 10, w Szczecinie - jak nam powiedziano - kilka, w Łodzi - 4, urzędnicy z Poznania i Krakowa przekazali nam, że u nich problem nie występuje. Lublin? Uwaga - 300 zajętych lokali! Co roku zdarza się ok. 20 takich przypadków.
Cały tekst: http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,48724,17217457,Zajeli_miejski_pustostan__poniosa_dramatyczne_konsekwencje.html#ixzz3O7nUVDLs
Według informacji, które uzyskała "Wyborcza", pod koniec października w Katowicach zajętych nielegalnie było 14 mieszkań, w Białymstoku ok. 10, w Szczecinie - jak nam powiedziano - kilka, w Łodzi - 4, urzędnicy z Poznania i Krakowa przekazali nam, że u nich problem nie występuje. Lublin? Uwaga - 300 zajętych lokali! Co roku zdarza się ok. 20 takich przypadków.
Cały tekst: http://lublin.gazeta.pl/lublin/1,48724,17217457,Zajeli_miejski_pustostan__poniosa_dramatyczne_konsekwencje.html#ixzz3O7nUVDLs
Finansowanie nowych leków w USA
są aż w 75 procentach finansowane
z amerykańskich funduszy publicznych;
aż 67 procent swoich wydatków
na badania koncerny farmaceutyczne
przeznaczają na „bezpieczne wariacje
istniejących już leków.
z amerykańskich funduszy publicznych;
aż 67 procent swoich wydatków
na badania koncerny farmaceutyczne
przeznaczają na „bezpieczne wariacje
istniejących już leków.
Regulacja właściwa
Dorota jeśli starasz się wyregulować odbiór stacji radiowej pokrętłem........- to co robisz?
Ani za bardzo w lewo, ani za bardzo w prawo (z pozoru jest to pojęcie złotego środka
jako średniej
lecz jest to mylący skrót myślowy).
trzeba znaleźć właściwy punkt równowagi regulacji.
W takiej sytuacji ( a w przypadku regulacji czegokolwiek nie ma innej)
mówienie o zbyt głębokiej regulacji .......... jest niepoprawne i
prowadzi na manowce myśl i zachowania.
Ani za bardzo w lewo, ani za bardzo w prawo (z pozoru jest to pojęcie złotego środka
jako średniej
lecz jest to mylący skrót myślowy).
trzeba znaleźć właściwy punkt równowagi regulacji.
W takiej sytuacji ( a w przypadku regulacji czegokolwiek nie ma innej)
mówienie o zbyt głębokiej regulacji .......... jest niepoprawne i
prowadzi na manowce myśl i zachowania.
wtorek, 6 stycznia 2015
Jeśli ktoś wypowiada słowo po to, by kogoś obrazić,.................. Łętowska
to sąd powinien to brać pod uwagę. Jeśli ktoś używa słowa w sensie metaforycznym, to ten sens trzeba uwzględnić. Np. jeśli mówi o innym, że był komunistą, chcąc go zdezawuować, to sąd nie może twierdzić, że słowo "komunista" jest obojętne. Poza tym obraźliwy może być kontekst, w jakim słowo się wypowiada. Np. mogą mu towarzyszyć obraźliwe gesty czy ton. One świadczą o intencji. Podobnie, jak malowanie swastyki na murach trzeba oceniać w kontekście europejskich, a nie hinduskich konotacji historycznych. Tymczasem sędziowie i prokuratorzy bywają niezwykle prymitywni w odbiorze komunikatów. Ja bym ich wysłała na obowiązkowe zajęcia z psychologii komunikacji.
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,76842,14331763,Prof__Letowska__Wyrok_na__scierwo__jest_zdumiewajacy.html#ixzz3O4f1D2Jv
Cały tekst: http://wyborcza.pl/1,76842,14331763,Prof__Letowska__Wyrok_na__scierwo__jest_zdumiewajacy.html#ixzz3O4f1D2Jv
A więc to nie zasługa socjaldemokracji?
Pod koniec XIX i na początku XX wieku przywódcy zastanawiali się, jak zminimalizować największe szkody wyrządzane przez uprzemysłowienie. W całym rozwiniętym świecie zakazano pracy dzieci, godziny i warunki pracy stały się bardziej ludzkie, stworzono też system zabezpieczeń społecznych chroniący bezbronnych pracowników i stabilizujący (często kruchą) makroekonomię.
Pracy i wody!
innowacje technologiczne wymagające kapitału i redukujące miejsca pracy to jeden z czynników – obok efektu „zwycięzca bierze wszystko” – napędzających wzrost nierówności dochodowych i majątkowych. Rosnąca nierówność osłabia popyt i wzrost (a także jest źródłem niestabilności społecznej i politycznej), bo dystrybucja dochodów odbywa się głównie od tych, którzy wydają więcej (gospodarstwa domowe o niskich i średnich dochodach), do tych, którzy więcej oszczędzają (ludzie bogaci i korporacje).
Roubini
Roubini
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Nowicka
Od tego, w jaki sposób wydamy te środki,
tzn. jaką zbudujemy kulturę traktowania publicznych pieniędzy,
zarówno krajowych, jak i europejskich, będzie zależało,
czy za te kilka lat
zastaniemy Polskę urzędów, przedsiębiorstw organizacji społecznych etc.
zdemoralizowaną czy ucywilizowaną.
tzn. jaką zbudujemy kulturę traktowania publicznych pieniędzy,
zarówno krajowych, jak i europejskich, będzie zależało,
czy za te kilka lat
zastaniemy Polskę urzędów, przedsiębiorstw organizacji społecznych etc.
zdemoralizowaną czy ucywilizowaną.
- Konkurencja i wolny ( w sensie nie -regulowany) rynek.
(Diabeł tkwi w niedopowiedzeniach).
Rzecz w tym, że nie można mieć jednego i drugiego jednocześnie:
konkurencji i wolnego rynku
Był tego świadomy Adam Smith
-zagrożeń -jakimi dla konkurencji są monopol i zmowa.
Kiedyś Amerykanie też....... byli tego świadomi. Gdy stawałeś się za duży, dzielili cię na mniejsze konkurujące ze sobą części.
Na ile to było skuteczne -nie wiem, ale chociaż wiedzieli, że coś tu k. nie gra. I ....
gospadarki były zamknięte w narodowych granicach.
Dziś się to odwróciło.
-Dużego nie ruszaj!
Zastrzeżenia AS dotyczące wolnego rynku poszły się bujać
Nieregulowany wolny rynek
kończy jako monopol i ograniczenie konkurencji.
To prawo o sile praw fizyki !
Czy zderegulowany i zmonopolizowany rynek sam siebie pozostanie konkurencyjny. Nie-możliwe!
Widzenie tego faktu przysłania przestrzenianie się gospodarki na skalę globalną. Z pozoru mamy konkurencję, a potem dziwimy, że Amerykanie nas podsłuchują.
Doprowadzić państwo do bankructwa -to dobry interes
"W minionym roku próbowano doprowadzić Argentynę do +default+, tj. niewypłacalności przez podważenie restrukturyzacji zadłużenia pochodzącego z 2005 roku. Dziś widzimy, jak ci sami protagoniści, konkretnie fundusz Aurelius, przypuszczają atak na Brazylię. Te epizody stają się klasycznym przykładem prowadzenia wojny bez użycia oręża, na gruncie sądowym i dla osiągnięcia celów politycznych" - kontynuował
argentyński minister gospodarki.
argentyński minister gospodarki.
niedziela, 4 stycznia 2015
Katastrofy
Ulepszono narodowe i lokalne plany kryzysowe, opracowano standardowe procedury operacyjne, wdrożono systemy wczesnego ostrzegania. Efektem końcowym jest całkowita zmiana sposobu, w jaki Filipiny reagują na katastrofy.
........przygotowanie się na nadejście kataklizmu to nie żaden luksus. To stały, intensywny proces niezbędny, by ocalić życie ludzi, chronić infrastrukturę i zadbać o rozwój.
........przygotowanie się na nadejście kataklizmu to nie żaden luksus. To stały, intensywny proces niezbędny, by ocalić życie ludzi, chronić infrastrukturę i zadbać o rozwój.
jacek o pieniądzu
Banki komercyjne NIE POŻYCZAJĄ PIENIĄDZA Z REZERW. Pieniądz rezerw banków to pieniądz elektroniczny służący do rozliczeń MIĘDZYBANKOWYCH, to tylko zapisy na kontach banków komercyjnych w banku centralnym. Nie da się tego pieniądza pożyczyć żadnemu klientowi banku.
A nawet nie potrzeba, bo bank ZAWSZE kreuje nowy pieniądz udzielając kredytu. Gospodarka realna posługuje się właśnie TYM pieniądzem dłużnym, a nie pieniądzem rezerw banków.
Zbyt małe rezerwy mogą zablokować funkcjonowanie banków poprzez załamanie zaufania do wypłacalności innych banków i w efekcie zablokować system rozliczeń zleceń między bankami. Załamanie globalnego systemu bankowego natychmiast blokuje z kolei funkcjonowanie realnej gospodarki. Radykalne zwiększenie rezerw odblokowuje rynek MIĘDZYBANKOWY i to wszystko. Powyżej pewnego poziomu, czyli poziomu zapewniającego wszystkim bankom płynność, dalsze zwiększenie wielkości rezerw nic już nie daje. To oczywiste, bo tego pieniądza nie można przecież pożyczyć klientom. Na dokładkę jest to bezpieczne (nie inflacyjne), bo banki z tymi rezerwami nie mogą zrobić nic więcej, niż trzymać na koncie w banku centralnym albo ewentualnie zamieniać na inne aktywa.
A nawet nie potrzeba, bo bank ZAWSZE kreuje nowy pieniądz udzielając kredytu. Gospodarka realna posługuje się właśnie TYM pieniądzem dłużnym, a nie pieniądzem rezerw banków.
Zbyt małe rezerwy mogą zablokować funkcjonowanie banków poprzez załamanie zaufania do wypłacalności innych banków i w efekcie zablokować system rozliczeń zleceń między bankami. Załamanie globalnego systemu bankowego natychmiast blokuje z kolei funkcjonowanie realnej gospodarki. Radykalne zwiększenie rezerw odblokowuje rynek MIĘDZYBANKOWY i to wszystko. Powyżej pewnego poziomu, czyli poziomu zapewniającego wszystkim bankom płynność, dalsze zwiększenie wielkości rezerw nic już nie daje. To oczywiste, bo tego pieniądza nie można przecież pożyczyć klientom. Na dokładkę jest to bezpieczne (nie inflacyjne), bo banki z tymi rezerwami nie mogą zrobić nic więcej, niż trzymać na koncie w banku centralnym albo ewentualnie zamieniać na inne aktywa.
Miasto. Gerwin
Ruchy miejskie, które startują w wyborach, mogą być na tyle postępowe, na ile postępowi są mieszkańcy i mieszkanki danego miasta. Oznacza to, że jeżeli wynik konsultacji społecznych wskazuje, że mieszkańcy i mieszkanki nie chcą wprowadzenia edukacji seksualnej w szkołach, to nie powinno jej być. A jeżeli chcą, to być powinna.
sobota, 3 stycznia 2015
Chiny, energetyka
Na rozwój tzw. „zielonej energetyki” zostanie przeznaczone prawie 600 mld USD, co uczyni chińską energetykę odnawialną największą na świecie.
Agencja Bloomberg wylicza, że w
ChRL będzie musiało powstać w ciągu najbliższych 15 lat
- 1 tys. reaktorów atomowych,
pół miliona wiatrowych turbin i
kilkadziesiąt tysięcy farm słonecznych.
Agencja Bloomberg wylicza, że w
ChRL będzie musiało powstać w ciągu najbliższych 15 lat
- 1 tys. reaktorów atomowych,
pół miliona wiatrowych turbin i
kilkadziesiąt tysięcy farm słonecznych.
Gada jak kot , a więc mądrze:
"Jasne, że tak:
w USA korporacje zdominowały system polityczny,
napędzany dziś głównie przez Wall Street,
kompleks militarno-przemysłowy, przemysł
ochrony zdrowia i paliwowy.
Ich wpływy są gigantyczne....
Na tym właśnie polega problem:
mamy pozytywną i głęboką, przenikającą wszystkie sfery życia
dynamikę technologiczną
wyznacznik ery nowoczesnej – a jednocześnie"
[Brakuje projektu politycznego]
Jeffrey Sachs
"Jasne, że tak:
w USA korporacje zdominowały system polityczny,
napędzany dziś głównie przez Wall Street,
kompleks militarno-przemysłowy, przemysł
ochrony zdrowia i paliwowy.
Ich wpływy są gigantyczne....
Na tym właśnie polega problem:
mamy pozytywną i głęboką, przenikającą wszystkie sfery życia
dynamikę technologiczną
wyznacznik ery nowoczesnej – a jednocześnie"
[Brakuje projektu politycznego]
Jeffrey Sachs
You Tube
etykieta bufona, o którą bardzo łatwo, jest prawie tak niebezpieczna jak zarzut, że ktoś się sprzedał.
http://wyborcza.pl/magazyn/1,142464,17124794,CeWEBryci.html
http://wyborcza.pl/magazyn/1,142464,17124794,CeWEBryci.html
Jakie są reakcje polityków i decydentów, gdy przedstawia im pan swoje dane? Przyjmują do wiadomości pańskie wnioski? A jeśli nie, to jaka jest, według pana, tego przyczyna?
To bardzo ciekawa sytuacja.
Nikt nigdy nie był w stanie podważyć liczb. Można jedynie podważyć ich interpretację. Podstawowe przesłanie przemysłu nuklearnego, które może być przedstawiane także przez część reprezentantów rządu, brzmi tak, że mamy do czynienia jedynie z opóźnieniem atomowej ekspansji.
Nie podważają więc liczb, ale twierdzenie, że obserwowany spadek jest dla przemysłu „śmiertelny”.
To taka religijna wiara, że kiedyś trend znowu będzie wzrostowy.
Nie ma na to dowodów, nie ma znaków, nie ma nic, jest wiara.
koszty eksploatacji elektrowni we Francji nie zmalały
okazuje się, że koszt eksploatacji elektrowni we Francji pomiędzy rokiem 2007 a 2012 wzrastał średnio o 4,5% rocznie, każdego roku o wiele bardziej niż inflacja. Efekt jest taki, że w 2012 roku zyski ze sprzedaży elektryczności nie pokrywały już kosztów. Dlatego francuski regulator zalecił bardzo dużą podwyżkę cen elektryczności
Pięć centów za kilowatogodzinę!
prywatne firmy energetyczne w Stanach Zjednoczonych zgodziły się podpisać kontrakt na dwadzieścia lat na sprzedaż energii elektrycznej ze słońca, za mniej niż 5 centów za kilowatogodzinę. To kontrakt komercyjny. W tym samym rejonie w Teksasie cena gazu wynosi 7 centów za kilowatogodzinę, a energii z atomu może 13 centów.
Forum na blogu Piotra Kuczyńskiego
To co
wyróżnia, te forum od innych,
a przynajmniej powinno wyróżniać,
to prowadzone na nim, ........ lepiej lub gorzej
ANALIZY, ......................a nie miejsce dla wyrażania poglądów
nie podpartych uzasadnieniem.
wyróżnia, te forum od innych,
a przynajmniej powinno wyróżniać,
to prowadzone na nim, ........ lepiej lub gorzej
ANALIZY, ......................a nie miejsce dla wyrażania poglądów
nie podpartych uzasadnieniem.
Podatki wysokie czy niskie
Można wskazać kraje charakteryzujące się niskim poziomem podatków, które rozwijały się bardzo dynamicznie (USA w latach 80. i 90. czy Japonia w okresie powojennym), ale równie łatwo dać przykłady pokazujące fenomen dokładnie odwrotny, a więc wysokie podatki i wysoki wzrost PKB (jak choćby USA w latach 50. i 60., Szwecja na przełomie lat 90. i 2000). Takim przykładem jest nawet Polska, która najszybciej rozwijała się w latach 1995–1997, a więc w czasie, gdy poziom opodatkowania był najwyższy w całym 25-leciu. Sam CIT sięgał wtedy 40 proc.
Woś
Subskrybuj:
Posty (Atom)