......za papierowym dyplomem BA albo MA nie stoi żadna wiedza. Od kiedy każdym sektorem życia ludzkiego zajęli się neoliberałowie (czyli od nastania ery Margaret Thatcher), jedynym kryterium rządzącym egzystencją okazuje się efektywność: brytyjskie szkoły muszą wyprodukować jak najwięcej absolwentów legitymujących się papierem małej albo dużej matury (O- albo A-levels), a brytyjskie uniwersytety tylko dokładają się do tej fikcji wykształcenia, wytwarzając kolejne rzesze niedouczonych (ale też niewyuczalnych) graduates. Akademią dowodzą w tej chwili niemal wyłącznie biznesmeni (co zdaje się, jest też ideą naczelną minister Kudryckiej), którzy zalewają nas, profesorów, tonami makulatury zawierającej liczbowe satystyki naszej efektywności (zawsze upokarzająco za niskiej). I to też oni produkują foldery reklamowe uczelni, która prezentuje nas i nasze wysiłki dydaktyczne w prostych formułach towarowych: przyjdź, zobacz, dotknij – kup… Niektórzy z nas jeszcze całkiem heroicznie uczą bądź starają się uczyć, ale w świecie korporacyjnej hiper-chucpy te archaiczne elementy „wartości użytkowej” nie są mile widziane. W uniwersyteckim biznesplanie profesor to nie jest pan od uczenia czegokolwiek, ale lider, który dzięki swym „talentom przywódczym” znosi w ząbkach i składa u stóp kierownictwa koroporacji upolowane granty.
Bielik Robson
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz