Szukaj na tym blogu

sobota, 1 września 2018

Ten film jest bardzo antyzachodni. „My” jesteśmy wyidealizowaną sarmacją, jedynymi sprawiedliwymi, tylko my mamy wartości. Wszystko, co jest z zewnątrz, jest podejrzane. Kolejny element to martyrologia. Jesteśmy wartościowi, bo cierpimy. Nasza wartość nie polega na myśleniu, skłonności do analizy i refleksji, na byciu twórczym. Cierpienie jest tym, co definiuje polskość, co ma wartość. Cała filmowa opowieść jest prowadzona w pierwszej osobie. Podmiot to „my”, „my” - Polacy. Kiedy pojawia się problem żydowski, „my” znika, pojawia się figura „oni” - polscy Żydzi. W efekcie powstanie warszawskie jest „nasze”, a powstanie w getcie już nie „nasze”, tylko „polskich Żydów”. To jest efekt myślenia kategoriami etnicznymi, a nie obywatelskimi. To jest nowa historia. Można jeszcze wspomnieć, czego w tym filmie nie ma. Nie ma na przykład Lecha Wałęsy. Według tej narracji wojna trwa do końca lat 80. Generalnie mamy do czynienia z patriotyzmem wojennym, okres komunizmu jest czasem walki i okupacji. Sposób opowiadania jest bardzo militarny, łącznie z tym, że przejście armii Andersa ze Związku Radzieckiego do Palestyny jest opisane jako przebicie się. Oczywista bajka. Kolejne „polskie miesiące” w latach 56, 68, 70 czy 76 są opowiedziane tak, jakby to były zrywy zbrojne. I nic dziwnego, bo to opowieść o walczących mężczyznach. Nie ma w tym filmie niczego, co by wskazywało, że ludzie w tym czasie żyli, robili coś innego niż walczyli o Polskę.

Brak komentarzy: